Słuchajcie, taki fragmencik jest w trakcie tego rozdziału (napisany kursywą) i tak sobie pomyślałam, że może nie powinnam, ale powiem zawczasu, że to jest Deana SEN. Bo będziecie się zastanawiać co się do chuja dzieje xd
Dean zakwaterował całą ich trójkę w Bedford Motel oddalonym od usytuowanego na końcu Rendezvous Lane domu DeClare'ów o niecałe siedem minut; jeszcze tego samego popołudnia Sam sporządził listę wszelkich osób, jakie na przestrzeni ponad dwustu lat były w posiadłości jako służba zatrudnione – kobiety stanowiły większość, znaczną większość, a jednak żadna z nich, dosłownie żadna, nie odpowiadała wyglądowi ducha, którego Dean i Cas zobaczyli na piętrze. Tej kobiety wśród tego spisu po prostu nie było.
– No i trudno – Dean zgarnął swoją kurtkę. Laura DeClare rzeczywiście pojechała do Maryland odwiedzić w szpitalu dziewczynę syna. – Kto idzie ze mną do baru? Mijaliśmy po drodze.
– Dean, dom miał kiedyś część mieszkalną dla służby – Sam wskazał zgromadzony na stole materiał. – Anthony DeClare Senior, dziadek Laury, zamknął ją ostatecznie w 1959, na rok przed przyjściem na świat jej ojca, Anthony'ego Juniora. Przejście zamurowano. Co ty robisz? – zmarszczył czoło, bo jego brat złapał za kluczyki od impali. – Nie uważasz, że zamiast iść do baru powinniśmy wrócić na Rendezvous Lane i wykorzystać fakt, że Laury nie ma, żeby tego poszukać? Przejścia. Duch wyszedł najprawdopodobniej stamtąd!
– Stamtąd albo nie stamtąd – blondyn przedrzeźnił go. – Zapytałem, kto idzie, nie musisz, jak wolisz rozpruwać ściany. Wiesz, co cię ominie? Corona'Rita – sugestywnie poruszył brwiami. – Margarita – wyjaśnił, rozdzielając to – z piwem Corona. W tym stanie nie serwują tego nigdzie indziej!
Zerknął na Casa i spuścił wzrok na kluczyki.
– Ty idziesz, Cas?
Castiel popatrzył na Sama, który westchnął, wracając do swojej pracy.
– Idź z nim, jak się nachleje jakimś świństwem to go potem nie znajdziemy.
– Ej!
– Ja sobie poradzę.
Bar „Żeliwny Grill", rozświetlony lokal w centrum miasteczka, huczał, tak, słychać było go z daleka; do drzwi przywieszono kartkę z informacją, że tego wieczoru gra dla gości kapela z Texasu. Dean otworzył je przed Casem – drzwi – dając mu przejść. W aucie nie zamienili ze sobą właściwie ani słowa, Winchester darł się tylko głośno do lecącego z radia Bon Jovi.
Liceum im. Richarda Montgomery'ego w Rockville w stanie Maryland, Cas wygooglował tę szkołę siedząc naprzeciw blondyna przy stoliku, ignorując mlaskanie i wydawane przez niego zbereźne odgłosy zachwytu, kiedy zapychał się grillowanymi skrzydełkami kurczaka, solidnie zapijając je piwem. Podniósł na niego wzrok. Jeśli Sam faktycznie wysłał go tu z nim w charakterze niańki, to Dean Winchester zdecydowanie wyglądał teraz jak ktoś, kto niańki potrzebuje. Wszystkie palce i usta tłuste miał od grillowanej panierki.
– Co? – zapytał go, z pełną buzią i Cas z westchnieniem opuścił oczy z powrotem na telefon.
Dziewczyna zza lady podeszła do nich, żeby zebrać ze stolika papierowe tacki pełne tłuszczu i gołych kosteczek.
– Ta... Corona'Rita – Dean stłumił dłonią beknięcie. – Mogę to dostać?
Kelnerka uśmiechnęła się do niego.
– Jasne.
Obcierając usta koszulką spojrzał na Casa i zamrugał, jakby zaskoczyło go, że Cas znowu na niego patrzy – a patrzył, chociaż to może złe określenie, w tamtej chwili Castiel miażdżył go wzrokiem, spojrzeniem spode łba pełnym niemej (jeszcze) furii. Castiel rzadko patrzył na niego w taki sposób, naprawdę, w ogóle rzadko NA KOGOKOLWIEK w taki sposób patrzył. Żeby sobie na to zasłużyć serio trzeba go było czymś porządnie wkurwić.
CZYTASZ
Nie budźcie mnie (DESTIEL) - UKOŃCZONE
FanfictionUśpiony przez dżina Castiel trafia do swojej wymarzonej rzeczywistości, w której on i Dean są parą - a skoro w prawdziwym życiu Winchester nieustannie odpycha go od siebie, tłumacząc, że to, co między nimi zaszło, wtedy, w czasie burzy, było niczym...