Rozdział 6

452 19 11
                                    

Otworzyłam drzwi, a tam... stał Masky. Wycierał on swoje włosy ręcznikiem, bez koszulki. Normalnie gdy widzę faceta z gołą klatą to nie reaguję lecz teraz... było inaczej, spłonełam rumieńcem. Mogłam się założyć, że wyglądam jak burak.
-Wszystko ok?- Spytał chłopak z lekkim uśmiechem na twarzy.
-T-tak.- Mój głos nie brzmiał zbyt przekonująco.

-Zawsze tak reagujesz?- Zadrwił sobie ze mnie, mimo to nie potrafiłam z siebie nic wydusić poza cichym.
-

tak.- Skłamałam, miałam nadzieję, że się nie domyśli. Niestety nie był głupi, jak zresztą większość. Uśmiechnął się tylko i założył na siebie koszulkę.
-T-to ja poczekam na ciebie na dworze.- Jak najszybciej wyszłam z pokoju i zaczęłam iść w stronę drzwi na zewnątrz. Gdy już tam byłam, zaczęłam się zastanawiać dlaczego tak zareagowałam. Przecież nie znałam chłopaka długo. Nawet tydzień go nie znałam. Po za tym jego chamskie zachowanie nie za bardzo mi się podobało. Więc dlaczego spaliłam się wtedy ze wstydu? Zapytałam sama siebie. Oczywiście nie odpowiedziałam sobie bo nie umiałam. Chwilę potem usłyszałam otwierające się drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę, tak jak myślałam był to Masky.
-Chodź za mną.- Powiedziałam szybko i zaczęłam iść w stronę mojego domu.
-A powiesz mi może gdzie idziemy?
-Co?
-Wchodzisz do mojego pokoju, mówisz mi że będziesz czekać na dworzu i teraz chcesz mnie gdzieś zaprowadzić. Tylko gdzie? Czy mógłbym za przeproszeniem wiedzieć?
-A, idziemy do mojego domu po rzeczy dla kota.
-Slenderman pozwolił ci mieć kota?
-Sally go namówiła.
-Dobra to prowadź.- Chłopak podszedł do mnie i zaczęliśmy iść do mojego domu. Czas strasznie mi się dłużył, przez to że bez przerwy trwała cisza. Wolałabym pogadać, tak jak robiłam to wcześniej z Jane. Gdy byliśmy już przed domem i chciałam już zobaczyć czy drzwi są otwarte chłopak mnie zatrzymał. I szepcząc powiedział do mnie.
-Jeśli teraz otworzysz drzwi twoja ciotka to usłyszy. A potem, przez to będziemy mieć kłopoty. Właśnie totalnie zapomniałam o ciotce. Odpowiedziałam Maskyemu szeptem.
-To co robimy?
-Proponuję oknem od twojego pokoju, potem się zakradniemy do twojej cioci.
-Czemu zakradniemy?
-Żeby ją zabić?
-C-co...?
-Boszz zapomniałem. To ją ogłuszymy.
-Tylko jest jeden problem.
-Jaki?
-Ciocia słyszy wszystko, po za tym jeśli teraz nie śpi to prawdopodobnie ma gościa.
-Myślisz, że jak jestem mordercą to nie umiem się zakradać?
-No ale-
-Robimy to co powiedziałem. Chłopak złapał mnie za nadgarstek i zaciągnął pod moje okno. Było ono wysoko, ale Masky nie wyglądał na zaniepokojonego. Pewnie już wcześniej spotykał się z takim problemem. Chłopak przez chwilę rozglądał się. Obok mojego okna było drzewo. Masky szybko i bez najmniejszego trudu się na nie wspiął. Z gałęzi zeskoczył na parapet okna i sprawdził czy było otwarte. Mieliśmy szczęście, ponieważ było. Chłopak wszedł do mojego pokoju i pokazał mi sygnał, żebym zrobiła to samo. W tym momencie coś ważnego mi się przypomniało. Nie wiem czy dam radę wejść na drzewo, w końcu nadal mam ranę po postrzale. Jednak nie zamierzałam być mięczakiem i weszłam na drzewo. Przez używanie mięśni, głównie rąk, ramię strasznie mnie bolało. Oczywiście nie dałam tego po sobie poznać. Gdy byłam już na gałęzi, która była najbliżej okna musiałam skoczyć. W myślach miałam najgorsze scenariusze, że jednak spadnę i się zabiję.
-Idziesz?- Skarcił mnie Masky, lecz chwilę potem uświadomił co mnie blokuje. Spojrzał na moje ramię i znowu wszedł na parapet. Zachęcił mnie ręką. Wtedy coś nagle dodało mi odwagi. Skoczyłam niestety przez moje ramię skok był za słaby. Spadłabym gdyby nie to że Masky szybko mnie złapał i przyciągnął do siebie.
-D-dziękuję. Odsunełam się od niego i zeszłam z parapetu. Wszystko to próbowaliśmy robić jak najciszej jak potrafimy. Niestety to nie wystarczyło. Po chwili usłyszeliśmy kroki na schodach. Chłopak przeklnął coś pod nosem i szybko podbiegł za drzwi. Zrozumiałam teraz sytuację, żeby nas niezauważyła musieliśmy działać teraz. Podbiegłam do Maskyego i schowałam się za nim. Gdy ciocia otworzyła drzwi chłopak szybko ją ogłuszył. Kobieta upadła na podłogę przez co wygenerowała duży hałas. Z dołu dobiegło nas wołanie.
-Juliet!! Coś się stało!! Halo Juliet!!!- Na brak odpowiedzi z naszej strony osoba ta zaczęła do nas iść. Słychać było kroki i za chwilę ta osobą wyszła zza rogu. Gdy nas zobaczyła oniemiała. Zerwała się do pokoju, a Masky poleciał za nią. A ja z kolei za Maskym. Jak zdołałam zauważyć dziewczyna drżąc celowała z pistoletu do chłopaka. Stała tyłem do mnie. Naszczęście nie miała telefonu, ponieważ leżał na stole za Maskym. Teraz dopiero tą osobę poznałam. Była to była przyjaciółka mojej mamy. Nie była zbyt dla niej miła, ale nikt o tym nie wiedział. Nie zmieniła się ani trochę. Nadal wyglądała równie obrzydliwie. A ja teraz miałam szansę jej zabicia. Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do niej od tyłu. Z kieszeni wyjęłam mój scyzoryk, który zawsze miałam przy sobie. Nie wiele się zastanawiając wbiłam jej scyzoryk w ramię. Dziewczyna upuściła broń a ja wyjęłam z niej scyzoryk. Po sekundzie wbiłam jej go w kark. Znowu byłam w jakby transie i gdy dziewczyna upadła na podłogę. Wyjęłam mój scyzoryk z jej karku, usiadłam na niej i zaczęłam szybko wbijać jej ten scyzoryk w klatkę piersiową. Przy okazji śmiałam się jak opętana.
-Dobra starczy. Z transu ocknął mnie Masky. W jednej sekundzie uświadomiłam sobie co zrobiłam. Ale tym razem byłam zadowolona, nawet bardzo. Nie chciałam tak zostawiać jej martwego ciała. Pomyślałam trochę po czym wstałam i podeszłam do wazonu. Stał on na szawce i miał w sobie kwiatki. Dokładniej tulipany. Wzięłam jednego i znowu podeszłam do ciała. Kucnęłam przed nim i scyzorykiem zrobiłam jej dziurę w szyi, tam włożyłam tulipana. Wyglądała pięknie, aż piękniej ode mnie. Nagle skapnęłam się że obserwuje mnie Masky.
-Ymm...-Chłopak nie pewnie spoglądał to na mnie to na moje martwe dzieło. Spojrzałam na siebie. Byłam cała we krwii i dopiero teraz zaczęłam czuć ból. Moja rana mnie piekła, przez za szybkie ruszanie ramieniem. Wstałam i poszłam do kuchni, a chłopak za mną. Wzieliśmy z tamtąd rzeczy dla kota, karmę i miski. Gdy mieliśmy już wracać usłyszeliśmy krzyk. Krzyk przerażenia, moja ciocia się ocknęła i zobaczyła moje dzieło. Razem z Maskym pobiegliśmy do cioci. Było już za późno ciocia rozmawiała przez telefon z policją. Nie zauważyła nas, więc mieliśmy szansę działania. Masky natychmiast podbiegł do ciotki, ale tak jak wcześniej mówiłam. Słyszała wszystko, było to niestety rodzinne bo ja sama też miałam perfekcyjny słuch, tak samo było z odczuwaniem zapachu. Ciocia szybko uniknęła ciosu i wycelowała w chłopaka z postoletu. Musiała go wcześniej podnieść z podłogi. Naszczęście upuściła komórkę. Masky nie tracąc czasu rozbił ją butem. Przez co ciotka zdążyła wystrzelić pocisk. Dzięki mojej sprawności fizycznej szybko podbiegłam do chłopaka i w ostatnim momencie go odepchnęłam. Przy okazji samemu unikając kolejnej rany. Jak najszybciej potrafiłam kopnęłan ciotkę w rękę. Z jej dłoni wypadła broń, którą za chwilę złapałam i samemu wycelowałam w kobietę.
-Ty... morderczynio. Zabiłaś pana Roberta i jeszcze potem Anastasie!!! (Imię tej ofiary)- Celowałam do własnej cioci trzęsącą się ręką. Wachałam się, nie chciałam jej zastrzelić. W końcu była to jedyna bliska rodzina. Lecz w tym momencie usłyszeliśmy syreny. Jechała po nas policja. Dzięki temu zdołałam strzelić. Chwilę potem zorientowałam się co ja takiego właśnie zrobiłam. Upuściłam pistolet, byłam sparaliżowana. Na szczęście Masky szybko zareagował. Podbiegł do mnie, podniósł pistolet, który włożył do kieszeni i pociągnął mnie za sobą do kuchni. Tam sięgnął po plecak (wcześniej wzięłam go z rezydencji) z rzeczami dla kota, założył go na plecy i jak najszybciej wyskoczyliśmy przez okno. Pobiegliśmy w las, gdzie po dosyć długim biegu ukryliśmy się w krzakach. Usiadłam na ziemi miałam łzy w oczach. Zabiłam własną ciocię. Zaczęłam płakać, Masky oczywiście to zauważył.
-Czego beczysz? Zabiłaś właśnie swoją ciocię, która podobno chciała zmusić cię do pracy. Nie znienawidziłaś jej przez to przypadkiem?- Miałam nadzieję, że chłopak nie będzie do mnie nic mówił, ale oczywiście nie umiał się powstrzymać.
-Zamknij się...
-Dlaczego niby?- Nagle przypomniało mi się co wcześniej mówił Toby. Jest na mnie zły bo go uratowałem.
Chłopak był dla mnie chamski, ponieważ wcześniej uratowałam go przed postrzałem. Wstałam z ziemi i otarłam łzy.
-Powiedziałam, że masz się zamknąć!
-Nie zamie- W tym momencie nie wiedziałam co robię. Pocałowałam go..., ale zrobiłam to po to żeby go uciszyć. Chłopak zamilkł, był tym wstrząśnięty. Po sekundzie lekko się zarumienił, ale żebym nie zauważyła nałożył maskę na twarz (wcześniej ją zdjął).
-Czyżby pan nudziasz się zarumienił?- Odpaliła się ta chamska strona mnie.
-...To nic nie znaczyło prawda? Zrobiłaś to, żeby mnie uciszyć?
-Oczywiście, że tak. Dlatego sobie nic nie wyobrażaj.- Zaśmiałam się lekko, po czym zaczęłam iść w stronę rezydencji. Masky szedł za mną, w totalnej ciszy.

__________________________________
Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodobał. :3 I przepraszam, że tak długo ale chora jestem.

»Thank You For Everything« (Masky x reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz