Prolog

229 12 3
                                    

"...wziął ją w swoje ramiona i..."

— Lilianno Anastasio Bennett Pierwsza! — usłyszałam donośny i lekko przytłumiony przez zamknięte drzwi, głos matki. Jęknęłam przeciągle i zamknęłam czytaną przeze mnie książkę. Potrzebowałam dwóch stron, aby zakończyć, powieść, a nawet tego w spokoju nie mogłam zrobić.

— Już schodzę - mruknęłam do siebie i używając całej swojej siły, wstałam z łóżka, aby po chwili lekko się zachwiać z powodu zbyt szybkiego wstania. Przed moimi oczami pojawiły się mroczki oraz czułam lekkie pulsowanie w skroniach, co nie było zbyt przyjemne.

 Zamknęłam na chwilę oczy, aby za chwilę znowu je otworzyć i zdobyć ostrość widzenia. Westchnęłam i spojrzałam na książkę z żalem, że muszę od niej odchodzić, a następnie opuściłam moje miejsce spokoju i relaksu.

 Schodziłam na dół, jednocześnie, zastanawiając się, co takiego zrobiłam, że moja mama mnie woła, używając pełnego imienia. Nie jestem jakąś księżniczką, żeby tytułować mnie liczbami, ale słysząc ją jako dopełnienie mojego nazwiska, na mojej twarzy pojawiło się lekkie rozbawienie. Dało mi to do zrozumienia, że nie jest aż tak źle skoro, tak kończy zdanie.

— Już jestem, nie musisz tak krzyczeć - powiedziałam, schodząc z dużych białych schodów, przy których stała zniecierpliwiona blondwłosa kobieta. Ręce miała skrzyżowane i patrzyła na mnie z niesmakiem.

 Kiedy podeszłam bliżej niej, od razu w oczy rzucił mi się jej strój. Miała na sobie eleganckie czarne spodnie, a w nie włożoną białą bluzkę. Ramiona okrywał, tego samego koloru co spodnie, żakiet. Oprócz jej wyglądu kobiety sukcesu, jej lekko rozwalony kok wskazywał na to, że jest zmęczona i skończyła na dzisiaj pracę.

 Zmarszczyłam brwi i mój wzrok skupił się na zegarze wiszącym na beżowej, naprzeciwległej ścianie.

— Wróciłaś wcześniej? - zapytałam, bo z tego, co mi wiadomo, miała dzisiaj pracę do szesnastej, a jest kilka minut po czternastej. Stałyśmy przed schodami. Naprzeciwko drewnianych stopni były drzwi wejściowe do wnętrza domu.

 Kobieta przyłożyła palce do skroni, lekko, pochylając głowę i zaciskając mocno powieki.

— Powiesz mi dziecko, dlaczego Louis nie ma dwóch przednich zębów i mówi o Wróżce Zębuszce? - zapytała, spoglądając na mnie i przyjmując postawę "zamkniętą". Mimo że w jej oczach tliło się zdenerwowanie, to lekko unoszący się kącik ust wskazywał, że sytuacja lekko ją bawi. Ja sama przyłożyłam piąstkę do ust i chrząknęłam, bo chciało mi się śmiać.

— Droga mamusiu, nie wiem, czemu twój synek nie ma dwóch przednich zębów, bo jestem pewna, że jeszcze wczoraj je miał, bynajmniej jednego - mówiłam, a mama otworzyła ze zdumienia oczy. Zagryzłam lekko wargę, żeby się nie roześmiać. - Kontynuując i odpowiadając na twoje pytanie, odnoście tejże wróżki, to sama dobrze wiesz, kim jest ta istota. Niestety nie wiem, co ona robi z zębami i dlaczego je kolekcjonuje. Może ma jakieś kompleksy, nie wiem, może. Pozostaje nam jedynie się domyślać, więc... - chciałam kontynuować mój wywód, a towarzyszący mi wzrok mamy skierowany na moją osobę jakbym była niedorozwinięta, mnie szczerze rozbawił. Jednak mimo wszystko bezwstydnie przerwała, jednocześnie, unosząc rękę.

— Dobrze rozumiem, że nie wiesz, jednak ja wiem, że on skądś musiał się dowiedzieć o domniemanej wróżce, jak to mówisz - popatrzyła się na mnie z uniesionymi brwiami, a ja skinęłam głową, uśmiechając się rozbawiona. — Jestem jednak pewna, że o tej istocie usłyszał od ciebie - powiedziała, wskazując na mnie palcem.

— Dlaczego podejrzewasz mnie bez dowodów - odparłam, krzyżując ręce i unosząc głowę, pokazując tym samym, dumę. Z mamą byłyśmy równego wzrostu, więc jak uniosłam głowę, to lekko patrzyłam na nią z góry. Kobieta również się wyprostowała, co skutkowało tym, że znowu byłyśmy na równi.

— Lili, obie dobrze wiemy, że to ty opowiadasz bajki dzieciom o świętym Mikołaju i zajączku, a one później w to wierzą. Cieszę się, że masz podejście do dzieci, ale może nie wspominaj o istotach, które "polują" na rzeczy, które należą do ciała - powiedziała, a kiedy zrozumiała jak to zabrzmiało, zacisnęła usta, starając się nie roześmiać. Ja już się nie hamowałam i wybuchłam gromkim śmiechem. Po chwili dołączyła do mnie mama i dało się słyszeć naszą radość w całym domu.

Uwielbiam takie chwile. Chwile beztroskiej zabawy i wybuchu śmiechu.

— Kochanie, dlaczego nie mogę się na ciebie gniewać i chociaż raz udawać poważnej? - zapytała, wycierając łzy, które wypłynęły z powodu nagłego śmiechu. Wzruszyłam ramionami, również ścierając słoną ciecz.

 Nie było w tej sytuacji nic takiego śmiesznego, żeby płakać jak bóbr, ale mam wrażenie, że wspólna radość i zmęczenie robi swoje.

— Bo wiesz, że jestem cudowna i na mnie nie można się denerwować. Taki urok osobisty - odparłam i posłałam rodzicielce jeden z moich uśmiechów, na co pokręciła rozbawiona, głową.

— Lili, pac! Wluska zembuska psyniesie wiencej slodycy! - usłyszałam za sobą głos, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam biegnącego kasztanowłosego sześcioletniego chłopca. Biegł, mając zaciśniętą piąstkę, a kiedy przybiegł, o mało co się nie przewrócił, dlatego szybko zareagowałam i złapałam go, zanim zaliczył glebę. Klęczałam obok malca, śmiejąc się pod nosem z jego zachowania.

— Spokojnie, szczerbatku, bo jeszcze wybijesz sobie więcej zębów - zaśmiałam się, na co chłopiec oderwał się ode mnie i stanął sam, dlatego też ja sama wstałam.

— Już to zrobiłem - powiedział z dumą i zaśmiał się uroczo, a ja otworzyłam szerzej oczy.

— O czym mówisz Lou? - zapytała się zdezorientowana mama, klękając obok mojego brata i kładąc na jego ramieniu rękę. Wpatrywała się w niego, a w jej oczach widziałam przerażenie. Chłopak się wyszczerzył, ukazując swoje zęby, a raczej ubytki niektórych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo obie wiedziałyśmy o braku dwóch, ale widać było na pierwszy rzut oka, że w tej dziurze zmieściłoby się więcej niż dwa zęby.

Moje domysły przerwał głos młodszego brata.

Life SecretsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz