Impala minęła zaparkowany na poboczu radiowóz z prędkością światła. Sam obrócił się na siedzeniu do tyłu, wyjrzał przez tylną szybę.
– Serio, Dean?! No przecież pojadą za nami!
Blondyn zerknął we wsteczne lusterko.
– Niech jadą. – Opuścił wzrok z powrotem na jezdnię. – W dupie to mam.
Było ciemno, światła rozjaśniały nawierzchnię bocznej drogi, po obu stronach rosły wysokie szuwary – jechali koło jakichś stawów, kierując się do Rockville w stanie Maryland, bo coś, to kurewskie przeczucie, podpowiadało Deanowi, że Cas udał się właśnie tam. Mówił wcześniej, że mógłby zapolować na dżina, sam jeden; jasne. Dean padł już kiedyś ofiarą takiego potwora i, o Boże, wargi zagryzał teraz do krwi modląc się, by Cas miał więcej szczęścia.
Do samego Casa modlił się również, i to dobijało go najbardziej – nie odpowiadał.
– Dean, co się dzieje? Tylko mnie nie zlewaj, dobra? – brat przekręcił się w fotelu, prawie siadając do niego przodem. – Nie zlewaj mnie. Ja też się o niego martwię, to zrozumiałe, ale ty reagujesz... nienaturalnie. Coś jest na rzeczy. Powiesz mi?
– Och, przespałem się z nim, okej?! – wybuchnął, stwierdziwszy nagle iż dłużej już tego nie wytrzyma, tłumienia tego w sobie. To było straszne. – Przespaliśmy się ze sobą, Sam – od niebywale mocnego zacisku na kierownicy knykcie pobielały mu, robił to nieświadomie, a jednak. – A potem go odtrąciłem – znowu zagryzł wargę. – Uciąłem to, jakby nic się nie stało. Powiedziałem mu, że nie chcę z nim być.
Zerknął w bok. Sam patrzył na niego, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Uniósł brew.
– No i co, żadnego zaskoczenia? Przeruchałem go, przeruchałem Casa – powtórzył, jakby uznał, że to do niego nie dotarło. – Tamtego dnia, kiedy się pokłóciliśmy, w Idaho. Nic nie powiesz?
– Ale co mam powiedzieć? Wow? Czemu powiedziałeś mu coś takiego?
– Że nie chcę z nim być?
– Nie chcesz?
– Nie wiem! – przewrócił oczami. – Jezu, Sam, nie wiem, ale przecież nie chcę go też ranić! Nie chcę go ranić, oczywiście, że nie... – najchętniej łbem przywaliłby w tę kierownicę. – Jestem beznadziejny. Coś mi się przyśniło – z bólem wbił wzrok w asfalt, przypominając to sobie, ten jeden fragment, który tak bardzo zapadł mu w pamięć. – Sam, czy jeśli facet... nie ma nic przeciwko... żeby inny facet przycisnął go do materaca i, wiesz... Czy to znaczy, że jest „pindą"? Cas mi się przyśnił, Cas nazywający mnie tak, ale przecież to wszystko działo się w mojej głowie, ja to sobie wyobraziłem, co chyba oznacza, że to JA SAM to do siebie powiedziałem.
– Więc to tego się boisz? Tego, że Cas jest facetem?
– Jest aniołem.
– W ciele faceta – Sam roześmiał się, ciepło. – Oj, Dean. Jak było?
– Co? Mam ci... opowiedzieć? Wal się.
– Czemu? Dawaj, opowiadaj. Będzie ci lepiej.
Chwila upłynęła w ciszy, nim Dean postanowił się odezwać – to było dobre wspomnienie, czemu miałby tego nie wspominać? Wspominał, więcej niż raz, ale nigdy na głos.
– Rozłożył skrzydła – nie planował się uśmiechnąć; kąciki ust same uniosły mu się do góry w odpowiedzi na przywołanie w pamięci tamtego cienia na ścianie, wielkie skrzydła, widoczne w świetle błyskawicy. – Sam, dasz wiarę, że od tamtej pory nie przespałem się już z nikim więcej? Z nikim, zero, nie dotknąłem już więcej żadnej innej osoby. A minęło pół roku! Pół roku, odkąd kochałem się ostatni raz.
CZYTASZ
Nie budźcie mnie (DESTIEL) - UKOŃCZONE
FanfictionUśpiony przez dżina Castiel trafia do swojej wymarzonej rzeczywistości, w której on i Dean są parą - a skoro w prawdziwym życiu Winchester nieustannie odpycha go od siebie, tłumacząc, że to, co między nimi zaszło, wtedy, w czasie burzy, było niczym...