14. Pechowy trzynasty.

1.5K 118 144
                                    

  Skłam mi pięknie, nie rań mnie prawdą.

    Kłamstwo istniało od zarania dziejów, dryfujące pomiędzy naiwnie poukładanymi życiami ludzi. Przeplatające się nawzajem z prawdą, śmiejąc się jej prosto w twarz. Przyjęło się, że lepiej mówić tragiczną prawdę, aniżeli piękne kłamstwa, ale to właśnie najczęściej szczerość sprawiała nam trud, a fałsz przychodził nam lekko, bo ukrywaliśmy tym samym siebie, nasze zamiary, a nawet słabości. Dlatego ludzie tak często kłamali, paradoksalnie oczekując od ludzi prawdziwości.

    Absurd. Taki rodzaj rzeczy utrzymywał się od wieków i nie zapowiadało się na to, aby ludzie zaczęli deptać fałsz, dobrodusznie wyznając wszystko, co tak bardzo ciążyło im na duszy. Tak już po prostu było, że kłamstwem ludzie się chronili, a prawdą skazywali siebie na obnażenie. Łatwiej było wykreować sztuczny wizerunek tak, aby przypodobać się ludziom i aby dali nam święty spokój, aniżeli odkrywać się całemu światu, pozwalając, aby czytano z nas jak z otwartej księgi. Człowiek tak bardzo brnął w swoją obłudę, naiwnie wierząc, że nigdy nic się nie wyda, nieświadomy tego, że przecież prawda zawsze wyjdzie na jaw. Bez wyjątku. Prędzej czy później, każdy zostanie osądzony na podstawie swoich czynów.

    – Co do cholery? – Mruknęłam sama do siebie, wpatrując się skonsternowanym wzrokiem w nicość przed sobą, gdy chłodny wiatr uderzył w moje odkryte ciało, powodując gęsią skórkę na moich nogach i ramionach.

    Rozwiał kilka kosmyków z mojej twarzy, gdy ja wzrokiem skanowałam puste otoczenie, bez żadnej żywej duszy, prócz mnie i nie bardzo ogarniałam, co się właściwie działo. Czyżby jakieś dzieciaki robiły sobie żarty, dzwoniąc w dzwonek, po czym uciekając?

    Ha, ha, bardzo śmieszne. To sobie pośmiałam.

    Westchnęłam wręcz patetycznie, przewracając oczami i schowałam się w domu, jednak nim zatrzasnęłam drzwi, mój wzrok samoistnie powędrował na wycieraczkę. I niech mnie trafi, ale tam naprawdę coś leżało. Ściągnęłam brwi, schylając się w stronę rzeczy, a gdy była już dobrze w zasięgu wzroku, zauważyłam, że była to biała koperta. Jęknęłam z bezradności, zdenerwowana, że kolejna tajemnicza rzecz, podrzucona przez nieznaną mi osobę. Już wiedziałam, że mój pobyt w tym przeklętym mieście zapewni mi wiele „atrakcji", ale niech mi ludzie dadzą odetchnąć i skupić się na głównej misji, a nie dowalać mi nowych zmartwień i zagadek, które będę chciała rozwiązać.

    Bo taka już byłam, a zwłaszcza, że obiecałam sobie, iż rozszyfruję te miasto w te cztery miesiące. Obedrę z tajemnic i pozostawię gołe, na pogrążenie, a naiwność tych hipokrytów pęknie, jak szkło rozbijając się na malutkie kawałeczki. Za wszelką cenę odkopię wszystkie brudy, które ktoś kiedyś zamiótł pod dywan. Bo choć miasto było istnym chaosem, to przecież rozwiązanie tajemnic ulicą nie chodziło. A ja pragnęłam, aby właśnie każdy był świadomy tego, co działo się kiedyś i co działo się wciąż w Valonlea. Mogłam być postrachem tych śmiertelników, nieskromnie mówiąc, bo przecież luzie najbardziej bali się tego, że ktoś ich rozszyfruje. A to było moim celem ostatecznym.

    Podniosłam się z podłogi wraz z kopertą, którą mierzwiłam w dłoniach, zastanawiając się nad jej zawartością. Była ona do mnie, bo na wierzchu było widocznie napisane Gabriela Barker. Szlag trafi tego, kto bawił się w jakieś podchody. Warknęłam z poirytowaniem, rozdzierając brzydko kopertę, nie zwracając uwagi na fakt, że śmieciłam dookoła strzępkami papieru. Wreszcie chwyciłam w dłonie list, rozmyślając, dlaczego ktoś cholera go do mnie napisał. Prześledziłam wzrokiem krótki tekst, a z każdym słowem moje brwi szybowały tylko wyżej, niemal dotykając samej linii włosów. Uniosłam głowę, wbijając zamglony wzrok w drzwi, bezmyślnie wiercąc w nich dziurę wzrokiem i przetwarzając w myślach zaistniałą sytuację. Nie mogłam nazwać tego nawet listem, jak się okazało, a tak właściwie chyba nie wiedziałam, jak to określić.

DIMNESS IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz