Poniedziałek.
Wczorajszy dzień miał być szczęśliwy. Pierwszy dzień gdy zaczynałam na poważnie studia, ponieważ nie online.
Zapowiadało się super. Ruszyłam na przystanek, który mam po drugiej stronie ulicy od mieszkania. Byłam lekko zdenerwowana ale i podekscytowana. Niepewna wciąż czy pojadę dobrze, zważywszy, że nie znam jeszcze dobrze Łodzi.
Czekałam na autobus, który miał zawieść mnie na pierwsze ćwiczenia. W moim plecaku znajdował się idealnie wyprasowany fartuch. Po raz tysięczny sprawdzałam trasę.
I wtedy zadzwonił do mnie mój szwagier. Odebrałam lekko zaskoczona, ale i szczęśliwa. Często dzwonił po prostu zapytać jak się czuję.
A potem powiedział mi coś co rozdarło mi duszę na pół.
Dziadek zmarł dzisiaj rano.
Te cztery słowa tkwią mi ciągle w pamięci i odbijają się echem przy każdej czynności.
Miałam ochotę paść na chodnik i zacząć wyć. Nie mogłam się ruszyć.
Mój kochany dziadziuś. Mój tata.
Widziałam się z nim przecież jeszcze kilka godzin temu gdy byłam w Kielcach. Mówiłam, że zobaczymy się za dwa tygodnie. Że będzie dobrze. Że wyzdrowieje.
Podjechał autobus, a ja wsiadłam. Byłam zupełnie pusta w środku. Nie płakałam. Nie czułam nic. Chciałam jedynie zniknąć.
Nie ma na świecie bliższej mi osoby niż moi dziadkowie. Teraz została mi już tylko babcia.
Dzisiaj jest wtorek. Nadal nie płakałam. Czuje się totalnie pusta.
Wracam do domu. Jutro jest pogrzeb, którego tak bardzo się boje. Boję, że gdy tylko dojadę do domu i zobaczę tyle miejsc z nim związanych po prostu upadnę na kostkę i nie będę potrafiła przestać płakać.
Nigdy bym sobie nie wybaczyła gdybym nie zobaczyła się z nim w niedzielę.
Już nigdy nie usłyszę jego opowieści z młodości, jego śmiechu, żartów. Nigdy nie wyjdzie mnie przywitać. Zostanie tylko czarna pustka.
Chyba ostatanko byłam zbyt szczęśliwa. Wszystko ma swój koniec. Nie wiedziałam jedynie, że za dwa tygodnie szczescia zapłacę taką cenę.
Nie wiem dlaczego nie napisałam notki gdy byłam szczęśliwa. Teraz to wszystko zakryła fala rozpaczy.