23. Słowa.

1K 76 134
                                    

      Kochani, zanim zaczniecie się przysłowiowo ,,rzucać'' o zaimki osobowe, zerknijcie na notkę pod rozdziałem :)  A, no i z racji tego, że tak trochę kończymy, a wiem, że wszyscy na to czekacie (co dobitnie wykorzystywałam, żeby się z wami podroczyć, wiem, jestem straszna) spróbowałam scenki +18. Ale nie bijcie, nie mam doświadczenia w takich scenach. Powiedzmy, że to eksperyment ;)

      Edit: jedna osóbka podsunęła mi pomysł, więc na początku  i końcu akapitu dałam +++ dla oznaczenia sceny, żebyście nie musieli jej czytać jak nie chcecie ;)

Miłego czytania :3

***

W ciągu swojego całego życia, Will był ślepy na bardzo wiele rzeczy. Szczególnie na uczucia innych, o swoich już nie wspominając. Kiedy jednak Ben ciągnął go za sobą, stanowczo ściskając w dłoni jego nadgarstek, powoli dopuszczał do siebie myśl, że może to wszystko nie było tak bardzo skomplikowane, jak mu się wydawało. Może wystarczyło zaakceptować fakt, że się zakochał. Tak po prostu.

— Skąd wiedziałeś gdzie jestem?

Ben parskął śmiechem, słysząc pytanie.

— Żartujesz, prawda? Nico i Percy pisali do mnie jak porypani odkąd wsiadłeś do samolotu. A przynajmniej tak podejrzewam. — Jego uśmiech przekształcił się w grymas. — Bateria w telefonie mi padła na początku lotu. A co do parku... Poszczęściło mi się. — Will ledwo go słyszał przez nasilający się deszcz, ale i tak uniósł brwi. — Christie to mnie zadzwoniła, że jakiś piegowaty blondynek mnie szukał. Wtedy już byłem w mieszkaniu, ładowałem telefon i czytałem te wszystkie niedorzeczne wiadomości. Jackson powinien iść do psychiatry, naprawdę! Jak ten debil funkcjonuje bez leków?

Will przewrócił oczami.

— To dalej nie tłumaczy jak-

— Pogadamy na miejscu, Solace — przerwał mu Ben. — Deszcz się nasila. Przebieraj nogami!

Kilka minut później dotarli przed dwupoziomowy, biały domek z czarnym dachem i ładnie przystrzyżonym trawnikiem. McRoy po raz kolejny pociągnął go za sobą, po zewnętrznych schodkach przy ścianie, zapewne prowadzących na piętro.

Czuł się jak dziecko, ale było coś miłego w pozwoleniu, by ktoś przejął kontrolę.

Ben puścił jego rękę, po czym złożył parasol, który rzucił w kąt zaraz po głośnym wejściu do mieszkania.

Przedpokój był wąski, o białych ścianach, z całkowicie zawalonymi wieszakami na ubrania, niechlujnie porozrzucanymi butami i w ogólnym chaosie.

— Fierro! Chase! Jesteście?!

Z pomieszczenia po prawej wyłoniła się blond czupryna a następnie Will zobaczył chłopaka mniej więcej w wieku Bena i... Dziwnie znajomego. Nazwisko też nie było mu obce jednak nie mógł odszukać w głowie powiązania.

Na sobie miał czarny t-shirt z wielkim, złotym napisem ,,troublemaker" i zwykłe jeansy.

— Jesteśmy, coś się stało?

— Nie nic. — Ben uśmiechnął się krzywo. — Jak jesteście, to wypierdalać.

Blondyn z fryzurą podobną do Kurta Cobaina uniósł brwi, by następnie parsknąć śmiechem. Zaraz po tym na przedpokój wyszła kolejna osoba, również chłopak, o wściekle zielonych włosach, w różowo-zielonym sweterku i zielonych spodniach. Miał również dwukolorowe oczy, co przykuwało uwagę. 

— Ja wiem McRoy, że jesteś upośledzony społecznie, więc cię uswiadomię. To było nie miłe, jeśli chcesz tu mieszkać i trochę pożyć, radziłabym ogarnąć swoją niewyparzoną gębę.

✓ Love Me || PercicoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz