Rozdział XV

55 2 0
                                    

trzy dni później

Chłopacy nalegali, żebym na wszelki wypadek została z nimi w tamtym mieszkaniu, ale wolałam wrócić do siebie. Nie dlatego, że aż tak uwielbiam swoje nędzne lokum, ale dlatego, że potrzebowałam samotności. Ja zwyczajnie lubię być sama. Nie potrzebuję towarzystwa. Nie chcę z nikim rozmawiać o tym, co się stało. Na moich oczach zginął człowiek, ale ponieważ nic dla mnie nie znaczył, zupełnie się tym nie przejęłam. W zasadzie, to poczułam ulgę widząc jak umierał, bo gdyby nie on, zginęłabym ja i pewnie sporo bym się przed tym nacierpiała. Zanim pojawił się Cameron, mężczyzna dopiero się rozkręcał.

Łatwo jest mi o tym zapomnieć, gdy mam przy sobie tygodniowy zapas oksykodonu i co kilka godzin, wysypuję na ręce miligramy cudownego leku na wszystko. Wystarcza kilka tabletek i pogrążam się w błogim śnie, przenosząc się do lepszego świata, w którym nie ma żadnego bólu.

Znów ktoś zaczyna dobijać się do moich drzwi, a ja tylko otwieram oczy i patrzę w ich kierunku, bo nawet nie chce mi się wychodzić spod kołdry, żeby po raz kolejny tłumaczyć jednemu z moich troskliwych sąsiadów, że nic mi nie jest.

- Jesteś tam, Holly? - O cholera, to Max. Nawet się nie zastanawiam, skąd zna numer mojego mieszkania, tylko szybko zrywam się z kanapy i lecę mu otworzyć. Przypominam sobie, że koszmarnie wyglądam, dopiero gdy na mój widok uśmiech od razu znika mu z twarzy. - Matko boska, co ci się stało? - pyta.

- Też się cieszę, że cię widzę. - wymownie przewracam oczami. On za to wygląda nieprzyzwoicie dobrze, ale czego innego można by się spodziewać po kimś, kto ma taką idealną twarz i umięśnione ciało. - Do twarzy ci w czerni. - dodaję, zanim pozwalam mu wejść do środka. Staje przede mną i chyba zaniemówił, bo w ogóle się nie odzywa. Stoi i tylko na mnie patrzy, rozgląda się po pomieszczeniu i znów wbija we mnie wzrok. - Jak słusznie zauważyłeś, jestem w nienajlepszej formie.

- Kto ci to zrobił? - Wyciąga rękę z kieszeni kurtki i ostrożnie łapie mnie za podbródek. Delikatnie przekręca moją głowę na bok, jakby chciał przyjrzeć się siniakom i rozcięciu na mojej wardze w lepszym świetle. Oczy mu już pociemniały ze złości, a jego usta układają się teraz w cienką linię. - Holly.

- Nieważne. - wzruszam ramionami - Czemu przyjechałeś?

- Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje. Nie dawałaś znaku życia. Nie zadzwoniłaś. Myślałem, że obraziłaś się na mnie za to, że praktycznie wyrzuciłem cię ze swojego łóżka i chciałem ci to jakoś wynagrodzić.

- Czyli się o mnie martwiłeś. - Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale jakoś się przed tym powstrzymuję. Nie wiem czemu, nagle wszyscy zaczęli się mną interesować. Chociaż muszę przyznać, że w przypadku Maxa, to nawet urocze. - Domyślam się w jaki sposób chciałeś mi to zrekompensować, ale... - Blondyn zbliża się do mnie na bardzo nieznośną odległość kilku centymetrów i przyciska swoje ciepłe wargi do mojej posiniaczonej szyi. Jednocześnie kładzie dłonie na moich biodrach. - Max, ja nie mogę.

- Czego nie możesz? - pyta, nie odsuwając się nawet na milimetr.

- Choć bardzo bym chciała, nie mogę teraz zaciągnąć cię do łóżka. - Nie mogę, bo w tym momencie zupełnie nie mam na to ani siły, ani ochoty. - Chce mi się tylko leżeć i spać. Czasem wstaję, tylko po to żeby zrobić sobie coś do jedzenia.

- Nie szkodzi. - stwierdza i jednak mnie puszcza.

Jestem prawie pewna, że zaraz się odwróci i wyjdzie z mojego mieszkania, bo co miałoby go tu trzymać? Ale on po prostu zdejmuje kurtkę i odkłada ją na wieszak.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz