Rozdział LX

29 2 0
                                    

- Czekamy już od ponad godziny. - Rick zwraca się do mnie, sprawdzając godzinę na zegarku. - Może powinniśmy wrócić do hotelu.

- Przyjedzie. - stwierdzam z pełnym przekonaniem w głosie. - Na pewno zaraz tu będzie. - powtarzam, strofując mężczyznę wzrokiem. - Cierpliwości, Rick. - dodaję i akurat wtedy dostrzegam zmierzającą w naszą stronę postać w kapturze i czapeczce z daszkiem. - A nie mówiłam?

Podnoszę się z ławki, żeby wyjść Wiktorowi naprzeciw.

Idzie w naszą stronę zgięty wpół, ciągnąc nogę za nogą i na ten widok, aż ściska mnie w sercu. W ostatnim czasie przeszedł zbyt wiele i jest mi go po ludzku żal, ale jednocześnie mam ochotę nim potrząsnąć i na niego na wrzeszczeć, bo swoim lekkomyślnym postępowaniem doprowadza mnie do szału. Rzucił się na Lowe'a, pobił się z Cameronem, oberwało się nawet mnie, więc wszystko wskazuje na to, że sam już nie wie, co robi i potrzebuje pomocy; mojej pomocy, ale nie wiem, w jaki sposób mogłabym do niego dotrzeć; nie wiem nawet, co mam mu powiedzieć, gdy wreszcie przede mną staje i tylko w milczeniu lustruję go wzrokiem.

Jego twarz pokrywają liczne zadrapania i siniaki, a lewe oko ma podbite i okrążone wyraźną, ciemnofioletową obwódką. Rzęsy ma posklejane zaschniętą krwią, a powieki zbyt opuchnięte, żeby mógł cokolwiek widzieć na to jedno oko. Zaschniętą krew ma też na dolnej wardze, a jego rozcięty łuk brwiowy aż prosi się o kilka szwów. Mało tego, kłykcie u obu rąk dosłownie pozdzierane ma ze skóry. Co prawda, owinął dłonie bandażem, ale zrobił to na tyle niestarannie, że opatrunek zsuwa mu się z palców, odsłaniając boleśnie wyglądające rany, które powstać musiały w wyniku zadawanych przez niego ciosów.

Już rozumiem, dlaczego twarz próbował ukryć pod kapturem i daszkiem bejsbolówki - inaczej nie zdołałby przejść niezauważony, bo chodzący z niego obraz nędzy i rozpaczy.

Powinien być mi obojętny, ale z jakiegoś powodu nie jest i im dłużej na niego patrzę, tym większa ogarnia mnie złość i smutek. Otwieram usta, chcąc coś powiedzieć, jednak słowa więzną mi w gardle.

Staram się zdusić w sobie szloch, zapanować nad nerwami i własnym rozdygotaniem, zanim znów spróbuję się odezwać, a on podaje mi materiałową torbę, której rączkę ściskał w palcach resztkami sił.

- To powinno wynagrodzić ci czekanie.

- Co... - zaczynam łamiącym się głosem. - Co to jest? - pytam, zbierając się na odwagę, żeby unieść głowę i spojrzeć mu prosto w oczy. - Co jest w tej torbie?

- Sama zobacz. - odpowiada zachrypnięty, spuszczając wzrok, jakby nie chciał lub nie mógł na mnie patrzeć. - Po prostu zajrzyj do środka, Mer. - mruczy cicho, odwracając się za siebie i rozgląda się dookoła, nerwowo przełykając ślinę.

Biorę od niego torbę i kładę ją na ławce, po czym niepewna tego, co za chwilę ujrzę, rozpinam suwak.

Moim oczom ukazuje się czarny Glock 17, srebrny MacBook Pro oraz kilka telefonów - wszystko pojedynczo zapakowane w kolejne, szczelnie zamknięte, plastikowe torebki, zupełnie jak żywcem wyjęte z policyjnego magazynu dowodów rzeczowych.

Rick podchodzi bliżej i z zaciekawieniem zerka mi przez ramię, gdy sięgam po torebkę z Glockiem i ostrożnie przewracam ją w dłoniach.

Moją uwagę przykuwa naklejona na nią etykieta, na której znajduje się kilka oznaczonych w niezrozumiały dla mnie sposób numerów oraz opis słowny: „Przedmiot numer 3, w trakcie oględzin miejsca zabójstwa..." - czytam w myślach, aż nie natrafiam na nazwisko Johna oraz adres apartamentowca przy siedemdziesiątej dziewiątej ulicy, bo wtedy wszystko staje się dla mnie jasne. Dla pewności wyjmuję z torby jeszcze MacBooka, żeby po chwili odnaleźć na przymocowanej do nim etykiecie „Przedmiot numer 6, własność podejrzanego Cole'a Turnera".

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz