Prolog

78K 2K 1.3K
                                    

Rozdział 1 - jutro ♥



— Violet Elizabeth Mcmillan. — Esme Graham zatrzymała się pośród rozległych drzew nowojorskiego Central Parku. Wsparła dłonie na biodrach i, odwracając się, pokręciła głową. — Moja babcia ma lepszą kondycję niż ty, a w przyszłym miesiącu skończy osiemdziesiąt lat.

Szatynka zgięła się w pół i, zaciskając dłoń na oparciu jednej z ławek, nabrała w płuca ciężki, długi oddech. Serce biło w jej piersi niczym szalone, suchość drapała w gardło, długie do ramion włosy przykleiły się do spoconego czoła.

— Umieram — jęknęła.

— Nie przebiegłaś nawet kilometra. — Esme uniosła długie, szczupłe ręce, aby poprawić swojego gęstego, jasnego kucyka. Jej wysoka sylwetka jak zwykle prezentowała się nienagannie, jak przystało na początkującą modelkę.

— Jest szósta rano. — Violet opadła na ławkę. — A ja biegam w parku, zamiast spać w ciepłym łóżku, więc albo jestem nienormalna, albo wciąż trochę pijana po wczorajszym wieczorze, co nie zmienia faktu, że już nigdy więcej nie dam ci się namówić na żadną z tych rzeczy... — Spojrzała na przyjaciółkę. — Ani na alkohol, ani na bieganie.

— Oh, daj spokój. — Esme poprawiła materiał krótkich, potwornie obcisłych spodenek i niemal tanecznym krokiem podeszła do ławki. Zaczęła się rozciągać. —Namówiłam cię na wino, bo musiałyśmy świętować twoje ukończenie studiów. Wyciągnęłam cię dzisiaj na poranny jogging, bo, według jednego z tych dziwnych, prawniczych magazynów, Oliver Sanclair przychodzi tutaj biegać codziennie, o szóstej...

— Moment. — Violet uniosła dłoń. — Obudziłaś mnie o piątej, kazałaś mi wcisnąć na siebie te cholernie niewygodne legginsy, w których nie mogę oddychać tylko dlatego, że facet, który nie ma pojęcia o twoim istnieniu, przychodzi tutaj biegać?

— Nie żaden facet, V. — Blondynka pokręciła głową, wyciągając za siebie prawą dłoń. Dotknęła palcami swoich łopatek. — To Oliver Sanclair...

— Wiem, kim on jest — westchnęła szatynka. — Skończyłam prawo, Esme — dodała.

Choć prawda była taka, że nawet ludzie niezbyt dobrze obeznani w prawie wiedzieli, kim był Oliver Sanclair — najsławniejszy nowojorski adwokat, milioner, były absolwent uniwersytetu, który dwa dni wcześniej ukończyła Violet.

— Jeżeli kiedyś spotkasz się z nim na sali sądowej, mogłabyś dać mu mój numer...

— Esme — wtrąciła. — To, że skończyłam studia, nie oznacza, że...

— Wiem, wiem. — Blondynka machnęła dłonią. — Musisz dostać się na ten, no...

— Staż — podsunęła.

— Właśnie.

Staż prawniczy był czymś w rodzaju egzaminu, nie trwał jednak kilka godzin, a pół roku. Kancelarie adwokackie w całym stanie spośród absolwentów wybierały tych, którzy u ich boku mieli przez kilka następnych miesięcy uczyć się owego fachu w praktyce, nie jedynie w teorii.

Po upływie określonego czasu kancelaria mogła zatrudnić absolwenta już jako pełnoprawnego adwokata.

Violet wciąż czekała na swój list.

— W porządku. — Esme skończyła się rozciągać. — Biegniemy dalej...

— Błagam, Esme... — jęknęła.

Blondynka znalazła się przy niej i, chwytając jej nadgarstek, pociągnęła ją w górę.

— Nigdy nie znajdziesz sobie faceta, jeżeli przez całe dni będziesz leżała w łóżku, oglądała koreańskie dramy i jadła popcorn, V.

Szatynka jęknęła.

W tej chwili bardziej niż faceta potrzebowała swojego łóżka.

***

Minął zamkniętą budkę z lodami, starszą panią z małym psem i dwie, podnoszące się z ławki młode dziewczyny. Potem skierował się w stronę głównego wyjścia z Central Parku.

Sportowy zegarek, który oplatał jego nadgarstek, zawibrował.

Oliver zatrzymał się tuż przed rozpostartą bramą i, nabierając głęboki oddech, wcisnął przycisk przy słuchawce, którą, jak zawsze podczas porannego biegania, nosił przy uchu.

Zsunął z głowy kaptur szarej bluzy. Poranek był przyjemne chłodny.

Głos śledczego Larsona rozbrzmiał w słuchawce:

— Właśnie rozmawiałem z dziekanem uniwersytetu prawniczego. Podobno nie odbierasz od niego telefonu...

— Odpowiedź na pytanie, które chce mi zadać, wciąż się nie zmieniła. — Rozejrzał się dookoła. — Jak co roku...

— Oliver — westchnął. — Każdy absolwent uniwersytetu, który założył własną kancelarię, oferuje swoją pomoc. Dlaczego choć raz nie możesz schować dumy do kieszeni i nie przygarniesz pod skrzydła jakiejś zbłąkanej, prawniczej duszy, hm? Ty też kiedyś byłeś na ich miejscu...

— Nie — wtrącił. — Moja odpowiedź wciąż brzmi: ''Nie''.

Przeczesał palcami ciemne włosy.

— Nie poradzę sobie ze wszystkim sam i byłbym naprawdę wdzięczny, gdyby w kancelarii pojawił się ktoś, kto...

— Nie jesteś sam — wtrącił. — Jodie...

— Twoja siostra przez połowę tygodnia jest niezrównoważona psychicznie, a przez drugą połowę - kompletnie pijana — napomknął. — Przechodzę załamanie nerwowe średnio co dziesięć minut, gdy spędzam z nią cały dzień w pracy. Właśnie dlatego chcę, żebyś przygarnął jakiegoś absolwenta...

— Nie.

— Właśnie jadę na posterunek. Zostawiłem na biurku, w twoim gabinecie, teczki wszystkich studentów, którzy jeszcze nie zostali nigdzie przydzieleni. Po prostu je przejrzyj i kogoś wybierz.

Połączenie zostało przerwane, zanim Oliver zdążył ponownie zaprzeczyć.

Westchnął ciężko, naciągnął kaptur na głowę i ruszył biegiem w stronę jednej z głównych ulic. 



J.B.H

Angry God [JUŻ W SPRZEDAŻY!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz