Rozdział XXI

504 32 8
                                    

-Hej!-zaczął iść szybciej, żeby dogonić mężczyznę, który widocznie nie był zainteresowany rozmową z nim.-Hej!-złapał go za tył kombinezonu.-Możesz mnie nie ignorować i powiedzieć co się stało tam na górze?

-Co miało się stać?-powiedział Andres, odwracając się w końcu w stronę chłopaka.

-Czemu ona się tak zachowuje?

-Nie wiem, ale zacząłem podejrzewać.

-Co?

Berlin podniósł niebezpieczne jedną brew do góry, przyglądając się uważnie Denverowi.

-Nie mogę jej uwierzyć bo jedyne co mi powiedziała to jakieś pieprzone bzdury. Znam ją i wiem, że to nieprawda, dlatego podejrzewam, że

-Że?-wtrącił szybko młodszy.

-Że do cholery coś się wydarzyło między wami.

-Między, co?-spojrzał na niego szybko-Mną i Ritą? Chyba żartujesz.-zaśmiał się chłopak i poczuł ulgę, gdy Berlin zrobił to zaraz po nim.

Mężczyzna podszedł bliżej niego i jednym ruchem ręki wyciągnął pistolet, który miał wcześniej w prawej kieszeni. Momentalnie spoważniał i szybko przyłożył mu go do gardła.

-Jeszcze. Raz. Zobaczę. cię. obok. niej. Jasne?!

-Berlin, do cholery zdajesz sobie sprawę, że nic..

-Jasne?!-mężczyzna załadował pistolet i przysunął się naprawdę blisko twarzy Denvera.

-Berlin do cholery! Tak! Jasne!-chłopak podniósł ręce do góry, a Berlin opuścił broń i uważnie mu się przyjrzał, jakby próbował wyczytać czy kłamie.-Do cholery, co ci odbija?!-odsunął się na bezpieczną odległość.

Berlin bez słowa triumfalnie się odwrócił i zostawił chłopaka z bałaganem w głowie. On natomiast nie wiedział, o co tu chodzi. Z jednej strony Rita dziwnie się zachowywała rano. Zrobiła to na złość Berlinowi? Może coś sobie ubzdurała.

Korzystając z nieuwagi Berlina, który rozmawiał teraz na zewnątrz z Ritą, Arturo dyskretnie wymknął się z pomieszczenia, w którym w czwórkę pracowali. Pozostali zakładnicy obiecali go kryć. Przecież są drużyną. Mężczyzna miał bardzo trudne zadanie. Może nawet najtrudniejsze ze wszystkich wtajemniczonych w plan osób. Musiał być duchem. Tak, innymi słowy po prostu nikt, żaden zakładnik, żaden z porywaczy nie mógł go zauważyć. Musi być bardzo dyskretny. Ale Arturo i dyskretny to dwie potężnie różniące się od siebie rzeczy.
Właśnie wdarł się na drugie piętro, od pokoju z telefonami dzieliło go zaledwie 5 metrów. Jeden z zakładników wcześniej podpatrzył, że w tym właśnie pokoju jest apteczka. A to był jego cel.

Powiadomiony wcześniej, że w środku nikogo nie ma, wpadł bezstresowo do pokoju, teraz musiał działać szybko. Znalezienie apteczki zajęło mu dłużej niż myślał, chyba nie jest taki nierozgarnięty, po prostu dobrze ją ukryli. Trzęsącymi się rękoma zdjął czerwoną skrzynkę z górnej szafy po lewej stronie. Zastrzyki. Tak, muszą gdzieś tu być. Szybkim ruchem chwycił dwie przezroczyste strzykawki i zamknął pudełko, kiedy próbował włożyć je z powrotem na swoje miejsce, ktoś dynamicznie otworzył drzwi. Arturo się przestraszył, a cała apteczka, wraz z zawartością na niego spadła.

-Co tu się do cholery dzieje?-powiedział gruby mężczyzna wchodzący do pokoju. Arturo wyjątkowo się go bał. Był drugą po Berlinie osobom, z którą wolał nie zadzierać. Nawet nie mógłby sobie wyobrazić jak takie starcie by się skończyło.

_Ja, ja tylko-spojrzał na lewą kieszeń, w której bezpiecznie ukrył strzykawki i pogratulował sobie w duchu za to, jakim jest geniuszem.-ja tylko szukałem czegoś.

DOM Z PAPIERU | 𝔩𝔞 𝔠𝔞𝔰𝔞 𝔡𝔢 𝔭𝔞𝔭𝔢𝔩[ W trakcie poprawy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz