Błądzę po zakamarkach swojej pamięci.
A pamiętam jedynie moment, w którym odleciałam; jak bardzo walczyłam, napędzana buzującą w mojej krwi adrenaliną; jak serce mi waliło, bo nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Potem jest już tylko pustka, jakbym w głowie miała niewidziany mur, który odgradza mnie od wspomnień.
I wiem jedynie, że aż do tego momentu, nie spałam słodko niczym dziecko i nie śniłam, choć jawa mieszała mi się z wytworami wyobraźni. Unosiłam się w próżni, odcięta od otaczającego mnie świata.
Przed oczami ciągle pojawiają mi się jakieś dziwne obrazy. Sufit i zawieszony pod nim wentylator, światło jarzeniówek, ciemność.
Czuję chłód i wilgoć: powiew zimnego wiatru i lodowate krople deszczu na skórze, a przez moment mam wrażenie, że znów jestem w deszczowym Londynie, w Soho.
Miejsce, w którym się teraz znajduję, również wydaje się być kojąco znajome. Może to przez szum drzew kołyszących się na wietrze, zapach mokrej trawy, albo światła ulicznych latarń, które oślepiają mnie, gdy zbieram się na odwagę i otwieram oczy.
Dopiero zaschnięta krew na moich rzęsach i czerwona mgła, która przysłania mi krajobraz, sprawiają, że zaczynam drżeć z przerażenia. W panice próbuję poruszyć palcami u rąk, ale nie jestem w stanie nawet zacisnąć dłoni w pięści, bo czuję ból, a jednocześnie cienki drut, którym owinięte mam nadgarstki, wbija mi się w skórę.
Zimna powierzchnia, na której leżę, okazuje się być mokrą i twardą ziemią pokrytą chwastami.
Niewybredne przekleństwa, które cisną mi się na usta i szloch, powstrzymuje już tylko srebrna taśma, którą zaklejono mi usta. Nogi również mam związane w kostkach, więc nie mogę się podnieść, ale udaje mi się wykrzesać z siebie resztki sił, żeby przewrócić się na bok i wreszcie widzę coś więcej, niż tylko rozłożyste korony drzew. Moim oczom ukazuje się trawnik, kamienna ścieżka, kosze na śmieci oraz budynki, stojące w oddali. Wszystko wskazuje na to, że jestem w jakimś parku. Dociera do mnie, że nie mam absolutnie żadnego pojęcia, jak się w nim znalazłam i uderza mnie poczucie totalnej beznadziei. Jest noc, a wokół nie ma żywej duszy, więc nikt mi nie pomoże. Sama muszę jakoś pozbierać w sobie resztki swojej zszarganej godności, ale przede wszystkim, muszę podnieść się z ziemi. Aby to zrobić, najpierw muszę uwolnić ręce, więc mocuję się z tym cienkim drucikiem, który wżyna mi się w nadgarstki aż do krwi, a po policzkach zaczynają płynąć mi łzy, bo każdy najmniejszy ruch dłońmi, sprawia mi straszliwy ból.
Po kilku minutach uświadamiam sobie, że i tak nic z tego nie będzie, bo im bardziej próbuję się uwolnić, tym drut mocniej się zaciska, a moje obolałe palce, zaczynają mi drętwieć, odcięte od przepływu krwi.
To bezsensu. To wszystko nie ma sensu. - Mam ochotę się poddać, położyć w tym cholernym błocie i leżeć tak do rana, licząc na to, że ktoś akurat będzie spacerował tędy z psem, z dzieckiem, albo może natknie się na mnie jakiś przypadkowy biegacz, ale do głowy przychodzi mi myśl, że prędzej znajdą mnie martwą, niż żywą i czuję nagły przypływ determinacji.
Zrywam taśmę. Wokół kostek zawiązany mam sznur. Przyciągam kolana do klatki piersiowej i próbuję ogarnąć, w jaki sposób mogłabym go rozplątać. Obiegam wzrokiem całą, starannie zaciśniętą pętlę i postanawiam spróbować wyswobodzić nogi, kładąc się na ziemi i po prostu wymachując nimi na wszystkie strony, żeby poluzować więzy.
Po kilku minutach udaje mi się uwolnić, więc wstaję, a potem ruszam w stronę drogi; w stronę świateł. Pokonanie tych stu metrów zajmuje mi, w moim odczuciu, całą wieczność. Potykam się o własne stopy i kilkukrotnie się przewracam, a z każdym kolejnym razem, coraz trudniej jest mi się podnieść.
CZYTASZ
Królowa Zniszczenia
RomanceMaria, córka narkotykowego bossa po tym, jak jej ojciec trafia do więzienia, ucieka do Detroit, gdzie w pełni oddaje się swojemu uzależnieniu od opioidów. Jednak gdy na jej drodze pojawia się niespodziewanie Max - diler, który sam zmaga się z uzależ...