Rozdział14

264 9 2
                                    

20.06.1945 godzina 9:06

Tego dnia mieliśmy wyjeżdżać z Warszawy. Ja i Janek byliśmy gotowi kilka minut przed przyjazdem Tadeusza i Maćka.
-Szkoda, że musimy uciekać. Moglibyśmy pomóc osobom, które tego potrzebują.-zaczęłam. Mój Janek mnie przytulił.
-Mam nadzieję, że mamie nic się nie stanie.-szepnęła Dusia. Wszyscy martwiliśmy się o swoich bliskich, którzy mieli zostać w Polsce. Po chwili Tadeusz z Halą oraz Maciek z Hanią przyjechali. Rudy i chłopak Dusi wzięli walizki i zaczęli je wkładać do samochodów. Teraz bardzo pomogło to, że mieszkaliśmy na parterze. 

Spojrzałyśmy po sobie z Dusią i wyszłyśmy z mieszkania. Poprawiłam dużą torebkę oraz chwyciłam siedmiomiesięczną Olgę, która stała już sama, a Danuta zamknęła w tym czasie drzwi. Wyszłyśmy z kamienicy i spojrzałyśmy na chłopaków.
-Spotkamy się na miejscu.- powiedziała Dusia. Chodziło jej pewnie o lotnisko pod Warszawą, które jako jedne z niewielu nie zostało zniszczone i nadal działało. Uśmiechnęłam się do niej, co odwzajemniła. Weszłyśmy do samochodów, przy których stali nasi ukochani. Obaj po chwili wsiedli do samochodów i ruszyliśmy. Postawiłam torebkę na kolanach Janka. 

-Po co mi twoja torebka?- powiedział trochę zbulwersowany chłopak.
-Ja chcę spać.-dodał.
-To śpij. Jak widzisz ja mam na kolanach Olgę i nie mam gdzie dać torebki.- odparłam. Chłopak westchnął i jednak nie zasnął.
-Czyżby to była pierwsza kłótnia małżeńska?-zaśmiała się Hania.
-Spadaj. My się wcale nie kłócimy.-odpowiedziałam.
-No na pewno nie.- powiedział Maciek.
-Ty to skup się na prowadzeniu Alek.- odparł Janek. Przez resztę drogi nikt już się nie odzywał. 

Po pół godzinie dojechaliśmy na lotnisko. Wyszliśmy z samochodu i wzięliśmy walizki. Ja, tak jak wcześniej, wzięłam tylko torebkę i córeczkę, a Jasio wziął nasze trzy walizki. Trzy, ponieważ ja i Rudy nie zmieściliśmy się w jednej a Olga też musiała mieć swoją.
-Jeszcze tylko odprawa i lot i będziemy bezpieczni.- powiedział Tadeusz obejmując Halę. 
-Tak...- powiedziała Dusia ze strachem.
-Będzie dobrze siostrzyczko.- powiedział Rudy i ruszył w kierunku lotniska. No i ruszyliśmy wszyscy.

Przy wejściu do budynku lotniska czekali na nas profesor Domański z żoną oraz Orsza z córką. Zatrzymaliśmy się wszyscy.
-Myśleliście, że jak nam nie powiecie to się nie dowiemy?- spytał pan profesor.
-I że my niby zaprzepaścimy taką okazję uwolnienia się od Niemców?- powiedziała Julianna- córka Orszy, z którą chodziłam do klasy.
-No ciebie to się tu mogłam spodziewać Juli.- powiedziałam na co dziewczyna się uśmiechnęła i podeszła do mnie.

-Wy się znacie?- spytał zdziwiony Orsza.
-Tak tato. Chodziłyśmy razem do klasy w liceum*.- odparła Julianna.
Okazało się, że oni też chcą wyjechać do Kanady do Miami. Całą grupą udaliśmy się do odprawy i weszliśmy do samolotu. Miejsca mieliśmy obok siebie, więc nie było z niczym problemu. Julianna siedziała z nami, ponieważ Olga nie miała swojego miejsca i siedziała na zmianę u mnie i u Jasia na kolanach.


-------------------------------------

*Julianna Broniewska (wymyślona prze ze mnie dziewczyna) chodziła z Łucią do XV Liceum Ogólnokształcącego z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Narcyzy Żmichowskiej przy ulicy Klonowej 16 w Warszawie i obie były w klasie obcojęzycznej z językiem francuskim jako ten dominujący. Z języków uczyły się też angielskiego i języka ojczystego- polskiego.

Byle do końca|| Jan BytnarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz