Rozdział 1

342 19 10
                                    


czerwiec

Siedział w domu od siedmiu dni. I od siedmiu dni nie wychodził, nie rozmawiał z nikim, nic nawet nie jadł. Nie chciał. Żył, bo właściwie nie miał innego wyboru. Większość czasu spędzając w łóżku, a gdy już nie mógł leżeć wstawał i snuł się po domu w tę i nazad. Picie wody stało się smutnym obowiązkiem. Spełnił go po raz kolejny, wstając z łóżka i wypijając całą szklankę wody z kranu, która stałą na nocnej szafce.

Odłożył ją i podszedł do okna w sypialni, lekko odsłonił zasłonę i uważnie obserwował ulicę. Chodnikiem szła jakaś para. Trzymali się za ręce i o czymś rozmawiali. Przez jezdnię przebiegł kudłaty pies, podbiegł do siatki, za którą pracował sąsiad. Mężczyzna przegrzebywał ziemię i sadził roślinę, którą ciężko było zidentyfikować. Nakrzyczał na psa, który próbował oznakować terytorium tuż pod jego nosem. Dostrzegł wtedy stojącego w oknie Feliksa i pomachał z uśmiechem na twarzy.

Chłopak się jedynie speszył i odszedł od szyby. Powoli podszedł do drzwi, które prowadziły do salonu, były otwarte na oścież. Zanim wyszedł, usłyszał dzwonek telefonu, leżącego obok łóżka. Nie musiał sprawdzać. Wiedział, że to Erzaveta. Próbowała się dodzwonić od tygodnia.

Stał i czekał, aż dźwięk ucichnie.

Jak do tego doszło...

Pierwsza osoba, którą pamiętam to Lech. Potem siostra... Spokojne dzieciństwo. Ale pojawił się kolejny opiekun, Dzigoma. Wprowadził mnie na pole państw europejskich.

Ale też zmusił do chrztu.

A imię, które mi dali... "Szczęśliwy"... Czy to był kurwa żart? A pierwszego, przed chrztem nawet nie pamiętam. Nikt nie pamięta. Nikomu nie zależało, by je zapamiętać.

Jego syn uczynił ze mnie Królestwo. Nauczył walczyć. Ale potem...

Było tylko gorzej.

Ten sukinsyn. Lambert. Pamiętam dokładnie dzień jego ucieczki.

Kazali mi siedzieć u siebie i pod żadnym pozorem nie opuszczać pomieszczenia. Że niby bezpieczeństwo.

Ale byłem dzieckiem.

Nie posłuchałem.

Wyszedłem.

Stałem na progu i widziałem go.

Spojrzał na mnie, a ja nie rozumiałem co się dzieje. Byliśmy sami. Chciałem spytać o co chodzi...

Chwycił coś i wybiegł. Bez słowa. Pobiegłem za nim.

Padał deszcz i na zewnątrz było pełno błota. Potknąłem się i leżałem w kałuży, cały brudny. A on odjeżdżał, nawet się nie obejrzał.

Chciałem za nim krzyczeć, ale wtedy zagrzmiało.

Wystraszyłem się.

Byłem sam. Zacząłem płakać...

...ale kto by to wtedy zauważył. Zajęło mi chwilę, żeby się zebrać.

Kilka dni spędziłem w samotności, dopóki...

W pomieszczeniu rozległ się dzwonek telefonu. Feliks złożył dłoń w pięść i uderzył nią w najbliższą ścianę. Zdenerwowany podszedł do łóżka i wziął komórkę. Uniósł rękę, chcąc rzucić urządzeniem o podłogę, ale rozmyślił się w ostatniej chwili. Wziął głęboki oddech i wyciągnął baterię. Odrzucił części na łóżko.

-Teraz się martwisz? - Wyszeptał i opuścił pomieszczenie. 

W salonie na stoliku leżał pistolet. Stary, ale sprawny, choć od dawna nieużywany. Miał go nielegalnie, ale nikt o tym nie wiedział Nie planował go używać, broń i jedyny nabój były tylko pamiątką, ale plany czasami się zmieniają. 

Nie może chybić. Podszedł i ostrożnie chwycił nabitą i zawczasu odbezpieczoną broń. Wahał się przez ostatnie kilka dni, lecz teraz czuł, że musi to zrobić. Że inaczej sobie z tym wszystkim nie poradzi.

Jest pewien?

Nie chce umierać. Próbował już nie raz i nadal żyje. Dlaczego teraz miałoby by inaczej?

Jest źle. Bardzo źle. Czas to skończyć. Ale... czy zawsze było źle?

Pamiętam, jak wchodził do pomieszczenia wraz z tą całą świtą.

Unia.

Też wymyślili.

Kazali nam siedzieć w jednym pokoju, gdy sami rozmawiali o sprawach państwowych.

Nienawidziłem go. I nie chciałem tego zmieniać. Nie rozumiałem dlaczego miałbym to zmieniać.

Ale Jadwiga wszystko mi wyjaśniła. Że nie można myśleć tylko o sobie. Że czasem trzeba się poświęcić dla dobra całego państwa. To była wtedy jedyna osoba, z którą naprawdę chciałem przebywać. Jedyna, która mnie rozumiała i chciała wysłuchać. A gdy umarła...

Jakby to było wczoraj.

Stałem jak słup soli, nie mogąc zrozumieć co się dzieje. Słyszałem krzyki i w głębi czułem, że już nigdy jej nie zobaczę. Widziałem ludzi, zaniepokojonych i biegających wszędzie.

W końcu ktoś mnie zauważył i wyprowadził.

Wreszcie umarł i Jagiełło. Jakieś ptaki sobie ubzdurał... Fakt, że wtedy zaczęliśmy się dogadywać, ale...

Co było to było. Teraz jest wszystko inaczej. nie umrze, nawet nei chce umierać. ale nie widzial innego sposobu, by poradzić sobie z tym co się stało.

W drżącej dłoni trzymał broń.

Uklęknął.

Poprosił Boga, jeśli tylko istnieje, niech mu wybaczy i jeszcze nie zabiera do siebie.

Wziął głęboki oddech.

Podniósł rękę. Lufa stykała się ze skórą.

Dłoń drżała.

Zawahał się, gdy naciskał spust. Lekko zmienił ułożenie lufy, a kula utknęła w suficie, lekko drasnęła skórę, zamiast przebić się przez czaszkę.

Upadł. Krew się lała. 

APH/DwoistośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz