*CZWARTEK - 24 grudnia

123 12 27
                                    

Elena

Wigilia mija w ciszy. Jedzenie jest smaczne, ale atmosfera jest gęsta jak serowy sos do ryby. Pan Salvatore zorientował się, że wuj John nie zdołał przylecieć i przyszedł do mnie z pretensjami, że mu nie powiedziałam. Musiałam tłumaczyć się jak głupia przed panem O'Brianem, żeby nie zrezygnował, ale ostatecznie pan Salvatore zagadał o szachach i okazało się, że pan O'Brien też je lubi. Tym oto sposobem, boje z panem O'Brianem wylądowaliśmy na Wigilii u pana Salvatore w domu.

Siedzimy przy stole, ale nikt się nie odzywa.

Damon rzuca mi tylko ukradkowe spojrzenia i szybko odwraca wzrok, gdy go na tym złapię. Kilka razy zderzamy się dłońmi, sięgając po tę samą potrawę, ale nie śmiejemy się już tak jak kiedyś, gdy nam się to zdarzało wcześniej. Smutno mi z tego powodu. Moja złość na niego ulotniła się już jakiś czas temu. Teraz czuję już tylko żal i chyba strach. Boję się, że Bonnie ma rację. Co, jeśli przypomnę sobie kiedyś wszystko i okaże się, że straciłam kogoś, kogo kochałam?

Myślę o tym przez całą wigilię.

Po kolacji razem z Damonem sprzątamy ze stołu w milczeniu, a pan Salvatore i pan O'Brien siadają do szachów. Widzę, że Damon chce mi coś powiedzieć, ale ja chyba nie chcę, żeby mówił cokolwiek. To bez sensu.

— To ja już pójdę — mówię do niego, gdy siada w fotelu obok pana Salvatore.

Natychmiast podnosi na mnie zdziwione spojrzenie, ale to pan Salvatore odzywa się zamiast niego.

— Już? — pyta zaskoczony.

— Chyba za dużo zjadłam, muszę się położyć — wymiguję się.

— Możesz zostać na noc. — próbuje mnie przekonać.

— Nie, nie, dziękuję — zaprzeczam natychmiast.

— Jesteś pewna? A jeśli w nocy poczujesz się gorzej? — pyta z troską.

— To tylko o jeden słodki ziemniak za dużo — bagatelizuję, bo przecież wcale nie zjadłam za dużo.

— Odprowadzę cię — deklaruje Damon.

— Bardzo dobry pomysł synu — chwali go pan Salvatore i klepie po plecach, a potem wraca wzrokiem do szachownicy.

Damon wstaje, a ja idę za nim do holu.

— Poczekasz chwilę? — pyta, zerkając na mnie niepewnie. — Tylko skoczę do pokoju po bluzę.

— Niepotrzebnie zawracasz sobie głowę — neguję jego chęć odprowadzenia mnie.

— Poczekasz? — dopytuje upominająco.

Robię minę, ale przytakuję skinieniem głowy. Przecież nie wyjdę, skoro pan Salvatore i pan O'Brien siedzą w salonie.

Damon kieruje się w stronę schodów, a ja zastanawiam się, po co ta cała szopka. Chwilę później jest już z powrotem. Trzyma w ręku jakieś pudełko. Nie jest opakowane w świąteczny papier, więc mam nadzieję, że to nie jest żaden prezent. Osobiście nie dałam mu rękawiczek, które dla niego kupiłam.

— Możemy iść — deklaruje i gestem dłoni wskazuje mi drzwi. — Albo nie. — zatrzymuje mnie. — Ubierz rękawiczki — nakazuje i podaje mi swoje.

— To tylko kilkanaście metrów — neguję jego pomysł.

— Ubieraj — warczy na mnie i owija mnie dodatkowo szalikiem.

Przewracam oczami, ale pozwalam mu na to. Ubieram też rękawiczki. Nie mam ochoty się kłócić. Wychodzimy z domu i idziemy w ciszy najpierw jego podjazdem, a potem moim. Jest ciemno i głucho. Słychać jedynie szelest naszych ubrań i dzwoniący w oddali dzwon kościoła zwiastujący koniec czasu oczekiwania. Rano nastanie kolejne Boże Narodzenie.

Wchodzimy na werandę mojego domu.

— Dzięki — mówię cicho, chcąc się szybko pożegnać i chwytam za klamkę u drzwi.

— Elena? — przywołuje mnie.

Odwracam się do niego i patrzę na niego pytająco.

Stoi przygarbiony jak zawsze w tej swojej czarnej rozpiętej, puchowej kurtce i w koszulce z krótkim rękawem pod spodem.

— Miałeś ubrać bluzę — odzywam się automatycznie. — Sorry, to nie moja sprawa. — szybko się wycofuję.

— Zapomniałem — usprawiedliwia się.

Zerkam na niego szybko.

— To po co byłeś w pokoju? — pytam z pretensją, choć to przecież oczywiste.

Trzyma w ręce pudełko. Wyciąga je w moją stronę.

— Chciałbym, żebyś je miała. — mówi cicho.

Otwieram szeroko oczy.

— Co to jest? — pytam zaskoczona.

— Listy, te, które napisałem do ciebie — wyjaśnia.

— Dlaczego mi je dajesz? — pytam i podnoszę na niego oczy.

Wzdycha i spuszcza wzrok.

— Jako dowód. Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić — mówi zrezygnowany.

Biorę pudełko do ręki. Otwieram. Jest wypełnione po brzegi luźnymi kartkami. Jest ich naprawdę dużo.

— Aż tyle? — pytam zaskoczona ilością listów. — Co chcesz nimi udowodnić?

Znów na mnie spogląda.

— Jak przeczytasz, dowiesz się, jak było naprawdę — tłumaczy. — Chciałaś znać prawdę, więc ci ją daję.

Nie mam siły już z nim walczyć. To zbyt trudne i tak, jak powiedziała Bonnie. Nie chcę żałować, jeśli kiedykolwiek wrócą do mnie wspomnienia. Poza tym, w mojej sytuacji chyba liczy się tu i teraz.

Po ilości listów widać, że minął szmat czasu, od kiedy napisał pierwszy.

— To naprawdę trwało tak długo? — pytam zrezygnowana. — Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej?

— Mówiłem ci, ale to było skomplikowane. Obracałem wszystko w żart. Wstydziłem się i nie chciałem, żeby nasza przyjaźń się rozpadła, to było głupie, ale dla mnie bardzo trudne. Nie wiem, jak to opisać — odpowiada zirytowany.

— A może ja też cię kochałam, a teraz wszystko zaprzepaszczone...

Spogląda na mnie szybko.

— Nie mów tak — mówi błagalnie. — Zrobiłem źle, ale wciąż nie żałuję. Gdybym tak nie zrobił, wciąż tkwiłbym w tym pudełku! — irytuje się i pokazuje pudełko palcem. — Nie chcę...

— Opowiesz mi? — przerywam mu.

Zastyga w bezruchu i patrzy na mnie oniemiały.

— To o czym są listy i jak było naprawdę? — wyjaśniam.

Wciąż patrzy na mnie zaskoczony.

— Skąd nagle ta zmiana? — pyta.

Już nie czas na uniki.

— Pamiętam twoje usta, ale nie wiem skąd — tłumaczę. — Kiedy pocałowałeś mnie pierwszy raz, poczułam je w pamięci. — peszę się, gdy o tym mówię i spuszczam wzrok. — Bonnie powiedziała, że uczuć się nie zapomina.

— Co to znaczy? — dopytuje.

Uśmiecham się speszona.

— Chyba tylko to, że musiałam myśleć o twoich ustach — wyznaję.

Prycha krótkim śmiechem. Chyba też jest speszony.

— Naprawdę? — pyta cicho z niedowierzaniem. — Myślisz, że...

Patrzy na mnie badawczo. Nie mam zamiaru uciekać ani zaprzeczać. Przecież ja też jestem w nim zakochana. Wiem to. Czuję. Chyba od zawsze to czułam. Po prostu musiałam przeboleć to, że mnie okłamał.

— Myślę, że byłam w tobie zakochana. — wyznaję. — Nie wiem tego na pewno i sądzę, że nigdy już się nie dowiem, ale tak właśnie myślę.

Uśmiecha się i robi krok w moją stronę. Staje bardzo blisko, tak, że prawie stykam się z jego klatką piersiową. Patrzy na mnie z góry. Ma niepewny wyraz twarzy. Czeka, czy się odsunę, a gdy tego nie robię, unosi dłoń i zakłada mi za ucho zbłąkany kosmyk. Otula dłonią mój policzek. Serce chce mi wyskoczyć z piersi, a on pochyla się i dotyka ustami moich ust. Otula je swoimi i zaciska je na miękką, krótką chwilę, która zdaje się trwać wieczność. Cudowną wieczność.

Potem patrzy mi prosto w oczy. Uśmiecha się kącikiem ust, a kciukiem gładzi mój policzek. Jego oczy też się uśmiechają. Pochyla się, żeby znów mnie pocałować.

— Kocham cię, Elena. Mogę codziennie po kilkadziesiąt razy próbować ci przypomnieć w ten sposób, co ty na to? — żartuje, a ja znów się uśmiecham.

Coś nagle porusza się za jego plecami. Zerkam i otwieram szeroko oczy.

— Damon! Pada śnieg!

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

KONIEC

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

WESOŁYCH ŚWIĄT!

Sev. 

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz