Rozdział 26. Ty wiesz kim jesteś.

757 42 2
                                    

Pieprzony Klaus. Wiedziałam, że nie bez powodu zaczął nagadywać na brata. Zawsze wręcz pchał mnie w jego ramiona, a wczoraj stwierdził, że powinnam zająć się kimś innym. A po co? Żeby uzmysłowić mi co tak naprawdę myśle. Walona odwrotna psychologia. Od kiedy on stał się taki mądry? Zacisnęłam pięść i uderzyłam w toaletkę. Dlaczego zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka?
Moją wewnętrzną wojnę przerwało pukanie do drzwi. Otrząsnęłam się i podeszłam do nich aby zobaczyć kto o tej porze się do mnie dobija. Starszy siwy mężczyzna ubrany w strój szofera wyciągnął do mnie rękę z kopertą.

- Dla mnie? - zapytałam zdziwiona przejmując papier. Mężczyzna kiwnął głową i odszedł. Zmarszczyłam brwi i wróciłam do mieszkania. Wzięłam swój nóż i przecięłam kopertę wyciągając z niej kartkę : „Do moich prześladowców; Ja, Reginald Hargreeves zapraszam was na lekką kolację w dniu 20 listopada 1963 roku na godzinę 19:30 przy ulicy Magnolii 1624."

- Co oni znowu odwalili? - westchnęłam i podeszłam do szafy. Spośród wszystkich czarnych ubrań wybrałam - o dziwo - różową pudrową sukienkę MIDI z odkrytymi ramionami i rozkloszowanym dołem. Co do butów, to zdecydowałam się na różowe niewysokie szpilki z małymi dodatkami pomarańczowego.

- Co ja ze sobą robię? - usiadłam ponownie przy toaletce. Rozczesałam swoje krótkie blond włosy i postanowiłam jedynie namalować czarną kreskę na powiece oraz lekko podkreślić rzęsy. - Ale się odwaliłaś.. No i po co ci to? - powiedziałam patrząc na swoje odbicie w lustrze. Ciekawe, czy te spotkanie cokolwiek wniesie to tej sprawy.

- Powiesz mu, że oszalał? - usłyszałam Luthera gdy przekroczyłam próg naszego miejsca spotkań.

- Powinniśmy iść. - stwierdziła Vanya.

- Jasne, że powinniśmy. - wtrąciłam wdrapując się na piętro. Luther i Vanya siedzieli przy stoliku, a Diego właśnie ubierał swoją pomarańczową koszule. Obeszłam wszystkich i usiadłam na fotelu zakładając jedną nogę na drugą. - Ale jedno słowo na temat sukienki, a poderżnę komuś gardło.

- Wyglądasz ślicznie. - padło ze strony Diego. Podniosłam wzrok na jego osobę i mimowolnie posłałam mu krótki uśmiech.

- Vanya, on odsunął cię od reszty rodziny. - ciągnął dalej Luther.

- Pakował w ciebie prochy. - dodał Numer Dwa.

- I wyprał ci mózg, żebyś zapomniała o swoich mocach. - wtrąciłam.

- Jezu, co za facet.. Muszę go poznać! - powiedziała entuzjastycznie dziewczyna.

- No to ustalone. - wzruszyłam ramionami.

- Wasza dwójka doskonale wie co się stanie. Tata sięgnie po psychologiczne sztuczki, pomiesza nam w głowach i nastawi nas przeciwko sobie. Przekonacie się. - oburzył się Luther.

- Jesteśmy dorośli. Poradzimy sobie. Idziemy tam wszyscy razem. Koniec z numerami.. Teraz jesteśmy Drużyną Zero. Włącznie z Viv i Ashtonem.

- No i darmowa kolacja. Kto by się nie skusił. - dodałam od siebie. Luther i Vanya zaśmiali się, a Diego opadł na fotel i spojrzał w sufit. Chyba zepsułam mu jego mowę motywacyjną, ale nie wydaje mi się, że nagle wszyscy zaczną działać wspólnie.

- Czyli idziemy? - zapytał Luther.

- Idziemy. - odparłam i wstałam kierując się do wyjścia. - Nadal utrzymuje groźbę z poderżnięciem gardła!

Stanęliśmy przed ogromnym budynkiem. Nad wejściem widniał napis : „SOUTHLAND LIFE". Opuściliśmy pojazd i udaliśmy się prosto do windy. Wyciągnęłam rękę by nacisnąć przycisk z numerem piętra na którym mieliśmy wyjść. W tym czasie dołączyli do nas Pięć, Klaus, Allison oraz Ashton.

- Widzę, że wszyscy się zdecydowali. - skomentował Ash opierając się plecami o ścianę. Drzwi się zamknęły, a my ruszyliśmy w górę. Krępującą ciszę w pewnym momencie zastąpił okropny zapach. Zatkałam sobie nos i spojrzałam na resztę.

- O Boże.. - wykrzywiła się Allison zasłaniając twarz bolerkiem.

- Luther! - zawołał Klaus machając ręką na prawo i lewo.

- Wybaczcie. To nerwy.

- Dajcie mi opuścić tą komorę. - odparłam i wyszłam jako pierwsza gdy tylko drzwi rozsunęły się. Znaczna większość zrobiła to samo co ja - ekspresowa ewakuacja.
Moim oczom ukazała się wspaniale urządzona restauracja. Przed wejściem spotkał nas szyld „TIKI LOUNGE". Ogromny stół znajdował się na środku pomieszczenia wraz z dziewięcioma krzesłami. Wokół wisiały lampy świecące na żółto i niebiesko. Niedaleko stał bar z pokaźnym wyborem alkoholi. Było wręcz perfekcyjnie.

- Okej. Jak się pojawi to dajcie mi mówić. Nie chcemy go spłoszyć. Może nam pomóc powstrzymać zagładę i wrócić do domu. - zarządził Pięć i zajął miejsce przy stole.

- Nie. Musimy się dowiedzieć czemu chce zabić prezydenta. - wtrącił Diego i odsunął jedno krzesło po czym spojrzał w moją stronę. Uśmiechnęłam się lekko i zajęłam miejsce.

- To sprawa życia i śmierci, imbecylu. - oburzył się nastolatek.

- To może mówmy po kolei? - zaproponowała Vanya. - Mówi tylko ten, który ma muszle w dłoni. - wzięła dużą muszlę i pokazała nam o co jej chodzi.

- Vanya, nie mamy czasu na debatę.

- To może ja będę mówić. - powiedziała Allison i przejęła przedmiot. - Wiadomo, że jestem najlepsza w tego typu sprawach.

- Dobrze, ulubiona córeczko tatusia. - rzucił Diego i usiadł obok mnie.

- Oh, Numer Dwa zazdrosny?

- Koniec numerów. Koniec bzdur. Jesteśmy Drużyną Zero. Wszyscy jesteśmy.

- Diego. - zaczęłam skupiając na sobie uwagę mężczyzny. - Nie masz muszli.

- Trafna uwaga. - puścił mi oczko po czym wziął przedmiot i rozwalił go o ścianę.

- Klasyk. - wypaliłam i wzięłam łyk drinka. Drzwi trzasnęły i przez nie przeszedł nie kto inny jak sam Reginald Hargreeves. Podszedł do stolika i zajął wolne miejsce.

- Nie tylko włamaliście się do mojego laboratorium, uwolniliście szympansa, zakradliście się do konsulatu Meksyku, śledziliście mnie i atakowaliście, ale i wiele razy nazywaliście mnie.. tatą. Sprawdziłem was. Mój wywiad donosi, że nie jesteście z CIA ani z KGB, a już na pewno nie z MI5, więc kim jesteście?

- Twoimi dziećmi. W większości. - zaczął Pięć. - Z przyszłości. Adoptowałeś nas w 1989 i wyszkoliłeś do walki z końcem świata. Nazwałeś nas Akademią Umbrella. Wszystkich prócz tej dwójki.

- Po co miałbym adoptować szóstkę..

- Siódemkę. Jednego z nas tu nie ma. - poprawiła go Allison.

- Zmarł. Jeden zmarł. - dodał Diego.

- Lalala, nie klap dziobem. - rzucił nagle Klaus patrząc za siebie. Oh, nie potrafisz kłamać. Oczywistym było, że mówił do Bena. Odwrócił się ponownie w naszą stronę i ruchem ręki kazał kontynuować.

- Mimo wszystko, co mnie opętało, że adoptowałem siódemkę niewychowanych malkontentów?

- Mamy niezwykłe zdolności.

- Niezwykłe? W jakim sensie?

- Mamy supermoce. - wtrącił Luther.

- Wybaczcie, może i jestem staromodny ale wolałbym zobaczyć dowody. - powiedział zakładając ręce.

- Wszyscy nagle chcą oglądać moce. - rzuciła Allison bawiąc się parasolką z drinka.

- Nie będziemy klaskać jak foki w cyrku dla twojej rozrywki.. - zaczął Luther ale przerwał mu Diego, który rzucił nożem przed siebie, a ostatecznie wbił on się w filar za nim. Reginald otworzył swój notes i zaczął coś w nim zapisywać.

- Co piszesz? - zapytał zaciekawiony.

- Zero na dwie próby. Jesteś podwójnym zerem. - stwierdził najstarszy Hargreeves. Diego uniósł się ale Pięć w porę się teleportował i go zatrzymał.

- A to już jest interesujące.

- Może przedstawię. - zaproponował Pięć. - Luther, supersiła. Klaus rozmawia ze zmarłymi. Plotki Allison naginają wole innych.

- Ale ich nie używa. - powiedział cicho Diego.

- Słyszałam plotkę, że się uderzyłeś w twarz. - odparła kobieta i w efekcie mężczyzna rzeczywiście uderzył się z pięści prosto w twarz.

- Cholera! - Diego położył dwie dłonie na twarzy i starał się uspokoić. Położyłam dłoń na jego plecach i poklepałam go lekko, ale nie twierdze, że mu się nie należało.

- A ty? - Reginald spojrzał na Vanye.

- Lepiej nie testujmy jej mocy. - wykrzywił się Klaus.

- To nic. Poradzę sobie. - wzruszyła ramionami i wzięła łyżeczkę, którą lekko uderzyła o szklankę. Fala rozniosła się do kosza pełnego owoców, który stał na środku i najzwyczajniej w świecie rozwalił się powodując, że resztki jedzenia znalazły się na nas.

- Dobrze.. - Reginald poprawił monokl i spojrzał w moją stronę. - A ty i ten chłopak? - wskazał na Ashtona.

- Ja i Ash jesteśmy rodzeństwem. On ma takie moce jak Pięć, a ja takie jak Diego. - wyjaśniłam krótko.

- Więc pokaż... - nie zdążył dokończyć ponieważ rzuciłam nożem w jego stronę. Złapał go dosłownie milimetr przed swoim czołem. - Ciekawa zdolność, ale widzę, że adoptowałem nie tą osobę co trzeba. - odparł kierując słowa ewidentnie w stronę Diego. Rzucił nóż w moją stronę, który złapałam i schowałam za pasek owinięty wokół uda.

- Wiemy, że jesteś zamieszany w spisek, który ma zabić prezydenta. - ewidentnie nie wytrzymał i musiał podzielić się swoją refleksją.

- Ostatnio byłeś hospitalizowany. Wciąż zdajesz się cierpieć na megalomanię i paranoję. - stwierdził Reginald.

- Czyżby? W takim razie jak wyjaśnisz to? - rzucił zdjęcie na stół. - To ty. Za dwa dni będziesz na pagórku, w miejscu, gdzie zginie prezydent.

- No proszę.. Czyli sam rozwiązałeś zagadkę. Odkryłeś mój niecny spisek. To chcesz usłyszeć? Sądzisz, że walczysz o słuszną sprawę? Jesteś ostatnim sprawiedliwym człowiekiem, który uratuje nas przed zepsuciem i tajnymi siłami? Cóż za urojenia. Prawda jest taka, że jesteś desperatem, nieświadomym tego, jak mało znaczy, kurczowo trzymającym się swojego pomylonego toku rozumowania. W skrócie osobnik, który sam siebie nie rozumie.

- A w-właśnie, że.. n-nie. - jąkał się wypowiadając to zdanie. Usiadł na swoim miejscu, a po jego policzku widziałam pojedynczą łzę. Chciałam złapać go za rękę, ale szybko mnie odtrącił.

- Zapomnijmy o prezydencie. Za pięć dni wybuchnie katastroficzna wojna. Musimy ją powstrzymać. - zmienił temat Pięć.

- Wojnę? Ludzie zawsze będą toczyć wojny.

- To nie byle jaka wojna. Mówię o zagładzie. O dniu sądnym.

- Cóż. Podobno jesteście tacy wyjątkowi. Może coś z tym zróbcie?

Ciszę przerwał Klaus, który dźwignął ręce do góry i zaczął się trząść.

- Czy on ma atak?

- Może przedawkował. - rzucił cicho Diego. Klaus odwrócił się w stronę Reginalda i zabrał głos.

- Jestem.. Jestem Ben! - po czym padł na ziemie.

- Cóż. Dziękuje za wizytę. To mi wystarczy. - odparł Reginald i wstał kierując się do wyjścia.

- Nie! - zawołał Luther i wstał z miejsca odpinając swoją koszule ukazując ciało goryla. - Zobacz co mi zrobiłeś!

- Boże. - jęknęłam i uderzyłam głową o stół.

- Ty w pantalonkach. - zwrócił się do Pięć. - Mogę na słówko? - nastolatek wstał i udał się za ojcem. Poprawiłam włosy, wypiłam drinka na raz i udałam się do wyjścia. Weszłam do windy i nacisnęłam przycisk. Zanim drzwi się zamknęły, do środka szybko wszedł Diego. Jechaliśmy na dół w dosyć krępującej ciszy.

- Nikt mnie nie poparł. - wypalił nagle mężczyzna. - Ładna mi Drużyna Zero.

- Nie wszyscy muszą mieć takie samo zdanie co ty, Diego. - spojrzałam w jego stronę. Zabolały go słowa ojca. Odkąd pamiętam działał w słusznej sprawie i nikt nie potrafił go zatrzymać, a parę słów ojca dosłownie go zniszczyły.

- Albo ma racje. Jestem nikim. - rzucił i opuścił windę. Zacisnęłam pięść i wybiegłam za nim.

- Diego.. - złapałam go za rękę i odwróciłam w swoją stronę. - Nikt nie ma prawa cię osądzać i mówić ci kim jesteś. Jesteśmy tylko ludźmi i uczymy się na błędach. Nie warto poddawać się po jednej porażce. Każdy ma prawo czasem się pomylić. - przysunęłam się i złożyłam krótki pocałunek na jego policzku. - Wierze w ciebie, Diego.

----
Ale, że 7 tysięcy wyświetleń? Jesteście niesamowici ❤️

Enjoy!

V.

Flawless || Diego HargreevesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz