Ostatnimi czasy bardzo ta produkcja "siedziała mi na wątrobie", więc po prostu musiałam się za nią zabrać.
Przyznam się wam szczerze, że autentycznie uwielbiam ten film. Nie zapominając, że jego stylistyka po kilkunastu latach nie każdemu musi się podobać, emocjonująca fabuła oraz przepiękny morał i (specyficzny) humor nadrabiają to z nawiązką.
Zresztą skoro jesteśmy już przy animacji, to muszę przyznać, że ma ona w sobie "to coś" co odpowiada za niesamowity klimat "Rodzinki Robinsonów" . Niekształtne postaci, surowe tła oraz kiczowatość wykreowanego świata, są czymś co nieodłącznie kojarzy się z tym światem.
No i nie zapominajmy o legendarnych owocach na głowie.
Głównym bohaterem tego dzieła jest genialny, młody chłopak imieniem Leon. Wychowuje się on w sierocińcu, po tym jak jego matka oddała go tam jako niemowlę i za wszelką cenę chce dowiedzieć się dlaczego. Nikt nie ma ochoty go także zaadoptować, ponieważ często zdarza mu się narobić niezłego bajzlu ze względu na swoje zamiłowanie do nauki. Pewnego razu w pobliskiej szkole organizowana jest wystawa projektów edukacyjnych uczniów, na którą postanawia on zabrać swój wynalazek, który ma za zadanie pomóc mu odnaleźć wspomnienia związane ze swoją matką. Na tym wydarzeniu pojawia się także pewien dziwny chłopak imieniem Albert, który ostrzega Leona przed "facetem w meloniku", który ma zamiar ukraść jego maszynę w celu później wyjaśnionej zemsty.
(Trochę za dużo tego słowa "który", nie sądzicie xD?)
Jak się okazuje ten "dziwak" pochodzi z przyszłości, gdzie zabiera swojego nowego kolegę, po drodze niszcząc niestety "czas maszynę", co uniemożliwia im powrót (do przeszłości tym razem. Bo czaicie, taki film jest, ha? Dobra, to nie było śmieszne...).
Jak to klasycznie bywa, wynika z tego kilka nieporozumień oraz przypadkowych zdarzeń, jakie ostatecznie doprowadzą nas do dość osobliwego aczkolwiek całkiem niezłego finału.
Gdybym miała zatem scharakteryzować krótko całą fabułę, określiłabym ją jako "nieco" chaotyczną.
Cała wizyta w futurystycznych czasach oprócz naprawy sprzętu, polega na zapoznaniu się Leona z dość specyficzną rodziną Alberta. Dochodzi do tego również tona banalnego i absurdalnego humoru oraz z pozoru niepotrzebnych scen, które mogą sprawiać wrażenie wziętych znikąd.
Przechodząc do samych Robinsonów, charaktery poszczególnych członków tej familii są bardzo słabo rozwinięte i tylko delikatnie naznaczone. Wiemy, że kuzyn Joe interesuje się sportem [zdziwicie się który],
matka Alberta fascynuje się zwierzętami z gromady Amphibia, żoną jednego wujka jest kukiełka, a dziadek ma twarz dorysowaną z tyłu głowy, co w sumie nam nie wiele daje.
Osobowości tej rodziny nie służą jednak co ciekawe, do późniejszego wykorzystania indywidualności w jakiś "decydujących starciach" jak to ma miejsce w większości filmów, ale właśnie do podkreślenia, że chociaż totalnie pokręcona - ta rodzina jest naprawdę niezwykła i wartościowa.
Sama fabuła tak jak jej bohaterowie jest jak wcześniej wspomniałam, także mocno pokręcona i gdybym miała wam ją rozkładać na czynniki pierwsze, nie jedna osoba by się tutaj pogubiła. Pewne jej elementy są tak niezwykle durne, że aż ciężko zrozumieć jak ktoś mógł w ogóle na coś takiego wpaść. Co za tym idzie, nie każdemu taki przebieg wydarzeń musi odpowiadać, ale nie zmienia to mojego stanowiska, że naprawdę warto tę produkcję obejrzeć.
Wynika to w dużej mierze z jej niezwykle swobodnej i przyjaznej atmosfery oraz zwłaszcza genialnie ujętego morału.
Po pierwsze zauważyłam w nim coś co osobiście odbieram również ja sama: z porażek często możemy wyciągnąć znacznie więcej niż z sukcesów, ale tylko wtedy gdy nie będziemy się poddawać i:
Ciągle iść naprzód - co stało się swoistą maksymą tej produkcji.
Patrzcie jaka poezja...
Mała dygresja
Zaraz okaże się, że te przepłakane godziny nad zadaniem z informatyki jeszcze mi się w życiu przydadzą...
Koniec małej dygresji
Nawet jeśli wydawać by się to mogło banalne i w równie prosty sposób zresztą przedstawione, zrobiono to w tak nieoczywisty sposób, że działa to niesamowicie.
Ludzie w internecie bardzo emocjonują się również tutejszą muzyką, która mnie osobiście nie wydaje się nie wiadomo jaka "epicka", chociaż dzięki swojej prostocie nie ginie w morzu dziegciu i dlatego jest bardzo trafna.
Pomijając to, że momentami fabuła nieco kuleje, a sterta niedorzecznych pomysłów niekoniecznie może nam się spodobać, cała produkcja jest niezwykle urocza i mądra. Jestem autentycznie przekonana, że dzieci bardzo ją polubią, a niezwykle istotny morał jaki z niej wypływa, przyciągnie również osoby nieco starsze. Nie jest to też wbrew pozorom kolejna agresywna, propagandowa animacja, która pod stertą idiotycznie przeładowanej akcji, ma nam wpoić do łbów jakąś oczywistą lekcję [patrz: chociażby "Rybki z Ferajny"].
Osobiście absolutnie zakochałam się w tym filmie i muszę się przyznać, że miał on znaczny wpływ na niektóre moje decyzje w prawdziwym życiu. Uwielbiam jego dojrzałość i bezpośredniość oraz sympatię jaka zawiązuje się z widzem po jego seansie. Może i nie jest to bezbłędne dzieło, ale na pewno godne polecenia. Ja wystawiam mu z całego serduszka ocenę 9/10 (chociaż średnia na Filmwebie to raptem 6,9... tfu, jak tak można*) i naprawdę zachęcam do nadrobienia go tych, którzy jeszcze go nie znają.
*Oczywiście każdy ma prawo do swojej opinii, ale serio? Nawet do tej siódemki się nie dało dociągnąć?
Wesołych Świąt Wielkiej Nocy moi drodzy :D!**
**No prawie mi się zrymowało... tak troszeczkę... ociupinkę...
Echerica :*
CZYTASZ
Disney według Echi
De TodoOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...