Rozdział XXXI

41 2 0
                                    

- Pijesz od samego rana?

Cole wreszcie wstał. Wchodzi do salonu i akurat przyłapuje mnie, jak dolewam sobie szkocką do szklanki. Jego szkocką, rzecz jasna.

- Jest siedemnasta, Turner.

Najwidoczniej nie zauważył, że za oknami powoli robi się już ciemno.

- Czy ty w ogóle spałaś? - pyta, siadając obok mnie na kanapie.

- Nie chce mi się spać.

- Ciekawe, dlaczego. - uśmiecha się, spoglądając na rozsypaną na tacce kokainę, a może raczej to, co na niej zostało. Zabiera mi szklankę, zsypuje do niej resztki białego proszku ze stolika i sięga po łyżeczkę, żeby wymieszać go z whiskey. Jednocześnie bierze do ręki pilota, wciska jakiś przycisk, a w całym pomieszczeniu rozbrzmiewa muzyka: piosenka Sii „Genius". Opiera się plecami o stos poduszek. Przechyla szklankę i wypija połowę jej zawartości. - Cholera, miałem nie chodzić po domu półnago. - Z jego ust wydobywa się ciche, wymowne westchnięcie. - Włożyłbym coś na siebie, ale w sumie, ty też nie przestrzegasz własnych zasad. - Rzeczywiście nie można powiedzieć, że jestem ubrana. On też nie jest, bo ma na sobie jedynie bokserki. - To moja koszula? - pyta, lustrując mnie wzrokiem.

- Twoja, a co, mam ci ją oddać?

- Jak będę chciał, to sam ją sobie wezmę, Skarbie.

Nie miałabym nic przeciwko.
Boże. Nie mam absolutnie żadnego pojęcia, jak w ogóle do tego doszło. Dla własnego dobra chyba powinnam zacząć stronić od alkoholu, bo ewidentnie mi nie służy. Od Cole'a też powinnam trzymać się z daleka, ale pomiędzy tym, co mi wypada robić, a tym, czego naprawdę chcę, od zawsze istniała spora przepaść. Zdecydowanie nie powinnam uprawiać z nim seksu. Wciągać kokainy też nie powinnam, a upijanie się jest nierozsądne, ale... No właśnie. Tak już mam, że jak już zacznę, to nie potrafię przestać. Uroki bycia nałogowcem. Ciągle chcę więcej, zarówno koksu jak i Turnera. Znam tylko jedno rozwiązanie: jeszcze kilka łyków szkockiej, a w efekcie mniej zachamowań.

- Obiecujesz czy grozisz?

Nieumyślnie, ale udaje mi się go sprowokować. Podnosi się, odstawia szklankę na bok, wargi zatapia w moich ustach, a palce pomiędzy moimi udami. Zapewne już wie, że nie włożyłam bielizny.
Tak, zdecydowanie to zauważył.

- Skąd ten uśmiech, Marie?

Odrywa usta od moich ust i patrzy mi prosto w oczy. W myślach ciągle odtwarzam sceny z jego gabinetu: ja na biurku, on przede mną; we mnie. Może dlatego, aż do tej chwili, uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Mogę się z nim pieprzyć, ale ciężko jest mi z nim rozmawiać, a już zwłaszcza tak twarzą w twarz, gdy pozwala swoim palcom zawędrować coraz dalej i coraz głębiej.
I tak nie daje mi szansy na odpowiedź, bo całuje mnie, tym razem delikatnie, jak w zwolnionym tempie. Przez głowę przelatuje mi coraz więcej cholernie brzydkich myśli. Nadal tylko siedzę obok niego na kanapie, ale wiem już, że to tylko kwestia kilku kolejnych sekund.

- Mówiłeś, że nie będziesz umilał mi życia. - Udaje mi się mruknąć cicho, pomiędzy jednym pocałunkiem, a drugim.

- Naprawdę uważasz, że robię to z altruistycznych pobudek? - Wciąga mnie na swoje kolana i rozpina guziki koszuli, jeden po drugim, zupełnie się przy tym nie śpiesząc. - Jeśli tak, to jesteś urocza, ale bardzo naiwna.

- Ostatnie, o co bym cię posądziła, to altruizm, Cole.

Akurat dosięga ostatniego guzika, gdy dzwoni jego telefon. O nie. Nie teraz. Odnajduje pomiędzy poduszkami swojego IPhona i przesuwa kciukiem po wyświetlaczu, odbierając połączenie.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz