Epilog

671 20 1
                                    


- Draco Syriuszu Black wstawaj do jasnej cholery! - Darł się nad uchem blondyna bliżej nieokreślony osobnik, a ton jego głosu nie wróżył nic dobrego.

- Mówiłem ci byś przeszedł do bardziej radykalnych środków. W ten sposób do Bożego Narodzenia go nie obudzisz. - Mówił drugi, lekko poddenerwowany.

- Zaraz do nich przejdę, a w tedy popamięta mnie do końca życia. - Zwrócił się Harry do rudzielca. - Tleniony ruszaj swój szeroki tyłek. Za godzinę mecz. - Warknął do śpiącego, który gdy usłyszał ostatnie trzy wyrazy poderwał się, do pozycji siedzącej, jak poparzony.

Gwałtowne ruchy i chęć szybkiego dźwignięcia się na własne nogi spowodowały upadek z donośnym hukiem, który rozbawił nawet zdenerwowaną dwójkę. Zresztą nie można było im się dziwić. Miał odbyć się pierwszy mecz, w ich szóstym roku szkolnym, a ich jeden z najlepszych graczy raczył o tym zapomnieć, choć tak naprawdę wrócił do dormitorium grupo po pierwszej w nocy i zaspał, i nie ruszyć swojego szanownego tyłka z łóżka.

- Czemu dopiero teraz mnie budzicie? - Zapytał z pretensją blondyn, przyglądając się spod byka, mimo tego, że leżał zaplątany w kołdrze na podłodze, ubranym już w strój drużyny chłopakom.

- Jakbyś nie wiedział próbujemy od dobrych dwudziestu minut. - Fuknął Ron. - Ruszaj dupę! - Dodał po chwili.

- Już, już. - Burknął pod nosem Draco i wstał, po czym zniknął za drzwiami łazienki.

W szybkości ubierania i doprowadzeniu się do użytku pobił rekord swojego życia. Niecałe trzydzieści minut później byli w połowie drogi na boisko do guidditcha, a między czasie jeszcze musieli znaleźć miotłę blondyna, którą jak zwykle zawieruszył w swoich rzeczach. Szli bardzo szybko, można nawet rzec, że biegli, a mimo to Blackowi udało się w tym czasie pochłonąć trzy tosty z serem, pomidorem i ogórkiem, które zwinął ze śniadania jego brat wraz z przyjacielem.

Po dość szybkim marszy z lekką zadyszką dotarli przed tunel prowadzący na boisko, gdzie czekała na nich Hermiona wraz z Michelle, Syriuszem i Severusym. Ci dwaj ostatni jak zwykle docinali sobie, jednak bez większej publiczności. Dziesięciolatka nie zwracała na nich najmniejsze uwagi wypatrując wśród tłumu zbierających się ludzi blond i czarnej czupryny braci, a także rudej ich przyjaciela. Nawet mijające ich osoby miały gdzieś ich wymianę zdań. Jedynie pani Black z rozbawieniem przysłuchiwała się jakże interesującym ripostom.

- Dobry. - Wysapali w trójkę, gdy tylko zatrzymali się przed całym towarzystwem.

- Niech zgadnę. Draco znowu zaspałeś? - Zapytała Miona na powitanie.

- Ależ skądże. - Burknął blondyn, czochrając siostrę po brązowych puklach.

- I tak ci nie wierzymy. - Zawołała dziewczynka, wywołując śmiech u wszystkich.

Stojąc na uboczu, by nie tarasować wejścia, rozmawiali z uśmiechem, jednak w końcu musieli się pożegnać. Gdy do meczu zostało pięć minut kapitan a zarazem szukający, bramkarz i ścigający udali się do swojej drużyny, a reszta rodzinki udała się zając miejsca na trybunach.

Mecz jak każdy się domyśla się wygrał Gryffindor, mimo nieczystych zagrywek Ślizgonów. Oczywiście nie obyło się bez kontuzji jednego z Gryfonów, ale z mniejszym składem i tak dali sobie radę pokonując rywali trzysta sześćdziesiąt do stu pięćdziesięciu.

Z chęcią pogratulowania swoim synom i rudzielcowi udała się do zbiorowiska, które utworzyło się wokół zwycięskiej drużyny. Męża z córką i przyjaciele zgubiła zaraz na początku, gdyż jako jedni z pierwszych udali się do wyjścia z trybun zapominając o niej. Nie miała im tego za złe. Dobrze wiedziała jak ważny jest dla nich ten sport i koniecznie jako pierwsi musieli złożyć gratulacje Harrem, Ronowi i Draconowi. Oczywiście nie udało im się to, ale jednak i tak uśmiech nie schodził im z twarz.

Zastała go w towarzystwie blondwłosej dziewczyny, która obejmował w pasie. O drugie ramie miał opartą miotłę, a ich wesołe miny wskazywały na to, że rozmawiali o czym śmiesznym. Nim do niech podeszła zdążyli wymienić się śliną w akompaniamencie nienawistnych spojrzeń zazdrosnych dziewczyn, które właśnie obok nich przechodziły.

- Witam. - Powiedziała z uśmiechem, do znanej sobie blondynce.

- Dzień dobry. Jestem Angelina Moyer. - Przywitała się towarzyszka Dracona. - My się przypadkiem nie znamy? - Dodała po chwili z zaciekawieniem, a na jej czole postało kilka zmarszczek świadczących o zainteresowaniu.

- Na pewno nie. Pamiętałam bym. - Odparła Hermiona, maskując zmieszanie. - A ty Draco masz mi coś do powiedzenia? - Zapytała przyglądając mu się podejrzliwie.

- Ee... nie? - Odparł pytaniem, zastanawiając, o którą informację mamuśce chodzi.

- Skoro tak uważasz. - Stwierdziła z cichym westchnięciem. - Zostawię was gołąbeczki i pójdę poszukać tatuśka. Właśnie, nie widzieliście go?

- Nie. - Odparł blondyn.

- Mamo... wiesz... zostaniesz babcią. - Usłyszała głos swojego syna, kiedy to miała zrobić drugi krok w kierunku Hogwartu.

Więzy krwi / DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz