Pieprzony Klaus. Wiedziałam, że nie bez powodu zaczął nagadywać na brata. Zawsze wręcz pchał mnie w jego ramiona, a wczoraj stwierdził, że powinnam zająć się kimś innym. A po co? Żeby uzmysłowić mi co tak naprawdę myśle. Walona odwrotna psychologia. Od kiedy on stał się taki mądry? Zacisnęłam pięść i uderzyłam w toaletkę. Dlaczego zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka?
Moją wewnętrzną wojnę przerwało pukanie do drzwi. Otrząsnęłam się i podeszłam do nich aby zobaczyć kto o tej porze się do mnie dobija. Starszy siwy mężczyzna ubrany w strój szofera wyciągnął do mnie rękę z kopertą.
- Dla mnie? - zapytałam zdziwiona przejmując papier. Mężczyzna kiwnął głową i odszedł. Zmarszczyłam brwi i wróciłam do mieszkania. Wzięłam swój nóż i przecięłam kopertę wyciągając z niej kartkę : „Do moich prześladowców; Ja, Reginald Hargreeves zapraszam was na lekką kolację w dniu 20 listopada 1963 roku na godzinę 19:30 przy ulicy Magnolii 1624."
- Co oni znowu odwalili? - westchnęłam i podeszłam do szafy. Spośród wszystkich czarnych ubrań wybrałam - o dziwo - różową pudrową sukienkę MIDI z odkrytymi ramionami i rozkloszowanym dołem. Co do butów, to zdecydowałam się na różowe niewysokie szpilki z małymi dodatkami pomarańczowego.
- Co ja ze sobą robię? - usiadłam ponownie przy toaletce. Rozczesałam swoje krótkie blond włosy i postanowiłam jedynie namalować czarną kreskę na powiece oraz lekko podkreślić rzęsy. - Ale się odwaliłaś.. No i po co ci to? - powiedziałam patrząc na swoje odbicie w lustrze. Ciekawe, czy te spotkanie cokolwiek wniesie to tej sprawy.- Powiesz mu, że oszalał? - usłyszałam Luthera gdy przekroczyłam próg naszego miejsca spotkań.
- Powinniśmy iść. - stwierdziła Vanya.
- Jasne, że powinniśmy. - wtrąciłam wdrapując się na piętro. Luther i Vanya siedzieli przy stoliku, a Diego właśnie ubierał swoją pomarańczową koszule. Obeszłam wszystkich i usiadłam na fotelu zakładając jedną nogę na drugą. - Ale jedno słowo na temat sukienki, a poderżnę komuś gardło.
- Wyglądasz ślicznie. - padło ze strony Diego. Podniosłam wzrok na jego osobę i mimowolnie posłałam mu krótki uśmiech.
- Vanya, on odsunął cię od reszty rodziny. - ciągnął dalej Luther.
- Pakował w ciebie prochy. - dodał Numer Dwa.
- I wyprał ci mózg, żebyś zapomniała o swoich mocach. - wtrąciłam.
- Jezu, co za facet.. Muszę go poznać! - powiedziała entuzjastycznie dziewczyna.
- No to ustalone. - wzruszyłam ramionami.
- Wasza dwójka doskonale wie co się stanie. Tata sięgnie po psychologiczne sztuczki, pomiesza nam w głowach i nastawi nas przeciwko sobie. Przekonacie się. - oburzył się Luther.
- Jesteśmy dorośli. Poradzimy sobie. Idziemy tam wszyscy razem. Koniec z numerami.. Teraz jesteśmy Drużyną Zero. Włącznie z Viv i Ashtonem.
- No i darmowa kolacja. Kto by się nie skusił. - dodałam od siebie. Luther i Vanya zaśmiali się, a Diego opadł na fotel i spojrzał w sufit. Chyba zepsułam mu jego mowę motywacyjną, ale nie wydaje mi się, że nagle wszyscy zaczną działać wspólnie.
- Czyli idziemy? - zapytał Luther.
- Idziemy. - odparłam i wstałam kierując się do wyjścia. - Nadal utrzymuje groźbę z poderżnięciem gardła!Stanęliśmy przed ogromnym budynkiem. Nad wejściem widniał napis : „SOUTHLAND LIFE". Opuściliśmy pojazd i udaliśmy się prosto do windy. Wyciągnęłam rękę by nacisnąć przycisk z numerem piętra na którym mieliśmy wyjść. W tym czasie dołączyli do nas Pięć, Klaus, Allison oraz Ashton.
- Widzę, że wszyscy się zdecydowali. - skomentował Ash opierając się plecami o ścianę. Drzwi się zamknęły, a my ruszyliśmy w górę. Krępującą ciszę w pewnym momencie zastąpił okropny zapach. Zatkałam sobie nos i spojrzałam na resztę.
- O Boże.. - wykrzywiła się Allison zasłaniając twarz bolerkiem.
- Luther! - zawołał Klaus machając ręką na prawo i lewo.
- Wybaczcie. To nerwy.
- Dajcie mi opuścić tą komorę. - odparłam i wyszłam jako pierwsza gdy tylko drzwi rozsunęły się. Znaczna większość zrobiła to samo co ja - ekspresowa ewakuacja.
Moim oczom ukazała się wspaniale urządzona restauracja. Przed wejściem spotkał nas szyld „TIKI LOUNGE". Ogromny stół znajdował się na środku pomieszczenia wraz z dziewięcioma krzesłami. Wokół wisiały lampy świecące na żółto i niebiesko. Niedaleko stał bar z pokaźnym wyborem alkoholi. Było wręcz perfekcyjnie.
- Okej. Jak się pojawi to dajcie mi mówić. Nie chcemy go spłoszyć. Może nam pomóc powstrzymać zagładę i wrócić do domu. - zarządził Pięć i zajął miejsce przy stole.
- Nie. Musimy się dowiedzieć czemu chce zabić prezydenta. - wtrącił Diego i odsunął jedno krzesło po czym spojrzał w moją stronę. Uśmiechnęłam się lekko i zajęłam miejsce.
- To sprawa życia i śmierci, imbecylu. - oburzył się nastolatek.
- To może mówmy po kolei? - zaproponowała Vanya. - Mówi tylko ten, który ma muszle w dłoni. - wzięła dużą muszlę i pokazała nam o co jej chodzi.
- Vanya, nie mamy czasu na debatę.
- To może ja będę mówić. - powiedziała Allison i przejęła przedmiot. - Wiadomo, że jestem najlepsza w tego typu sprawach.
- Dobrze, ulubiona córeczko tatusia. - rzucił Diego i usiadł obok mnie.
- Oh, Numer Dwa zazdrosny?
- Koniec numerów. Koniec bzdur. Jesteśmy Drużyną Zero. Wszyscy jesteśmy.
- Diego. - zaczęłam skupiając na sobie uwagę mężczyzny. - Nie masz muszli.
- Trafna uwaga. - puścił mi oczko po czym wziął przedmiot i rozwalił go o ścianę.
- Klasyk. - wypaliłam i wzięłam łyk drinka. Drzwi trzasnęły i przez nie przeszedł nie kto inny jak sam Reginald Hargreeves. Podszedł do stolika i zajął wolne miejsce.
- Nie tylko włamaliście się do mojego laboratorium, uwolniliście szympansa, zakradliście się do konsulatu Meksyku, śledziliście mnie i atakowaliście, ale i wiele razy nazywaliście mnie.. tatą. Sprawdziłem was. Mój wywiad donosi, że nie jesteście z CIA ani z KGB, a już na pewno nie z MI5, więc kim jesteście?
- Twoimi dziećmi. W większości. - zaczął Pięć. - Z przyszłości. Adoptowałeś nas w 1989 i wyszkoliłeś do walki z końcem świata. Nazwałeś nas Akademią Umbrella. Wszystkich prócz tej dwójki.
- Po co miałbym adoptować szóstkę..
- Siódemkę. Jednego z nas tu nie ma. - poprawiła go Allison.
- Zmarł. Jeden zmarł. - dodał Diego.
- Lalala, nie klap dziobem. - rzucił nagle Klaus patrząc za siebie. Oh, nie potrafisz kłamać. Oczywistym było, że mówił do Bena. Odwrócił się ponownie w naszą stronę i ruchem ręki kazał kontynuować.
- Mimo wszystko, co mnie opętało, że adoptowałem siódemkę niewychowanych malkontentów?
- Mamy niezwykłe zdolności.
- Niezwykłe? W jakim sensie?
- Mamy supermoce. - wtrącił Luther.
- Wybaczcie, może i jestem staromodny ale wolałbym zobaczyć dowody. - powiedział zakładając ręce.
- Wszyscy nagle chcą oglądać moce. - rzuciła Allison bawiąc się parasolką z drinka.
- Nie będziemy klaskać jak foki w cyrku dla twojej rozrywki.. - zaczął Luther ale przerwał mu Diego, który rzucił nożem przed siebie, a ostatecznie wbił on się w filar za nim. Reginald otworzył swój notes i zaczął coś w nim zapisywać.
- Co piszesz? - zapytał zaciekawiony.
- Zero na dwie próby. Jesteś podwójnym zerem. - stwierdził najstarszy Hargreeves. Diego uniósł się ale Pięć w porę się teleportował i go zatrzymał.
- A to już jest interesujące.
- Może przedstawię. - zaproponował Pięć. - Luther, supersiła. Klaus rozmawia ze zmarłymi. Plotki Allison naginają wole innych.
- Ale ich nie używa. - powiedział cicho Diego.
- Słyszałam plotkę, że się uderzyłeś w twarz. - odparła kobieta i w efekcie mężczyzna rzeczywiście uderzył się z pięści prosto w twarz.
- Cholera! - Diego położył dwie dłonie na twarzy i starał się uspokoić. Położyłam dłoń na jego plecach i poklepałam go lekko, ale nie twierdze, że mu się nie należało.
- A ty? - Reginald spojrzał na Vanye.
- Lepiej nie testujmy jej mocy. - wykrzywił się Klaus.
- To nic. Poradzę sobie. - wzruszyła ramionami i wzięła łyżeczkę, którą lekko uderzyła o szklankę. Fala rozniosła się do kosza pełnego owoców, który stał na środku i najzwyczajniej w świecie rozwalił się powodując, że resztki jedzenia znalazły się na nas.
- Dobrze.. - Reginald poprawił monokl i spojrzał w moją stronę. - A ty i ten chłopak? - wskazał na Ashtona.
- Ja i Ash jesteśmy rodzeństwem. On ma takie moce jak Pięć, a ja takie jak Diego. - wyjaśniłam krótko.
- Więc pokaż... - nie zdążył dokończyć ponieważ rzuciłam nożem w jego stronę. Złapał go dosłownie milimetr przed swoim czołem. - Ciekawa zdolność, ale widzę, że adoptowałem nie tą osobę co trzeba. - odparł kierując słowa ewidentnie w stronę Diego. Rzucił nóż w moją stronę, który złapałam i schowałam za pasek owinięty wokół uda.
- Wiemy, że jesteś zamieszany w spisek, który ma zabić prezydenta. - ewidentnie nie wytrzymał i musiał podzielić się swoją refleksją.
- Ostatnio byłeś hospitalizowany. Wciąż zdajesz się cierpieć na megalomanię i paranoję. - stwierdził Reginald.
- Czyżby? W takim razie jak wyjaśnisz to? - rzucił zdjęcie na stół. - To ty. Za dwa dni będziesz na pagórku, w miejscu, gdzie zginie prezydent.
- No proszę.. Czyli sam rozwiązałeś zagadkę. Odkryłeś mój niecny spisek. To chcesz usłyszeć? Sądzisz, że walczysz o słuszną sprawę? Jesteś ostatnim sprawiedliwym człowiekiem, który uratuje nas przed zepsuciem i tajnymi siłami? Cóż za urojenia. Prawda jest taka, że jesteś desperatem, nieświadomym tego, jak mało znaczy, kurczowo trzymającym się swojego pomylonego toku rozumowania. W skrócie osobnik, który sam siebie nie rozumie.
- A w-właśnie, że.. n-nie. - jąkał się wypowiadając to zdanie. Usiadł na swoim miejscu, a po jego policzku widziałam pojedynczą łzę. Chciałam złapać go za rękę, ale szybko mnie odtrącił.
- Zapomnijmy o prezydencie. Za pięć dni wybuchnie katastroficzna wojna. Musimy ją powstrzymać. - zmienił temat Pięć.
- Wojnę? Ludzie zawsze będą toczyć wojny.
- To nie byle jaka wojna. Mówię o zagładzie. O dniu sądnym.
- Cóż. Podobno jesteście tacy wyjątkowi. Może coś z tym zróbcie?
Ciszę przerwał Klaus, który dźwignął ręce do góry i zaczął się trząść.
- Czy on ma atak?
- Może przedawkował. - rzucił cicho Diego. Klaus odwrócił się w stronę Reginalda i zabrał głos.
- Jestem.. Jestem Ben! - po czym padł na ziemie.
- Cóż. Dziękuje za wizytę. To mi wystarczy. - odparł Reginald i wstał kierując się do wyjścia.
- Nie! - zawołał Luther i wstał z miejsca odpinając swoją koszule ukazując ciało goryla. - Zobacz co mi zrobiłeś!
- Boże. - jęknęłam i uderzyłam głową o stół.
- Ty w pantalonkach. - zwrócił się do Pięć. - Mogę na słówko? - nastolatek wstał i udał się za ojcem. Poprawiłam włosy, wypiłam drinka na raz i udałam się do wyjścia. Weszłam do windy i nacisnęłam przycisk. Zanim drzwi się zamknęły, do środka szybko wszedł Diego. Jechaliśmy na dół w dosyć krępującej ciszy.
- Nikt mnie nie poparł. - wypalił nagle mężczyzna. - Ładna mi Drużyna Zero.
- Nie wszyscy muszą mieć takie samo zdanie co ty, Diego. - spojrzałam w jego stronę. Zabolały go słowa ojca. Odkąd pamiętam działał w słusznej sprawie i nikt nie potrafił go zatrzymać, a parę słów ojca dosłownie go zniszczyły.
- Albo ma racje. Jestem nikim. - rzucił i opuścił windę. Zacisnęłam pięść i wybiegłam za nim.
- Diego.. - złapałam go za rękę i odwróciłam w swoją stronę. - Nikt nie ma prawa cię osądzać i mówić ci kim jesteś. Jesteśmy tylko ludźmi i uczymy się na błędach. Nie warto poddawać się po jednej porażce. Każdy ma prawo czasem się pomylić. - przysunęłam się i złożyłam krótki pocałunek na jego policzku. - Wierze w ciebie, Diego.----
Ale, że 7 tysięcy wyświetleń? Jesteście niesamowici ❤️Enjoy!
V.
CZYTASZ
Flawless || Diego Hargreeves
Teen FictionVivianne Davis wychowała się w domu dziecka. Została porzucona krótko po tym jak rodzina dowiedziała się o jej nadnaturalnych zdolnościach. Kobieta zawsze myślała, że jest inna od reszty. Jednak co jeśli pozna kogoś, kto ma takie same zdolności jak...