𝒰𝓇𝑜𝒹𝓏𝒾𝓃𝓎

102 9 0
                                    

Dni w szkole mijały niezwykle powolnie, z nudów obserwowałam treningi quidditcha wszystkich drużyn, w końcu w każdej był ktoś kto mnie znał, rudzi bliźniacy u Gryffonów, wiecznie napuszony Malfoy u Ślizgonów, Elenora w drużynie Ravenclaw i co oczywiste, zaglądałam również na przygotowania Cedrika i reszty zawodników z mojego domu. Na zajęciach obrony przed czarną magią szybko przekonałam się, że Gilderoy Lockhart  to największy idiota wśród nauczycieli Hogwartu, a jego zajęcia to głównie rozpowiadanie się o swoim ''wspaniałym'' życiu. Całe szczęście w wolnym czasie, wszystkie pominięte przez niego i istotne zaklęcia, tłumaczył i pomagał mi opanowywać ojciec, w końcu od lat stara się o tą posadę.

Nieubłaganie zbliżał się dzień moich urodzin, przeklęty 8 października. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na jaki kolwiek prezent od taty czy Draco, a jedyną nadzieją był Diggory, w końcu to on przypomniał mi o istnieniu tego "święta".
Wstałam wtedy wcześnie i ruszyłam na zajęcia, które okazały się dość wyczerpujące, ale po transmutacji, która kończyła nasze zmagania tego dnia dostrzegłam puchacza lecącego w moją stronę z listem.

𝓓𝓻𝓸𝓰𝓪 𝓹𝓪𝓷𝓷𝓸 𝓢𝓷𝓪𝓹𝓮, 𝓬𝔃𝔂 𝓾𝓬𝔃𝔂𝓷𝓲 𝓶𝓲 𝓹𝓪𝓷𝓲𝓮𝓷𝓴𝓪 𝓽𝓮𝓷 𝔃𝓪𝓼𝔃𝓬𝔃𝔂𝓽 𝓲 𝓹𝓻𝔃𝓮𝓳𝓭𝔃𝓲𝓮 𝓼𝓲ę 𝓾 𝓶𝓮𝓰𝓸 𝓫𝓸𝓴𝓾 𝓷𝓪 𝓾𝓻𝓸𝓭𝔃𝓲𝓷𝓸𝔀𝔂 𝓼𝓹𝓪𝓬𝓮𝓻?

                                                                   𝓒𝓮𝓭𝓻𝓲𝓴 𝓓𝓲𝓰𝓰𝓸𝓻𝔂

Na odwrocie podane było miejsce, więc bez zastanowienia pobiegłam w stronę dziedzińca, gdzie czekał na mnie przyjaciel, oparty o kolumnę. Podobnie jak ja, w dalszym ciągu miał na sobie szkolny uniform. Podeszłam do zamyślonego chłopaka, wyrywając go tym samym z zadumy - Cześć Ced! To jak? Idziemy? - rozejrzał się dookoła i chwycił moją dłoń. Biegł ile tchu w kierunku zakazanego lasu, przed którym ponownie się rozglądając zasłonił mi oczy swoim szalikiem - Co ty robisz? Chyba nie chcesz tam wejść?! - Spokojnie, zaufaj mi i po prostu idź tam gdzie cię poprowadzę - niepewnie wykonałam polecenie i szłam za nim, ciągle nie puszczając jego ręki i ze strachu ściskając ją mocniej - Dobrze jesteśmy, a to nie będzie nam już potrzebne - powiedział zdejmując mi z twarzy szalik, a moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok jaki mogłam sobie wyobrazić. Na polanie pełnej kwiatów stały dwa młode jednorożce - Podoba się? - I to jak, one są wspaniałe - porozumiewaliśmy się szeptem, by nie przestraszyć tych majestatycznych stworzeń - Skąd wiedziałeś, że one tu będą? - pytałam dalej nie dowierzając w to co widzę - Często tu przychodzę gdy chcę być sam, zwykle się na nie napotykam, ale na wypadek gdyby teraz ich nie było, przygotowałem też plan B - ze swojej szkolnej torby wyciągnął dwie butelki soku dyniowego, grzanki ze szkolnej stołówki i małą kartkę papieru.
Spożywanie posiłku na łące, w tak wyjątkowych okolicznościach, było już wystarczającym prezentem, jednak szybko się przekonałam, że to nie koniec niespodzianek - Viv wiem, że to nie wiele, ale chciałbym ci dać jeszcze to - wręczył mi uprzednio wyciągnięty kawałek pergaminu z napisem ,,𝓢𝓷𝓪𝓹𝓮 𝓥𝓲𝓿𝓲𝓪𝓷 - 𝓻𝓮𝔃𝓮𝓻𝔀𝓸𝔀𝓪 𝓼𝔃𝓾𝓴𝓪𝓳ą𝓬𝓪 𝓟𝓾𝓬𝓱𝓸𝓷ó𝔀” - Normalnie w to nie wierzę, Ced dziękuję, to najlepszy prezent pod słońcem! - ucałowałam policzek chłopaka, ponieważ to w jaki sposób spędziłam ten dzień, przerosło wszystkie moje oczekiwania - Zbierajmy się już późno - powiedział stanowczym tonem, a nim się obejrzeliśmy byliśmy w zamku.

Gdy wracaliśmy do piwnicy szkolnymi korytarzami, na drodze stanął nam mój Ojciec - Vivian! Diggory! Chyba zapracowaliście  sobie na szlaban i minus 10 punktów dla Hufflepuff - Profesorze Snape to moja wina, chciałem zrobić jej niespodziankę urodzinową i... - Milcz Diggory i na kolację, natychmiast! - Tak jest profesorze - gdy brunet się oddalił poczułam na sobie rozwścieczony wzrok ojca - Czy ty postradałaś zmysły? Nie dość, że wymykasz się z zamku, nic mi o tym nie mówiąc to jeszcze ze starszym chłopakiem?   I ile razy mam ci tłumaczyć, że urodziny to... - Zwykła strata czasu, tak wiem, ale dziś czułam się naprawdę cudownie  i... - zaczął mnie uciszać - Posłuchaj mnie, to ma być ostatni taki wybryk, w innym wypadku dostaniesz taką ilość szlabanów, że nie znajdziesz ani chwili na wygłupy Vivian - Tak ojcze - opuściłam wzrok, a po policzku spłynęła mi pojedyncza łza - Jeszcze jedno - wyciągnął małe czarne pudełko - Wszystkiego najlepszego Córko - odebrałam podarunek i szybkim krokiem udałam się na posiłek.

Wchodząc do wielkiej sali, dostrzegłam siedzącego przy stole Cedrika, wciąż wycierając mokre od płaczu policzki, ruszyłam by zająć miejsce u jego boku. Nie dochodziły do mnie żadne słowa, słyszałam tylko głuchy szum, a jedyne na co miałam siłę to wtulić się w ramię przyjaciela - Co jest młoda? - Nie chcę o tym rozmawiać Ced - pogładził mnie po policzku i podsunął pod nos kakao - Napij się, dobrze ci to zrobi - obdarzyłam chłopaka delikatnym uśmiechem, który odwzajemnił - Dziękuję za dzisiaj, było wspaniale - popijając ciepły napój, zaczęłam przypominać sobie wspaniałe chwilę tego dnia -  Viv nie ma za co... czekaj... co to jest? - podniósł z ławy pudełko, w którym znajdował się prezent od ojca - Nie wiem nie otwierałam jeszcze i szczerze mówiąc, to nie bardzo interesuje mnie zawarto... - nim zdążyłam dokończyć zdania, a przede mną leżał srebrny naszyjnik z ametystem, który brunet wyciągnął z kartoniku - Jest... Jest piękny - uniosłam go delikatnie pod światło, zauważając zatopiony w kamieniu kwiat, niezwykle rzadkiej czarnej róży - No no nie wiedziałem, że profesor Snape ma taki dobry gust - zaśmiał się do mnie przyjaciel - Lepiej go schowam - na chwilę zapominając o biżuterii oddałam się całkowicie rozmową przy stole.

Po kolacji, rozstając się z Cedrikiem, przeszłam się na samotny spacer po zamku w blasku księżyca. Przyglądając się pięknemu prezentowi od taty, nie zwracałam uwagi na otoczenie, do momentu w którym nie wpadłam na kogoś - El tak strasznie cię przepraszam! - spanikowałam wyciągając swoje włosy z wisiorka Krukonki - Nie ma problemu, a swoją drogą, wszystkiego najlepszego Snape - Dzię... Zaraz skąd ty...? - Zgadywałam, no cóż już późno, lepiej wracaj do dormitorium Snape - bez słowa oddaliłam się od dziewczyny i wróciłam do pokoju.

W nocy męczył mnie znów koszmar, ale tym razem inny, śpiew kobiety, tak jakby moja młodsza wersja, ale te oczy... Dziwne szepty w dziwnym języku, a potem wrzask i wąż. Mimo wszystko po pierwszej pobudce kolejne sny były spokojne.

// Hej! Więc oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że się spodobał. Postaram się regularnie dodawać nowe, ale w czasie roku szkolnego, nie mam też tyle czasu, jednak nie ukrywam sprawia mi to ogromną przyjemność i stale pracuje by nie wybić się z rytmu ~ Buziaki <3

𝓟𝓪𝓷𝓷𝓪 𝓢𝓷𝓪𝓹𝓮Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz