Wymieniłam przerażone spojrzenia z Simonem. Hubert na błoniach otoczony krwiożerczymi centaurami. To się nie dzieje naprawdę. Jest za młody żeby umrzeć!
– Uratujemy go – powiedział nagle Simon, tak jakby było to najzupełniej wykonalne. Pewnie, my – dwójka nastolatków – versus rozjuszone stado stu wytrenowanych w walce centaurów. Tak, na pewno nam się uda! I to niby on ma być tym trzeźwo myślącym.
Jako że moje własne życie i komfort były dla mnie najważniejsze na świecie, zamierzałam oświadczyć Simonowi kategorycznie, że ja tam zostaję w bezpiecznym zamku, ale Sebastian zaczął właśnie określać Huberta jako ,,odkupiciela win ludzkości, który poświęcił się dobrowolnie, by zapanował wieczny pokój między człowiekiem a centaurem i byśmy my – wierni – mogli dzięki niemu dostąpić późniejszego zbawienia". Ta przemiana roli nadanej Hubertowi przez społeczeństwo – od cesarza przez zdrajcę i skazańca po boga – wydawała mi się poniekąd jeszcze bardziej przerażająca od grotów strzał.
– Dobra – zadecydowałam wreszcie. – Idziemy. Ale pod jednym warunkiem: bierzemy ze sobą Arthura.
Widziałam, jak Simon przygotowuje się do płomiennego oświadczenia, że to najgorszy pomysł w dziejach, gorszy nawet od atakowania Rosji zimą i nie, kategorycznie nie, Arthur nigdzie z nami nie idzie. Przerwałam mu więc, zanim jeszcze zaczął i wytłumaczyłam mu, dlaczego to wbrew pozorom był bardzo dobry pomysł. Bo był.
– On jedyny z nas chodzi na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami – zaczęłam. – Jeżeli ktokolwiek będzie wiedział, jak przekonać centaury do dobrowolnego oddania Huberta, to tylko on. Poza tym, zna Zakazany Las, więc będzie w stanie zaprowadzić nas prosto do centaurów, omijając inne niebezpieczeństwa, których tam na pewno nie brakuje. Chcesz żeby zabiły nas przerośnięte pająki, zanim w ogóle dotrzemy na miejsce?
Ta siła argumentów chyba wystarczyła, by przekonać Simona do genialności moich idei, nawet jeżeli nie było pewne, czy Arthur zgodzi się ryzykować życie za Huberta, którego nie darzył żadną szczególną sympatią. Simon (niechętnie) przyznał mi rację i ruszyliśmy przedzierać się przez tłum w poszukiwaniu Arthura, który musiał oddalić się od nas wtedy, gdy anty-hubertowe nastroje były najsilniejsze, żeby wziąć bardziej czynny udział w rebelii i teraz nigdzie nie było go widać.
– Tu jesteście! – usłyszałam nagle głos zza siebie i ktoś pociągnął mnie za rękaw szaty. Odwróciłam się w tamtym kierunku i ujrzałam rozemocjonowaną Sophie. – Musimy uratować Huberta!
– Właśnie szliśmy to zrobić – odparł Simon. – A gdzie jest Agatha?
– Razem z Wylanem uspokajają zrozpaczone pierwszaki, które żałują, że znały Huberta tak krótko i chciałyby móc chociaż obejrzeć jego relikwie. Nie ma szans, żeby ją stąd wyrwać. Wszyscy inni są zbyt zajęci tworzeniem pieśni pochwalnych, by zająć się dziećmi.
– To musimy dać radę bez niej. Nie ma czasu do stracenia – stwierdziłam. – Przynajmniej na pewno pozostanie ktoś mogący głosić idee Huberta, jeśli my zginiemy.
– Martha, gdzie jest ten twój Arthur? – ponaglił mnie Simon. – Musimy ruszać.
Rozejrzałam się po Sali w poszukiwaniu blond czupryny wyglądającej jakby ją ktoś pokolorował żółtą kredką i przypalonych brwi. Nie było to zbyt trudne, szybko dostrzegłam go stojącego na stole Hufflepuffu (jeżeli w tym chaosie można było jeszcze mówić o czymś takim jak Hufflepuff), gdzie przedstawiał projekt reformy nowo powstałego kościoła.
– Pójdę po niego – powiedziałam. – A wy idźcie już do wyjścia, spotkamy się przed Wielką Salą.
Skinęli potwierdzającą głowami i ruszyli przedzierać się przez tłum do drzwi. Ja zaś zaczęłam rozpychać się przez morze uczniów w przeciwnym kierunku. Po zdzieleniu kilku bachorów łokciem w twarz, a paru innych kolanem w brzuch, dotarłam wreszcie do celu, złapałam Arthura za rękę i ściągnęłam go do swojego poziomu.
– Idziemy na ratunek Hubertowi! – wrzasnęłam mu prosto do ucha, żeby na pewno usłyszał mnie w tym jazgocie. – Razem z tobą.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale zeskoczył z mebla i zaczęliśmy znowu przepływać przez ciżbę ludzi, która jakoś nie chciała się przed nami rozstąpić jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. A szkoda.
Gdy zbliżaliśmy się już do końca drogi przez najgęściej zaludniony odcinek, ponownie poczułam czyjś uchwyt na swojej ręce. No co tym razem?
– A wy dokąd, towarzysze? – trzymający mnie Ivan przyjrzał się nam sceptycznie, nie luzując zacisku na moim nadgarstku.
– Nie twoja sprawa – odcięłam się i spróbowałam wyswobodzić się z jego rąk. Bezskutecznie.
– Nie byłbym tego taki pewien. Jesteś moją siostrą i się o ciebie troszczę. Dokąd idziecie?
– Do toalety – palnął Arthur.
– Lepiej dla was żebyście nie zamierzali w niej kopulować.
– CO, NIE! Nigdy w życiu! – zawołał, ale biorąc pod uwagę fakt, że jego twarz zabarwiła się w jednej chwili na szkarłatno, nie zabrzmiał szczególnie przekonująco. Co za idiota.
Westchnęłam ciężko i postanowiłam powiedzieć prawdę, bo gorszego alibi chyba nie mogliśmy sobie wybrać. Ivan piszący do rodziców listy o tym, co według niego porabiam z Arthurem, kiedy nikt nie patrzy, zdecydowanie nie był mi potrzebny do szczęścia.
– Idziemy do Lasu ratować Huberta – wyznałam.
Ivan zlustrował dokładnie każde z nas z osobna spojrzeniem, jakby chcąc się upewnić, że mówię serio i jednak nie zamierzamy próbować przedłużyć gatunku. Przez cały ten czas nie puszczał mojej ręki i zaczynała mnie już naprawdę boleć.
– Idę z wami – oświadczył w końcu. Najwidoczniej mi uwierzył. W innym wypadku byłoby to co najmniej dziwne. – Nie poradzicie sobie sami.
– No chyba t– – urwałam, gdy dotarło do mnie, że jego obecność nie będzie znowu taka zła. Bądź co bądź, był na siódmym roku, więc powinien być lepiej przygotowanym do walki niż reszta z nas. – Okej – zgodziłam się. – Ale szybko, idziemy! Towarzysze Simon i Sophie czekają na nas.
Po tych słowach podjęliśmy przerwaną przeprawę do wyjścia, a Ivan (wreszcie!) puścił moją dłoń i krew ponownie mogła swobodnie nią popłynąć. Z ulgą rozprostowałam zdrętwiałe palce.
– Jesteście! – zawołała Sophie, kiedy tylko nas zobaczyła. Stała z Simonem w Holu Wejściowym na lewo od drzwi. Wyglądała na zniecierpliwioną i przestępowała z nogi na nogę. Najwidoczniej przedzieranie się przez ludzi w tę i z powrotem trwało dłużej, niż mi się wydawało.
Widząc Ivana, zamarła jednak w bezruchu. Chyba nie spodobała się jej perspektywa jego udziału w naszej akcji i zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno centaury stanowią największe zagrożenie. Paranoiczka. Ivan się przyda doskonale, tak samo z resztą jak Arthur, w którego kierunku nienawistne spojrzenia posyłał Simon. Wszyscy mi jeszcze podziękują za tak genialne skomponowanie elitarnej drużyny ratunkowej, gdy wrócimy w glorii i chwale. No chyba że zginiemy. Wtedy to będzie głównie moja wina. Przynajmniej sama wyprawa była pomysłem Simona i Sophie, a nie moim.
Simon gestem wskazał, byśmy szli za nim i skierował się najbliższą drogą na błonia, a my za nim posłusznie podążyliśmy. Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła po opuszczeniu murów, był porywisty jesienny wiatr, pierwszy w tym roku. Oczywiście nikt z nas nie wziął ze sobą płaszcza, a szalik miał tylko Ivan. Drugą rzeczą był fakt, że w zasięgu wzroku nie pozostał już ani jeden centaur. Nie było też widać żadnych innych śladów oblężenia trwającego jeszcze pół godziny temu. Trzeba przyznać centaurom, że dotrzymują obietnic i po otrzymaniu Huberta od razu zostawiły nas w spokoju. Na nieszczęście dla nich, my nie znaliśmy znaczenia takiego słowa jak ,,honor" i nie zamierzaliśmy przestrzegać jakichkolwiek reguł mających przeszkodzić nam w odbiciu problematycznego towarzysza.
– Bójcie się – wymamrotałam w kierunku Lasu, starając się nie szczękać zębami. – Nie nacieszycie się Hubertem za długo.

CZYTASZ
Ułańska Fantazja
FanfictionHistoria szalonych uczniów Hogwartu, którzy sami sprowadzają na siebie kłopoty, a potem muszą jakoś przeżyć. //większość postaci oraz uniwersum nie należą do mnie ///podziękowania za śliczną okładkę dla @callenreese-