Cas był tak zaskoczony, że nie zdołał powstrzymać szybkich wdechów przez nos, gdy Dean go pocałował. Co... co się dzieje?
„kocham cię tak bardzo, że to aż boli"
Usiadł, skamieniały, szeroko otwartymi oczami gapiąc się na Deana. Słowa odbijały mu się echem w głowie, gdy chłopak go całował. Ściągnął brwi, Cas nie mógł stwierdzić, czy z bólu, czy z koncentracji, ale w kącikach oczu miał mokro, a usta mu drżały.
Cas poczuł przypływ ciepła w ciele i niemal się przegrzał, gdy zdał sobie sprawę, co to było. Dean... go kochał.
Naprawdę go kochał.
I przyznawał się do tego zarówno przed sobą, jak przed Casem.
Cas poczuł, że każdy włosek na ciele mu stanął, gdy Dean odsunął się z twarzą zmieszaną i zbolałą, bo on nie odwzajemnił pocałunku.
- ... Cas...?
Cas wciągnął powietrze i oderwał wzrok od ust Deana, przenosząc go na zielone, załzawione oczy chłopaka.
- Jesteś idiotą – odezwał się chrapliwie i ostrym tonem. Deanowi drgnęły brwi i ściągnęły się na czole w bólu spowodowanym tymi słowami. - ... ale, BOŻE, ja cię naprawdę kocham.
Cas wyciągnął obie ręce, objął policzki Deana, a palce wsunął w krótkie włosy. Przyciągnął chłopaka do siebie i zmiażdżył mu usta w pocałunku, na który czekał miesiącami – który chciał dawać Deanowi za każdym razem, gdy go widział; kiedy razem budzili się rano, kiedy Dean dochodząc krzyczał jego imię i kiedy uśmiechał się tym uśmiechem, od którego robiły mu się zmarszczki w kącikach oczu.
Ten pocałunek ucieleśniał każdą odrobinę jego miłości do Deana, upartego chłopaka, który nie myślał, że może być kochany i że będzie, ale którego Cas kochał całym sercem i całym sobą. Cas wciągnął Deana na łóżko, gdy chłopak przywarł do niego łapiąc niebieską szpitalną koszulę. Wyciskał pocałunek za pocałunkiem na tych drżących ustach i obejmował jego ramiona, by przyciągnąć go jeszcze bliżej, kiedy ciało Deana zaczęło dygotać od cichych szlochów.
- Ciii.... Dean... kocham cię... kocham cię...
Dean załkał cicho i pokręcił głową, mamrocząc coś pod nosem, a Cas usłyszał tylko niektóre słowa.
- Prze-przepraszam, Cas... nie powinienem... nigdy nie powinienem był... kocham cię tak bardzo... taki głupi...
Cas pokręcił głową i odsunął się na tyle, by spojrzeć Deanowi w oczy. Jedną z rąk ponownie dotknął twarzy Deana, muskając policzek kciukiem.
- Dean... kocham cię. To się nie zmieniło. Myślę, że kochałem cię o wiele dłużej, niż sobie to uświadamiam... Jesteś najbardziej zadziwiającą osobą, jaką w życiu spotkałem... przez ciebie boli mnie głowa i serce... tylko... - Cas wziął głęboki wdech i wtedy się uśmiechnął. Kiedy się ponownie odezwał, głos miał miękki i pełen miłości. – Proszę... nie wątp nigdy więcej w moją miłość do ciebie... jesteś moją Gwiazdą Północną, Dean. Prowadzisz mnie do domu. Dla mnie jesteś domem.
Dean nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy coś podobnego. Część niego – przerażona, niepewna część, gdzieś głęboko w sercu – wciąż czekała, by się obudził i zdał sobie sprawę, że znowu jest sam, że Cas odszedł, opuścił go, nienawidząc go za ból i złamane serce, jakich mu przyczynił.
Słowa Castiela brzmiały niezwykle delikatnie, a jednak każde z nich było jak tysiąc noży; wbijały mu się w serce niczym sople lodu, zamrażając je od środka. Jak on go mógł wciąż kochać, po tym, jak potwornie Dean się zachował, po całym tym niepotrzebnym bólu i dramacie? Odsunął się odrobinę; łzy rozmazywały mu wzrok, a palce ściskały cienki materiał szpitalnej koszuli Castiela.

CZYTASZ
Dzień dobry, psorze
FanfictionNauczyciel sztuki Castiel Novak skończył właśnie 29 lat, kiedy poznaje Deana Winchestera w klubie gejowskim. Po przespaniu się z chłopakiem w pośpiechu wychodzi, próbując poradzić sobie z poczuciem winy z powodu zdrady swojej dziewczyny i nadmiernie...