Rozdział II

14 0 0
                                    

Następnego dnia, obudziłem się znacznie później niż zwykle. Musiałem pomrugać parę razy, zanim mój wzrok przyzwyczaił się do światła dziennego. Zaspany, wpatrywałem się w widniejącą na zegarze godzinę. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że było już po ósmej. Natychmiast zerwałem się na równe nogi i z prędkością geparda pobiegłem w stronę łazienki, gdzie szybko umyłem zęby i wziąłem prysznic. Do rozpoczęcia lekcji zostało jeszcze zaledwie dziesięć minut. Ubrałem się w moją ulubioną, czarną bluzę z kapturem i dżinsowe spodnie. W całym tym pośpiechu, chyba założyłem koszulkę tył na przód, ale w tamtej chwili nie miałem czasu, ani siły żeby dłużej się nad tym zastanawiać. Zabrawszy ze sobą skórzaną torbę z książkami, wybiegłem z domu. Na zewnątrz, życie już od dawna toczyło się własnym tempem. Po ulicy leniwie przejeżdżały elektryczne samochody, różnych marek, a po znajdujących się obok, wąskich chodnikach przemieszczały się tłumy mieszkańców. Tuż obok mnie jakiś niski blondyn rozdawał pieszym kolorowe ulotki. Nagle zza moich pleców wyjechał nie zwracający na nic uwagę, rowerzysta. Ciągnący się za nim wiatr, połaskotał moje wilgotne włosy. Żwawym krokiem ruszyłem w stronę szkoły. Obliczyłem, że jeżeli utrzymam stałe tempo marszu, to być może nie spóźnię się na lekcje. Po chwili przeciskania, między spieszącymi się do pracy ludźmi, zauważyłem że tego dnia robiłem to zaskakująco sprawnie. Wreszcie, po miesiącach praktyk zacząłem dostrzegać efekty przystosowania się mojego organizmu do nowych warunków. Mieszkałem blisko szkoły, więc nie musiałem narażać się na wczesne wstawanie i mogłem beztrosko cieszyć się każdą dodatkową minutą, spędzoną na wylegiwaniu się w ciepłej pościeli. W zasadzie krótki dystans, jaki dzielił mnie do tego miejsca, był jedyną z zalet, jakie niosło za sobą mieszkanie z wujkiem Arnoldem. Idąc przed siebie, nagle poczułem jak coś ciągnie mnie za nogę. Natychmiast straciłem równowagę, a jakaś niewidzialna siła pchnęła mnie do przodu. W ostatniej chwili zdążyłem zasłonić twarz dłońmi, a tym samym uniknąć poważniejszych obrażeń głowy. Upadłem na kamienny chodnik. Przez następną chwilę kręciło mi się w głowie a w uszach słyszałem nieznośne dzwonienie. Szybko otrząsnąłem się i zacząłem zbierać książki, które wypadły z mojej torby. Za każdym razem zapominałem, żeby uważać, gdzie stawiam nogi.
- Teraz, to już na pewno się spóźnię. - stwierdziłem, czując ogarniające mnie przygnębienie.
Chciałem przyspieszyć kroku, ale boląca kostka, skutecznie uniemożliwiała mi moje zamiary. Wszedłem w boczną uliczkę, gdzie ruch był znacznie mniejszy. Po obu stronach ulicy stały ogromne, sięgające samego sufitu kamienice. Z odsłoniętych okien, gdzieniegdzie dochodziło światło, sugerujące iż domownicy mieszkania już wstali. Na niektórych balkonach, suszyło się różnokolorowe pranie, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach środków higienicznych. Następnie, znów wszedłem w główną ulicę, gdzie wtopiłem się w tłum idących przed siebie pieszych. Wówczas od szkoły dzieliło mnie już zaledwie jedno skrzyżowanie, a wizja nie spóźnienia się na lekcje stała się nader realna. Jedyne co musiałem zrobić to przejść przez ruchliwe skrzyżowanie. Rozejrzałem się dookoła, dzięki temu upewniając się, że jest bezpiecznie, po czym wolnym krokiem wszedłem na jezdnię. Nagle ni z tąd ni zowąd, wyrosła, niby z ziemi, biała ciężarówka, pędząca w moją stronę z ogromną prędkością. Zacząłem biec na drugą stronę ulicy. Czułem chłodny powiew wiatru we włosach. Rozległ się nieznośny hałas klaksonu. Włosy zjeżyły mi się na głowie.
- Jeszcze tylko kawałek. - powtarzałem bez przerwy w myślach.
Skoczyłem przed siebie, tak daleko, jak tylko pozwalały mi niezbyt wysportowane nogi, a po chwili, niezdarnie upadłem na drugą stronę jezdni. Przewracając się obdarłem sobie ręce i nogi. Jęknąłem z bólu. Rozzłoszczony kierowca tira, wymachując rękoma, krzyczał coś w moją stronę, po czym zniknął z mojego pola widzenia. Otrzepałem się z kurzu. Na szczęście doznałem jedynie powierzchownych zadrapań. Wbiegłem do środka szkoły, niczym oparzony. Kilkoma susami pokonałem dzielącą mnie od sali lekcyjnej odległość, po czym wszedłem do środka, gdzie, już od dobrych paru minut trwała lekcja inżynierii. Zamknąłem drzwi tak cicho, jak tylko umiałem i wolnym krokiem zacząłem iść w stronę ławki, licząc, że tym razem spóźnienie wyjdzie mi na sucho. Niestety, tego dnia nic nie szło po mojej myśli
- Panie Johnson. - zza pleców doszedł do mnie niski głos profesora.
W sali, momentalnie zapanowała cisza, która pozwalała mi usłyszeć szaleńcze bicie swojego serca. Wsłuchałem się w swój nierówny oddech, oczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Pod zasłoniętym szarą firanką oknem, stało drewniane biurko, przy którym siedział nasz nauczyciel. Podrapał się po swojej, siwiejącej brodzie, po czym wstał z fotela i zaczął leniwie przecierać okulary. W całej szkole ogromny respekt wzbudzało jego bezlitosne podejście do spóźnialskich uczniów, a od wymierzanych przez niego kar, nie jednemu z nich jeżył się włos na głowie. Mężczyzna odchrząknął parę razy, przy okazji zakładając okulary, na swój garbaty nos. Przeszły mnie ciarki. Szmery dochodzące z tylnej części sali natychmiast ucichły.
- Czy wiesz co to za urządzenie? - spytał, wskazując ręką na leżący obok niego przedmiot.
Podszedłem nieco bliżej, aby móc się przyjrzeć temu ustrojstwu. Stanąłem przed szarą skrzynka, ozdobioną dwiema, wystającymi z obu stron, metalowymi rurami.
Żaden "zwykły śmiertelnik" nie miał szans na odgadnięcie do czego służy owe urządzenie. Na szczęście ja nie byłem jednym z nich i znałem odpowiedź na zadane mi pytanie.
- To jest generator tlenu, panie profesorze. - odpowiedziałem ze spokojem.
W sali ponownie rozległy się głosy rozmów.
- A do czego służy to urządzenie? - zadał kolejne pytanie.
- Do wytwarzania tlenu z dwutlenku węgla przy użyciu Energi elektrycznej, panie profesorze. - wyrecytowałem zgromadzoną w pamięci wiedzę.
Znów podrapał się po brodzie.
- W takim razie pewnie wiesz dlaczego to urządzenie jest zepsute. - Stwierdził, a na jego twarzy zarysował się ledwie dostrzegalny, złowrogi uśmiech.
Maszyna już na pierwszy rzut oka wyglądała na zużytą. Metalowe rury odprowadzające i doprowadzające do niej gaz pokrywała gruba warstwa rdzy. Miedziana obudowa skrzynki również wyglądała na bardzo zniszczoną. Pod wpływem czasu, w większości pokryła się patyną.
- Wydaje mi się że obwody mogły się przepalić, panie profesorze. - odpowiedziałem po chwili zamyślenia.
- W porządku. - oznajmił. - W takim razie naprawisz ten generator do następnej lekcji. Dobrze?.
Odmówienie profesorowi nie wchodziło w rachubę. Na wykonanie tego zadania miałem dwa dni. W tak długim czasie bez problemu powinno mi się to udać.
- Tak, panie profesorze - odpowiedziałem niezbyt zadowolony.
Wreszcie nauczyciel pozwolił mi usiąść. Zająłem miejsce w tylnym rzędzie, obok George'a i zabrałem się za przepisywanie notatek zapisanych na tablicy.
- Skąd to wiedziałeś? - spytał zaciekawiony.
Wzruszyłem ramionami.
- To nie było trudne. - Odpowiedziałem – po prostu, w wolnych chwilach czytam materiał z książki do przodu.
Reszta lekcji upłynęła mi w błyskawicznym tempie. Po jej zakończeniu rozległ się dzwonek, a wszyscy uczniowie wybiegli z klasy.
Tego dnia profesor kazał mi zostać na przerwie. Mogłem się tego spodziewać. Naprawienie starej maszyny nie należało do najgorszych kar na jakie było go stać. Strzepując kredę z garnitura, spojrzał na wiszącą przed nami tablicę.
- Trzeba by ją wyczyścić. - powiedział niby sam do siebie.
Westchnąłem pod nosem i przyniosłem stojąca w kącie sali drabinę. Wytarcie tablicy, samo w sobie było by bajecznie proste, gdyby nie fakt że miała ona wymiary niewielkiego boiska piłkarskiego. Wspiąłem się co najmniej dwa metry nad ziemię a już po chwili stałem z gąbką w ręku, na jej najwyższym szczeblu.
- Zacznij tam od góry. - polecił profesor wskazując ręką na miejsce, w którym zgromadził się brud.
Gdy tylko przestałem czuć stały grunt pod nogami zaczęło kręcić mi się w głowie i rozbolał mnie brzuch. Z niechęcią zabrałem się za wykonywanie zadania, przez cały czas kurczowo trzymając się drabiny, która w pewnym momencie, zaczęła przeraźliwie skrzypieć. Mając nieodparte przeczucie, że za chwilę spadnę mimowolnie wyciągnąłem ręce przed siebie, aby czegoś złapać. W tamtym momencie przypadkiem spojrzałem na znajdującą się pod moimi stopami podłogę. Zobaczywszy, jaka odległość dzieli mnie od stałego gruntu, zrobiło mi się niedobrze. Niby to tylko dwa metry, jednak w tamtej chwili czułem się tak, jakbym znalazł się na szczycie najwyższego wieżowca. Zacisnąłem powieki i próbowałem dodać sobie otuchy.
- To i tak lepsze niż szorowanie szkolnych toalet. - powtarzałem bez przerwy w myślach.
Szerokimi ruchami dłoni starałem się zetrzeć nagromadzoną kredę. Strugi zimnej wody z przemoczonej gąbki spływające po moim ciele, wywoływały na moim ciele zimny dreszcz. Nagle, gdy wycierałem górną część tablicy, drabina zaczęła przechylać się do przodu. Zanim zdążyłem zorientować się w zaistniałej sytuacji, było już za późno żeby zaradzić katastrofie. Upadkowi, towarzyszył metaliczny trzask, wymieszany z moim donośnym krzykiem. Leżałem na podłodze, w zupełnym bezruchu. Zrobiło mi się głupio. Tablica wcale nie wisiała wysoko, a ja, spadając wydzierałem się tak głośno, jakbym miał zostać skazany na okrutne tortury. Przez następną chwilę masowałem obolałe kolano.
- Jeszcze tu jest brudne - stwierdził, wskazując ręką miejsce, gdzie wciąż pozostały białe ślady. - ale i tak nie jest najgorzej.
- Pierwszy raz czyściłeś tablicę? - spytał po chwili.
Przytaknąłem ruchem głowy. Mężczyzna podrapał się po brodzie, po czym machnął ręką.
- Tym razem przymknę oko, na te niedociągnięcia - stwierdził. - ale od dzisiaj będziesz robił to częściej. Aha i następnym razem postaraj się nie spóźniać na moje lekcje. - dodał, gdy wychodziłem z sali.
Zajęcia, zgodnie z planem, skończyły się po szesnastej. Tego dnia jak zwykle wracałem do domu razem z George'm. Wyglądał fatalnie. Cały dzień chodził przygnębiony, a jego twarz była blada jak ściana. Czarne ubranie i bluza z kapturem dodatkowo podkreślały jego zły nastrój. Ze zniecierpliwieniem czekałem aż wyjawi mi, co trapiło go tym razem.
- Słuchaj, jest sprawa. - odezwał się wreszcie.
- Patrząc na twój wyraz twarzy, domyślam się, że chodzi o coś poważnego. - odpowiedziałem.
Westchnął. W tamtej chwili weszliśmy w zatłoczoną uliczkę. Pogrążeni w ulicznym gwarze, staraliśmy nie zgubić się nawzajem.
- No mów, jaki masz problem. - ponagliłem go, gdy zrobiło się trochę luźniej. - Od samego rana wyglądasz, jakbyś jedną nogą był już w grobie.
Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu i czekaliśmy na zielone światło. George włożył ręce do kieszeni.
- Potrzebuję, żebyś coś dla mnie zrobił. - poprosił mnie, gdy przechodziliśmy przez pasy.
- Co konkretnie. - spytałem.
Chłopak wręczył mi do ręki zdjęcie niezbyt charyzmatycznie wyglądającego mężczyzny.
- Kto to jest? - spytałem przyglądając się fotografii.
- Powiedzmy, że mój dobry znajomy. - oznajmił chłopak. - Ma najlepszy towar w całym mieście.
- Mówiłeś, że już z tym skończyłeś.
- Tak, wiem. To nic szczególnego - zapewnił. - zwykłe tabletki na koncentrację.
- A po co ci one? - spytałem
- Potrzebuję, żeby się pouczyć. W końcu wypadałoby poprawić te oceny, co nie?
Mimowolnie roześmiałem się. Nigdy nie zdarzało mu się poświęcać zbyt dużo czasu na naukę. W zasadzie, gdyby nie pieniądze jego kochających rodziców, pewnie nie zdałby nawet do następnej klasy. Szybko rozgryzłem jego liche kłamstwo.
- Dwie przecznice stąd jest apteka. Jak chcesz, to mogę tam kupić ci te tabletki. - zaproponowałem.
Potrząsnął przecząco głową.
- Nie... tam sprzedają syf - stwierdził.
Zatrzymaliśmy się obok mojego domu. Odkąd go znałem miał problemy z narkotykami. Co jakiś czas zrywał z nałogiem, aby tydzień później znów do niego wrócić. Nie potrafiłem zrozumieć jego zachowania.
- Pójdziesz do tego gościa i kupisz od niego dwie takie pigułki. O kasę nie musisz się martwić, dam ci ile trzeba. - powiedział. - Jak chcesz to mogę Ci nawet dodatkowo zapłacić, żebyś nie musiał pracować za darmo.
Machnąłem ręką. Faktycznie potrzebowałem trochę dorobić. W końcu wypadałoby żebym wreszcie kupił sobie jakieś nowe ciuchy, ale nie zamierzałem bogacić się na nieszczęściu przyjaciela.
- Nie, dzięki. Nie trzeba. W sumie to jest inna rzecz którą mógłbyś dla mnie zrobić.
- Zamieniam się w słuch. - powiedział George ziewając przy tym potwornie. Próbowałem ułożyć w głowie jakieś sensowne pytanie, ale nie potrafiłem wykrztusić z siebie ani słowa. Moje policzki zaczęły się czerwienić.
- Chodzi o tą dziewczynę, tak? - spytał.
Westchnąłem.
- Tak. - odpowiedziałem ledwo słyszalnym głosem, przywołując w myślach nasze niezbyt udane spotkanie.
- Nie martw się. - powiedział chłopak poklepując mnie po ramieniu. - Trafiłeś w dobre ręce.
Wręczył mi stuzłotowy banknot.
- Kupisz mi to, o co cię prosiłem a ja w zamian pomogę ci się z nią umówić. - Zaproponował.
Jego propozycja brzmiała niezmiernie kusząco. Podaliśmy sobie ręce, co stanowiło nieformalne przypieczętowanie naszej umowy. Mimo to, w dalszym ciągu nie byłem pewny słuszności, podjętej przez siebie decyzji.
- Obiecuje ci, że co najwyżej po tygodniu zrobi wszystko co zechcesz. - mówiąc to roześmiał się.
Dwie godziny później, stałem w wskazanej przez chłopaka kamienicy. Zacząłem nerwowo rozglądać się dookoła. Nie wiedziałem kiedy dokładnie miałem tutaj przyjść, ani co konkretnie kupić. Siadłem na klatce schodowej i czekałem aż wydarzy się cokolwiek godnego mojej uwagi. Ściany budynku były nierównomiernie pokryte zieloną farbą, która gnieniegdzie poodpryskiwała ze starości. W oddali słyszałem złowieszcze szczekanie wilczura. Przez następne pół godziny czekałem na przyjście człowieka, którego podobiznę miałem na fotografii. Do tego czasu do środka budynku weszła jedynie młoda kobieta z niemowlakiem w wózku i wyszło na zewnątrz dwóch emerytów. Powoli zaczynałem tracić cierpliwość. Już zamierzałem dać sobie spokój, jednak w tamtej chwili na klatce schodowej pojawili się trzej mężczyźni. Wszyscy z nich byli całkowicie zajęci rozmową. Jeden z nich był niski i silnie umięśniony. Z zapałem tłumaczył coś swoim wspólnikom, wymachując przy tym rękoma na wszystkie strony. Pozostali mężczyźni uważnie mu się przysłuchiwali. Żaden z nich nie wyglądał jak gość ze zdjęcia. Przygryzłem wargi.
- Jeśli teraz nie przyjdzie to idę z tąd. - pomyślałem.
Po około pięciu minutach, dołączył do nich średniego wzrostu mężczyzna z wąsem. Osłupiałem, gdy tylko spostrzegłem że to ten sam człowiek, którego podobiznę miałem na fotografii. W momencie opuściła mnie pewność siebie i poczułem jak kurczy mi się żołądek. Na pierwszy rzut oka zwróciłem uwagę na jego o rozmiar za duży, szary garnitur. W przeciwieństwie do pozostałych, którzy nosili na sobie pomięte ubrania, mężczyzna z wąsem wyglądał bardzo elegancko.
Podszedł do trzech pozostałych osobników, którzy na jego widok natychmiast ucichli. Przez następną minutę trwali w głuchej ciszy. Dopiero po chwili odezwał się, a wówczas rozgorzała między nimi rozmowa. Niestety, stałem zbyt daleko, aby móc usłyszeć o czym rozmawiali.
- Raz kozie śmierć. - Pomyślałem, aby zagrzać się do walki.
Podszedłem do rozmawiających ludzi. Wszyscy czterej byli znacznie silniejsi ode mnie, więc gdyby doszło do bójki, nie miałbym żadnych szans. Musiałem być ostrożny.
- Słyszałem że u was można kupić dobry towar. - zacząłem rozmowę.
Wszyscy, oprócz mnie, roześmiali się. Nie wiedziałem co ich tak rozbawiło. Przez następną chwilę staliśmy w milczeniu.
- Ciszej, bo ktoś nas usłyszy. - ostrzegł, ledwo słyszalnymi głosem, ubrany w garnitur mężczyzna.
- Wiesz ile tu jest kamer młody? - spytał ironicznie drugi z osobników, niby przez przypadek zerkając w jedną z nich, umieszczoną w rogu klatki schodowej.
- Od kogo jesteś? - spytał pierwszy.
Wówczas poczułem jak zaczynają się chwiać pode mną nogi. George wspomniał jedynie że mam nie mówić, że go znam, jednak nie powiedział co miałem zrobić w tej sytuacji. Musiałem improwizować.
- Od kolegi. - odpowiedziałem.
Elegancik ponownie zmusił się do śmiechu.
- Jak się nazywa? - spytał powoli tracąc cierpliwość.
Poczułem jak krople potu zaczynają pokrywać całą powierzchnię mojego ciała.
- Olaf, nazwiska nie pamiętam. - łgałem jak z nut. - w zasadzie znamy się tylko z widzenia.
Mężczyzna w garniturze podrapał się po swojej łysinie. Stojący obok niego niziołek splunął na podłogę.
- Jak dla mnie, ten dzieciak coś ściemnia. - odezwał się czyiś głos.
- Może jest z policji. - dodał niziołek obrzucając mnie lodowatym spojrzeniem.
- Jak wygląda ten chłopak? - spytał mężczyzna ze zdjęcia.
Z coraz większym trudem opanowywałem nasilający się we mnie strach.
- Taki niski blondyn. Ma może z metr sześćdziesiąt wysokości. Pewnie miał na sobie szare buty sportowe. - odpowiedziałem z trudem wykrztuszając z siebie kolejne słowa.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co właśnie zrobiłem. Jeśli zorientują się że kłamie, to już po mnie. Przez chwilę wymieniali się spojrzeniami. W mojej głowie rysowały się najciemniejsze scenariusze.
- Widzieliście tu kogoś takiego? - spytał mężczyzna w garniturze.
Niziołek pokręcił przecząco głową. Chwilę później zawtórował mu drugi. Pociemniało mi przed oczami. Spojrzałem na stojącego przede mną dresa, który jak do tej pory milczał
- Jeśli ten koleś również zaprzeczy, zacznę uciekać. - Pomyślałem.
Przez kilka sekund drapał się po krótko ściętej grzywce, próbując przypomnieć sobie wygląd spotykanych przez siebie osób.
- Ja chyba widziałem kogoś takiego. - oznajmił. - był tu z tydzień temu.
Odetchnąłem z ulgą. Elegancik machnął ręką, niby odganiając się od znajdującego się w pobliżu komara.
- Dobra, niech stracę. - rzekł - choć za mną.
Bez oporu zrobiłem to o co mnie prosił. Za mną szli pozostali mężczyźni. Weszliśmy na trzecie piętro kamienicy, gdzie jeden z osiłków otworzył drzwi do mieszkania. W środku wyczułem ostry, drażniący nozdrza odór dymu papierosowego. Przede mną stał wykonany z ciemnego drewna stół, na którym dostrzegłem szklaną popielniczkę i lampę biurową. Na podłodze leżał czerwony dywan, a całe pomieszczenie oświetlały niewielka żarówka i wpadające przez okno światło. Po prawej stronie pokoju znajdowały się drzwi prowadzące do kolejnego pomieszczenia.
- Poczekaj chwilę. - polecił mężczyzna w garniturze.
Siadłem na starym, drewnianym krześle, stającym obok biurka. Dwaj osobnicy wyszli na zewnątrz.
- Zapalisz? - spytał niziołek.
Pokiwałem przecząco głową. Tymczasem elegancik wszedł do drugiego pomieszczenia i zaczął czegoś tam szukać. Przez lekko uchylone drzwi próbowałem dostrzec, co znajdowało się w środku.
- Bardzo ciekawski jesteś. - stwierdził, po czym zasłonił mi widok na tajemnicze drzwi i dmuchnął mi w twarz dymem papierosowym. Mimowolnie zacząłem kaszleć. Odwróciłem się w drugą stronę, chcąc złapać oddech. Z każdą chwilą utwierdzałem się w przekonaniu że przyjście tutaj było złym pomysłem. Mężczyzna stanął przy oknie i zaczął się czemuś przyglądać. Następne minuty upłynęły nam w zupełnej ciszy.
- Czego konkretnie potrzebujesz? - usłyszałem głos, dochodzący z drugiego pokoju.
- Podobno macie jakieś tabletki na koncentrację. - oznajmiłem
Po chwili drzwi otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna w szarym garniturze. Siadł na stojącym po przeciwnej stronie biurka krześle i położył na nim plastikową torebkę z dwiema białymi tabletkami w środku.
- Dobrze trafiłeś młody. - odezwał się. - to nasza nowość. - dodał z dumą w głosie.
Udałem zaciekawionego.
- Pierwszy raz dostaniesz je w promocyjnej cenie. - oznajmił po chwili.
- Ile to będzie kosztowało? - odpowiedziałem, próbując jak najszybciej przejść do rzeczy.
- stówkę. - stwierdził. - nigdzie nie dostaniesz lepszej ceny.
Wręczyłem mu banknot, po czym zabrałem swoją zdobycz. Zadowolony ze swojej przebiegłości, udałem się w stronę wyjścia. Po drodze napotkałem się jeszcze na lodowate spojrzenie niziołka. Miałem nadzieję, że uwierzył w moje kłamstwo. Szybkim krokiem wyszedłem na klatkę schodową i odetchnąłem z ulgą. Powiew świeżego powietrza był tak nagły, że chwilowo zakręciło mi się w głowie, od ilości tlenu, która dostała się do moich płuc. Odruchowo obejrzałem się w stronę znajdujących się obok drzwi i ponownie zamarłem. Tak paskudne miejsce, było ostatnim, w jakim spodziewałbym się ją znaleźć. Różowo włosa uczennica, próbowała wejść do swojego mieszkania, za każdym razem starając się dopasować do zamka inny klucz. Na wszelki wypadek schowałem pigułki do tylnej kieszeni w spodniach. Nie chciałem żeby je zauważyła
- Może pomóc? - odezwałem się ledwo dosłyszalnym głosem.
W pierwszej chwili dziewczyna wystraszyła się i upuściła pęk kluczy na ziemię. Dopiero później dostrzegła, że stałem tuż obok.
- Mieszkasz tu? - spytała lekko zdziwiona, drżącymi rękoma próbując podnieść leżące na ziemi klucze.
- W okolicy. - odpowiedziałem wymijająco.
W końcu otworzyła drzwi. Przez następną chwilę staliśmy w milczeniu. Za wszelką cenę starałem się uniknąć jej łagodnego, jak poranna rosa, wzroku, jednak, mimo to nasze spojrzenia spotkały się. Poczułem jak zalewa mnie fala radości. Wreszcie, po całym dniu marnych poszukiwań, mogłem się z nią zobaczyć.
- Jeśli chodzi o to w parku...
- Nie musisz się tłumaczyć. - zapewniłem.
Mimowolnie chwyciłem ją za rękę. Zwykle nie dopuszczałem się tak odważnych czynów wobec dopiero co poznanych kobiet. Ale ona była zupełnie inna. Miałem wrażenie że znaliśmy się od lat.
- Wejdziesz do środka? - spytała
Zgodziłem się. Mieszkanie Emily, choć było niewielkie, wyglądało na bogato zdobione. Na środku salonu, do którego weszliśmy stał szklany stół, a pod nim leżał fioletowy dywan. Przy jednej ze ścian znajdował się sporych rozmiarów telewizor, a w kącie pomieszczenia, w białej donicy rosła, tętniąca życiem paproć. Wszystko to nadawało pomieszczeniu niepowtarzalny charakter. W powietrzu unosił się zapach lawendy i cytrusów. Na stole widniał czerwony wazon z różami a obok leżały porozrzucane podręczniki od biologii. Przez odsłonięte okno do środka dostawało się sporo światła dziennego. Dziewczyna odłożyła swoją czarną torbę z książkami przy stole.
- Napijesz się czegoś? - zaproponowała.
- Tak, chętnie. - odpowiedziałem.
Usiadłem na szarej kanapie. Po chwili wróciła z dwiema szklankami czerwonego napoju.
- Co to? - spytałem zaciekawiony.
- Sok malinowy. - odpowiedziała uśmiechając się.
- Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam? - spytała zaciekawiona
- Wczoraj przypadkiem zauważyłem jak wychodziłaś z tej kamienicy. - wymyśliłem wymówkę na poczekaniu.
Emily poprawiła włosy zgrabnym ruchem dłoni. Tego dnia miała na sobie szarą koszulkę z krótkim rękawkiem i krótkie dżinsowe spodnie. Wspólny czas spędzony na rozmowie mijał nam bardzo szybko. W jej obecności czułem, że mogę rozmawiać na każdy temat. Nie starała się oceniać moich zachowań, ani mówić mi co powinienem robić. Za to uwielbiałem ją najbardziej. Mogliśmy bez skrępowania rozmawiać o swoich problemach.
- No więc jeśli chodzi o tamto... - zaczęła.
Przysunąłem się do niej.
- Emily... na prawdę nie potrzebuję żebyś się tłumaczyła z tego co stało się wczoraj. - przerwałem jej.
- To dlaczego tu przyszedłeś? - spytała, biorąc łyk soku.
- Martwiłem się. Nie było cię dzisiaj w szkole i myślałem, że to z mojej winy.
- Z twojej winy? W ogóle od kiedy ci na mnie tak zależy?
Objąłem ją za szyję i spojrzałem w jej mieniące się zielone oczy. W tamtej chwili miałem wrażenie że opuściły mnie resztki rozumu. Nie mogłem zapanować nad swoimi emocjami. Na początku myślałem że zacznie się wyrywać, jednak nic takiego się nie stało. W tamtej chwili dzieliło nas od siebie już zaledwie kilkanaście centymetrów. Przez następną chwilę rozkoszowałem się zapachem jej lawendowych perfum.
- Od kiedy tylko cię ujrzałem. - powiedziałem niezwykle cicho. Dziewczyna niezdarnie próbowała się odsunąć, w konsekwencji czego upadła w leżące na kanapie poduszki. W tamtej chwili znajdowaliśmy się w dosyć krępującej pozycji. Ona, półleżąc, podpierała się o ramię kanapy, a ja siedziałem na jej kolanach. Znów zapadła miedzy nami cisza. Spojrzeliśmy na siebie. Z takiego bliska mogłem dostrzec każdą, nawet najdrobniejszą rysę na jej twarzy. Liczne niedoskonałości w sprawiały że wyglądała jeszcze cudowniej. Miałem wrażenie, że moje serce za chwilę wyrwie się z klatki piersiowej. Byłem ciekaw, czy czuła to samo co ja.
- Wiesz... mam ochotę zrobić z tobą coś bardzo głupiego. - stwierdziła, patrząc mi głęboko w oczy. Wstrzymałem oddech. A więc jednak...
- Emily... - chciałem coś jeszcze powiedzieć.
Przerwała mi przykładając swój palec do moich ust, tym samym dając do zrozumienia, że nie potrzebuje więcej słów. Nie mogłem już dłużej się powstrzymywać. Zamykając oczy, oddałem się w ręce szaleńczego wiru, targających mną emocji. Ciepło jej warg w ułamku sekundy rozgrzało całe moje ciało. Delikatność jej ust nie dawała się opisać żadnymi słowami. Poczułem jak nieziemska słodycz zalewa moje kubki smakowe. Mimo iż nasz pierwszy pocałunek trwał zaledwie kilka sekund, wiedziałem, że na zawsze zapisze się w mojej pamięci. Po chwili ponownie zatopiliśmy się w swoich spojrzeniach. Miała nierówny oddech. Jawiące się na jej policzkach odcienie czerwieni i różu sprawiały że wyglądała uroczo.
- Jak było? - spytałem z niepewnością
Westchnęła.
- Wspaniale. Nie wiedziałam, że tak łatwo jest odurzyć się miłością. Czy będę niemiła, jeśli poproszę o powtórkę?
Dziewczyna zamknęła oczy w oczekiwaniu na kolejny pocałunek. Wplotłem w jej delikatne, włosy swoje ręce, a nasze usta ponownie złączyły się. Powoli traciłem kontrolę nad własnym ciałem. Czułem budzące się we mnie pierwotne instynkty. Po chwili byłem już jedynie biernym obserwatorem dramatu, w którym główna rolę grały moje niezaspokojone pragnienia. Zdjąłem z niej szarą koszulkę, dzięki czemu bez większych przeszkód, mogłem dojrzeć piękno jej kobiecego ciała. Przeszyłem ją swoich wzrokiem, zaczynając od szyi, przez jej biały, koronkowy biustonosz, wreszcie na brzuchu kończąc. Czułem się spełniony. Bez namysłu zacząłem ściągać z siebie ubrania. Rzuciłem swoją koszulę na podłogę. Poczułem na klatce piersiowej jej delikatny, choć jednocześnie pełen namiętności dotyk. Oboje wpatrywaliśmy się w siebie z pożądaniem.
- Thomas... - odezwała się zerkając na coś, co stało tuż obok mnie.
W jej glosie odczułem wyraźny niepokój. Dokładnie tak, jakby chciała mnie przed czymś ostrzec. Dopiero wówczas poczułem czyiś oddech na plecach. Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, jakaś nieludzka siła rzuciła mną o podłogę. Bezwładnie poleciałem na szklany stół, który pod wpływem mojego ciężaru, z donośnym trzaskiem rozbił się na drobne kawałki. Leżące na podłodze szkło, boleśnie zraniło moje nagie plecy. Chwilę później strzaskał się stojący do tej pory na stole porcelanowy wazon. Wszędzie dookoła mnie leżały szklane odłamki, wymieszane z wodą, oraz moją krwią. W całym tym szaleństwie próbowałem dostrzec twarz oprawcy. Zanim zdążyłem zebrać choćby jedną myśl, ktoś podniósł mnie, tylko po to żeby następnie rzucić o ścianę. Ponownie byłem zbyt oszołomiony, aby móc zablokować atak. Nagle, na swojej szyi poczułem żelazny uścisk, czyjejś dłoni, który nie pozwalał mi wykonać żadnego ruchu. Z trudem łapałem oddech. Dopiero po kilku sekundach przemogłem strach i otworzyłem oczy. Ujrzałem przed sobą twarz mężczyzny, który na moje oko miał może z czterdzieści lat. Na początku myślałem nawet że to ten sam człowiek, który przed chwilą sprzedał mi pigułki. Wprawdzie też miał na sobie garnitur i był podobnej postury. Jednak odrzuciłem tę myśl. Nagle napastnik przyłożył mi pistolet do głowy. Poczułem chłód metalowej lufy, dotykającej mojego czoła. W tamtej bolał mnie każdy mięsień. Łzy napłynęły mi do oczu, a strach o własne życie wypalał mnie od środka.
- Co chciałeś zrobić mojej córce? - spytał mnie z nienawiścią w głosie.
Nic nie odpowiedziałem. Byłem zbyt przerażony żeby móc wykrztusić z siebie chociaż jedno słowo.
- Puść go. - odezwała się Emily, zalewając się łzami.
Napastnik odwrócił się w stronę dziewczyny.
- Zamilcz. - rozkazał jej oschłym głosem. - tobą zajmę się później.
Ponownie odwrócił się do mnie.
- Coś jej zrobił? - spytał jeszcze głośniej.
- Nic. - odpowiedziałem jąkającym się głosem.
- Kłamiesz.
Mężczyzna uderzył mnie pięścią w nos i ponownie rzucił na podłogę. Poczułem jak krew zalewa moją twarz obfitymi strumieniami.
- Jeśli nic nie zrobię, to zginę. - pomyślałem.
Chwyciłem kawałek szkła i resztkami sił podniosłem się na nogi. Wytarłem ręką cieknącą z nosa krew. Z trudem utrzymywałem równowagę. Widząc trzymaną przeze mnie broń, stojący obok mnie mężczyzna roześmiał się głośno.
- On mi nic nie zrobił. - wykrzyczała Emily. - Sama tego chciałam.
- Co? - spytał jej ojciec, patrząc na swoją córkę, w nadziei że to nieprawda.
Nie odpowiedziała. Mężczyzna ponownie odwrócił się w moją stronę. Teraz na jego twarzy widać było niedowierzanie zmieszane ze wściekłością.
- Wynoś się z mojego domu. - odezwał się niezwykle cicho. - Nie chcę cię więcej na oczy widzieć.
Nie trzeba było prosić mnie dwa razy. Dokuśtykałem do wyjścia, po czym stanąłem na klatce schodowej. Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Dojście do domu w tym stanie stanowiło dla mnie nie lada problem. Po drodze spotkałem George'a, który ze zniecierpliwieniem czekał na moje przybycie. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Cisnąłem w jego stronę paczkę z tabletkami.
- Co ci się stało? - spytał zaniepokojony, widząc w jakim byłem stanie.
- Zejdź mi z oczu – odpowiedziałem. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 21, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

KonkwistadorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz