Rozdział VII

74 3 0
                                    

O kurwa, moja głowa. To było tylko kilka kieliszków. Kilka kieliszków, ale razem wyszło pewnie z pół litra wódki. Starzejesz się, Smith. Budzę się nie tylko na kacu, ale też na opioidowym głodzie i w nie swoim mieszkaniu. Na szczęście moralności nie ma już we mnie za grosz, więc zupełnie mi to nie przeszkadza.

Leżę na materacu, bo Max nie ma nawet łóżka. W ogóle w jego mieszkaniu nie ma praktycznie żadnych mebli. Są za to sięgające od podłogi do sufitu okna, a widok z dwudziestego pierwszego piętra jest oszałamiający. Z góry wszystko wydaje się takie małe i nieznaczące. Ciężko uwierzyć, że te maleńkie punkciki, które widzę w oddali, są samochodami, a za rozświetlonymi oknami, ktoś może właśnie szykować się do pracy; kochać się z kimś; żyć. Wokół pełno jest ludzi, ale z tej perspektywy ma się wrażenie wszechogarniającej pustki.

Poranna mgła powoli opada i kolejne drapacze chmur wyrastają na horyzoncie, niczym grzyby po deszczu. Detroit to cmentarzysko molochów, bo większość z tych wieżowców już dawno popadła w ruinę.

Naciągam na siebie skrawek kołdry i rozglądam się po pomieszczeniu, próbując zlokalizować położenie swoich ubrań, bo swojej godności nie mam tu nawet, co szukać.

- Cześć. - Blondyn wchodzi do pomieszczenia, niosąc w dłoni porcelanowy kubek. Od pasa w górę też jest nagi i tylko dresowe spodnie lekko opinają mu się na biodrach. Podchodzi do mnie, siada na materacu i podaje mi gorącą, wciąż parującą kawę. Łapię kubek lewą ręką i uśmiecham się do niego z wdzięcznością, choć teraz potrzebuję raczej swoich białych tabletek, bo jeszcze chwila i zrobi się ze mną nieciekawie. - Holly.

- Max. - wzdycham cicho, a chłopak wygląda na ucieszonego, że jednak coś pamiętam z poprzedniej nocy. Patrzę na jego zmierzwione włosy i wracam myślami do naszych namiętnych pocałunków w windzie. Przypominam sobie, jak przycisnął mnie do ściany, gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, a potem podciągnął moją czerwoną sukienkę do góry i... Nawet nie wiem, jakim cudem, wciąż potrafię patrzeć mu prosto w oczy. - Dotrzymałeś słowa. - rzucam.

- Co? - pyta, przechylając głowę na bok.

- Obiecałeś, że jakoś wynagrodzisz mi tą moją połamaną rękę i... - Nawet nie dokańczam zdania, bo zaczynam się śmiać.

- A więc, to tak? - mruży oczy, a ja odstawiam kubek na podłogę, zanim chłopak przygniata mnie swoim ciałem do materaca i zawisa nade mną, opierając się na łokciach. - Mam się czuć wykorzystany? - pyta, przygryzając usta.

- Teoretycznie masz do tego prawo. - odpowiadam i podnoszę ręce nad głowę, żeby znów przypadkiem nie uszkodził mojego nadgarstka. Boże, co ja wyprawiam, ze swoim życiem. - Chętnie dowiedziałabym się, co masz ochotę zrobić z tym faktem, ale niestety będziesz musiał mnie już puścić. - dodaję. Gdyby nie te pieprzone tabletki, których potrzebuję teraz bardziej niż powietrza, mogłabym zostać z nim na dłużej i przekonałabym się o tym na własnej skórze. Blondyn udaje jednak, że tego nie usłyszał. Uśmiecha się zadziornie, a kilka sekund później, wpija się ustami w moją szyję. Wykorzystuje swoją przewagę, co jest jednocześnie niesprawiedliwe i podniecające. - Cholera, Max. - Odrywa się ode mnie, gdy przeklinam.

- Okej, jak chcesz. - przewraca się na bok i wbija wzrok w sufit, gdy podnoszę się pociągając za sobą kołdrę i sięgam po moją zwiniętą w kłębek, leżącą na podłodze, sukienkę. Odwracam się do niego tyłem, żeby ją na siebie włożyć. Jest wygnieciona i przesiąknięta zapachem papierosowego dymu.

Rzucam kołdrę z powrotem na jego łóżko i na chwilę znikam na przedpokoju, gdzie odnajduję swoją torebkę. Wyjmuję z jej wewnętrznej kieszeni, białego Samsunga i wracam do blondyna, żeby mu go oddać.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz