Poznali się pewnego ciepłego, sierpniowego wieczoru, kiedy obaj szukali pocieszenia. Po kolejnym ciężkim dniu marzyli jedynie o chwili radości, momencie zapomnienia, kilku minutach błogiego spokoju. Błądząc tak, spotkali się, dzięki czemu obaj poczuli się kompletni i to na dłużej, niż zaledwie kilka ulotnych chwil.
Pierwsze spotkanie Vincenta i Undertakera było przełomem w ich młodych i, wydawać by się mogło, nieistotnych życiach. Stali się dla siebie ważni i dzielili ze sobą każdą troskę, dzięki czemu łatwiej im było unieść ciężar życia codziennego, które nieraz niezwykle ich przytłaczało.
- Naprawdę cieszę, że mogłem ją spotkać. - powiedział Vincent, mając w oczach iskierki, które przysługiwały jedynie ludziom szczerze zakochanym.
Undertaker tymczasem słuchał go uważnie i uśmiechał się, z zaangażowaniem przytakując lub wtrącając coś od siebie. Tego dnia również był sierpień i również wieczór. Przyjemnie ciepło niknącego dnia otulało ich, gdy siedzieli na polu, obserwując złociste barwy nieba. Mimo wszystko było inaczej niż wtedy, gdy się poznali. Minęło kilka lat i obaj, a w szczególności Vincent, zmienili swoje życia. Cóż, tak naprawdę tylko Vincent swoje zmienił, bo Adrian wciąż pozostawał tym samym człowiekiem - nieco aspołecznym, niebojącym się śmierci, obcującym na co dzień z tym urokliwym zjawiskiem odchodzenia na drugą stronę. Obecnie jedyna różnica była taka, że bardzo tęsknił za swoim przyjacielem, który po poznaniu swojej jedynej prawdziwej miłości przeniósł się spory kawałek od miejsca, w którym mieszkał dotychczas, a co za tym idzie nie mógł już tak często widywać się z białowłosym. Założył ponadto firmę, której poświęcał dużo czasu, którego nieraz nie starczało mu nawet dla ukochanej, a co dopiero dla starego druha.
Czy zdążył już zapomnieć o poczciwym grabarzu? Jasne, że nie. Często do niego dzwonił i pisał. Pilnował, aby mimo odległości nie ominęło go nic z życia mężczyzny, nawet jeśli nic się w nim szczególnego nie działo. Kiedy natomiast miał więcej czasu, wsiadał w pociąg i przyjeżdżał, aby ponownie ujrzeć drogiego sobie człowieka.
- W sumie chciałem ci coś dzisiaj powiedzieć. - zagadnął w pewnym momencie, z nieśmiałym uśmiechem patrząc na grabarza. Adrian skinął lekko głową, chcąc, aby było to coś dobrego, i w sumie po części było. - Zaręczyłem się z Rachel, niedługo się pobierzemy. Myślę, że chciałbyś to wiedzieć.
Czy chciał? Oczywiście, że tak, w końcu było to dla jego przyjaciela bardzo ważne. Z uśmiechem przyjął tę nowinę, a potem, z równie szerokim uśmiechem, robił za świadka na ślubie mężczyzny. Patrzył, jak jego przyjaciel w białym garniturze, ze szczęściem wypisanym na twarzy, wstępował na nową drogę życia. Mimo, że Rachel nie przepadała za grabarzem z powodu tego, jak bardzo absorbował uwagę jej męża, a Undertaker nie lubił Rachel z powodu ''ułożenia'' Vincenta, który nie był już tak chętny do szaleństw, miał nadzieję, że blondynka będzie dla Phantomhive'a dobrą partnerką życiową. Bez względu na wszystko życzył im szczęścia. Nie wiedział jeszcze, że dzień ich ślubu będzie wydarzeniem, które wpłynie na całą resztę jego życia.
Jak się okazało, nie musiał długo czekać na ukrócające się stopniowo telefony oraz przychodzące coraz rzadziej listy, które oprócz małej częstotliwości wysyłania były również niezwykle krótkie, jakby pisane w pośpiechu. Adrian mimo to wciąż czekał na dzień, w którym Vincent znów do niego przyjedzie, wyśle list na 3 strony w formacie A4 i spędzi cały wieczór na wesołej rozmowie przez telefon. Przez to wszystko nie ważne, jak samolubne by to nie było, Undertaker czasem miał nadzieję, że pewnego dnia związek Vincenta i Rachel się rozpadnie, a on w końcu odzyska przyjaciela i wykorzysta zaprzepaszczoną szansę na to, aby mieć go na zawsze i tylko dla siebie. Tak się jednak nie stało.
Z wiosny robiło się lato, z lata jesień, a potem biały puch otulił ziemię, każdego ranka malując szronem na szybach cudowne wzory. Dostał kolejną wiadomość. Vincent spodziewał się wraz z Rachel pierwszego dziecka, syna, o jakim zawsze marzył. Wtedy dla Adriana stało się jasne, że nie ma na co liczyć. Znów więc zaczął żyć z dnia na dzień, niemalże tak, jak przed poznaniem Vincenta. Nie robił nic szczególnego, nie szukał niczego, co zajęłoby jego czas. Po prostu błądził po lesie i cmentarzu, opiekował się zagubionymi stworzeniami i chodził na wzgórze, na którym zawsze rozmawiał z Phantomhivem i na którym był z nim ten ostatni raz. Okazjonalnie wysyłał do niego listy czy maile. Nie robił tego jednak często w obawie, że okazałoby się to dla mężczyzny uciążliwe. Vincent tymczasem odzywał się coraz rzadziej, w swoich króciutkich listach przepraszając za to i usprawiedliwiając to pracą. W końcu Adrian dostał kolejną wiadomość, mówiącą o tym, że Vincent doczekał się potomka. Nawet na końcu listu z tą nowiną dodał: ,,jesteś wujkiem, Undeś ;)''. I, mimo że wywołało to w białowłosym wiele pozytywnych uczuć, pojawił się również smutek. Wiedział, że to moment, w którym jego przyjaciel całkowicie się od niego odetnie.
Praca, żona, i teraz jeszcze dziecko, które z pewnością będzie potrzebowało bardzo dużo uwagi i czasu. Zdziwił się, kiedy Vincent przyjechał kilka miesięcy później wraz z synem, którego z żoną postanowili nazwać Ciel, co prawdopodobnie miało być nawiązaniem do oczu w kolorze nieba. A raczej oka, bo drugie było w intrygującym odcieniu fioletu. O pochodzenie imienia jednak nie pytał. Po prostu cieszył się widokiem przyjaciela, który mimo nawału obowiązków postanowił zjawić się u niego, jak i zaznajomić się z małym Cielem, który od razu polubił się z długimi włosami grabarza.
Było dobrze. To był dzień, w którym czuł się doprawdy błogo i spokojnie. Znów mógł usłyszeć i zobaczyć bliskiego mu człowieka. Niestety nic, co dobre, nie trwa wiecznie, i po zaledwie kilku godzinach znów pozostał sam na kilka kolejnych, długich miesięcy.
Czas ten zawsze był pełen nerwowego oczekiwania i cudownej euforii, gdy Vincent znienacka pukał do jego drzwi, swoją kilkugodzinną obecnością wynagradzając mu czas z praktycznie zerowym kontaktem. Od tamtej chwili w ten właśnie sposób toczyło się jego życie, które nabrało choć odrobiny barw, od kiedy Vincent wpadał czasami do jego zakładu. Nie wystarczało mu to, jednak wiedział, że nie może zrobić nic więcej. Był zupełnie bezsilny, zdany na dobrą wolę swojego ukochanego przyjaciela, który mimo cudownie ułożonego życia i napiętego grafiku wciąż o nim pamiętał i chciał się z nim widywać. Czasem miał nadzieję, że Vincent tęskni tak samo, ale były to zapewne jedynie słodkie kłamstwa, które rodziły się i umierały w jego głowie.
Witam moje jelonki! Dziś powracamy do Vincenta i Undertakera. W rozdziale tym i następnym pokrótce streszczę historię tej dwójki, która, moim zdaniem, jest dość tragiczna. Chyba nie ma nic gorszego, niż spóźnić się z wyznaniem miłosnym.
CZYTASZ
POKER FACE || SEBACIEL
FanficŚwiat hazardu rządzi się swoimi prawami. Grasz, aby wygrać, choć nieraz przegrywasz. Pojęcie przegranej jest jednak obce Cielowi, który w zaledwie kilka tygodni stał się żywą legendą. Jest tak do dnia, w którym w drzwiach kasyna nie zjawia się pewie...