Najwyższy budynek postawiony jest w jednej z bardziej ruchomych ulic miasta.
To zdecydowanie utrudnia mi moje cele.
Nie podoba mi się to. Nie po to przygotowuję się do tego od kilkunastu tygodni, żeby jakąś głupia ulica mnie powstrzymała. Co to, to nie.
Przez ostatnie dni odpuściłem sobie szkołę. Codziennie wstawałem rano, ubierałem się i przychodziłem tu. Dzisiaj też tu jestem. Podobnie jak przez liczę, kiedy jest najmniej ludzi.
Nie mogę przecież pozwolić, żeby ktoś nagle przerwał mi umieranie.
— Dziecino, nie powinieneś być teraz w szkole?
Odwracam głowę w stronę, z której dochodzi spokojny głos. Kobiecy głos.
Starsza kobieta dosiada się na ławce, na której siedzę i uśmiecha się serdecznie w moją stronę.
— Yyy — jęczę cicho, bo przez chwilę nie mam pojęcia co powinienem powiedzieć. Prawdę? Kłamać? A może po ją olać? — Mam dzisiaj sprawdzian, a nic na niego nie umiem.
Chcę odsunąć się jeszcze bardziej, ale siedzę już na krawędzi ławki, więc nie mam takiej opcji. Pozostaje mi ucieczka, jednak na razie nie wypada. Nie chcę, żeby jedną z ostatnich osób, która ze mną rozmawia uznała mnie za chama albo tchórza, który boi się rozmawiać ze starszymi osobami.
— Ah tak. Pamiętam to uczucie. Też ciągle uciekłam. Ile masz lat?
Czy to wypada? Podawać komuś całkowicie obcemu swój wiek? Z drugiej strony jednak i tak nie zostało mi dużo życia, więc kobieta nie będzie miała co zrobić z nim nieletnim wiekiem.
— Za niedługo kończę siedemnaście.
Kobieta Wzdycha, zupełnie jakby właśnie wspominała w swojej głowie całą swoją młodość, kiedy sama miała siedemnaście lat. Czy ona też planowała się zabić? Czy znała w tym wieku kogo, kto pozbawił się życia tak szybko? Czy była kiedyś świadkiem jak ktoś na jej oczach spadał z najwyższego budynku w mieście?
Kiedy w dwa tysiące pierwszym roku przeprowadzono zamach ludzie zrzucali się z okien, by skrócić sobie cierpienie. Lot z samej góry trwał ledwie kilka sekund, a ciała leciały z nieba niczym deszcz. Nie przeżył nikt, kto postanowił uciec w ten sposób.
Mam nadzieję, że mój lot będzie trwał tak samo krótko, choć to nie jest Word Trade Center.
— Wiem, że sprawdziany są trudne. I lepiej na niego nie przyjść, niż dostać złą ocenę, ale w dorosłym życiu nie będziesz mógł uciekać. Lepiej zmierzyć się z problemami twarzą w twarz i mieść je na twarde jabłko.
— Jak worek treningowy? - pytam.
— Oh, więc boksujesz? — zaciekawia się.
— Zdarza mi się czasami — odchrząkuję. Wiem, że w ogóle po mnie tego nie widać. Jestem chudy, pozbawiony mięśni, a do tego niski. Dziewczyny się za mną nie uganiają. I dobrze, bo ja za nimi też nie.
— Zmierz się ze sprawdzianem jak z przeciwnikiem — poleca mi, przez co na mojej twarzy pojawia się krzywy uśmiech.
— A jeśli nie biorę udziału w sparingach? — Odważam się spojrzeć na kobietę. Z pewnością wyglądamy teraz jak miła staruszka, babcia, ubrana w elegancką, czarną sukienkę, zupełnie jakby wróciła z kościoła podczas żałoby i obrażony wnuczek-nastolatek.
Nie przejmuje się tym jednak wpatruję się tylko w przyjazny uśmiech kobiety na pomarszczonej twarzy. Może mieć pewnie z sześćdziesiąt lat i trzyma się naprawdę dobrze.
— Wymyśl coś, jesteś młodszym, kreatywnym człowiekiem, przyszłością narodu...
— Nie jestem przyszłością, nie ma przyszłości.
Nie ma przyszłości dla mnie, jednak nie wypowiadam jej tego na głos. Dlaczego łatwiej rozmawiać mi z całkowicie obcą kobietą, niż kimkolwiek kogo znam dłużej niż tydzień.
— Mogę o coś spytać? — dodaję, zapisując obecną godzinę na małej karteczce, która wyciągnąłem z kieszeni bluzy. Po zamknięciu długopisu znów ją tam chowam.
— Pewnie, dziecino. Pewnie sobie tu jeszcze posiedzę, wiesz, nogi starszej pani nie dają już tyle możliwości.
Cieszę się, że nie będę stary, nie będę musiał spędzać czasu na goleniu, nie będę musiał męczyć się w pracy, nie będę siwiał, nie będę miał żylaków czy krzywego kręgosłupa.
— Jak udało się pani przeżyć tak długo?
Kobieta marszczy rzadkie, szerokie brwi lustrując mnie zaciekawionym spojrzeniem.
— Nie rozumiem.
— No, ja na...dobrze się pani trzyma. Wie pani, w erze wielkiego smutku, chorób śmiertelnych i tak dalej. Ma pani przepis na życie?
Nie wykorzystam go, ale i tak może lepiej wiedzieć. Może przez ten tydzień uda mi się komuś przekazać tą myśl, by poszła dalej w ślad.
Może kiedyś, za sto lat słowa tej kobiety mogą być cytowane w szkołach.
— Dziecino, nie ma przepisu na życie — Uśmiecha się serdecznie. — Czasami jest lepiej, czasami gorzej. Spełniaj marzenia, nie żałuj dnia, i tak dalej.
Chowam długopis do plecaka leżącego na ławce między nami i zakładam go na ramię.
— Jeszcze jedno pytanie — Wstaję i przenoszę wzrok na budynek, na którego dachu będę za tydzień. — Czy z tego budynku ktoś skakał?
— Skakał? Dziecino, przecież to samobójstwo. Tylko głupi by skakał.
Powstrzymuję się od prychnięcia. Żegnam się tylko ze staruszką i chce odejść, bo nie mam już ochoty na rozmowę z nią.
— Nie jestem głupi — mamroczę do siebie pod nosem.
— Dziecino! — woła kobieta, więc odwracam się w jej stronę. — Wszystkiego najlepszego! Tak na zapas.
Uśmiecham się do niej naprawdę szczerze.
Wyciągam kartkę wyrwaną z zeszytu i wpatruję się w rozpiskę, którą sobie przygotowałem.
Najmniej ludzi jest w godzinach naprawdę wczesnych, zanim jeszcze otworzą pierwszy sklep w pobliżu albo w godzinach południowych, kiedy wszyscy są w pracy.
Wybieram więc, że swoje życie odbiorę sobie z samego rana. Matka nawet nie zauważy, jeśli wyjdę wcześniej z domu. Kiedy zobaczy, o ile w ogóle zobaczy, że nie ma mnie w moim pokoju, będzie już za późno. Będę już chłodnym ciałem na chodniku.
Cała szkoła będzie żyła informacją, że Lloyd Garmadon odebrał sobie życie.
CZYTASZ
𝓞𝓼𝓽𝓪𝓽𝓷𝓲𝓮 7 𝓭𝓷𝓲 𝔃 𝔃𝔂𝓬𝓲𝓪 𝓛𝓵𝓸𝔂𝓭𝓪 𝓖𝓪𝓻𝓶𝓪𝓭𝓸𝓷𝓪
FanfictionOd tygodnia nosiłem przy sobie sto militaria wódki i cały listek tabletek nasennych. Sprawdziłem jak wejść na najwyższy w mieście budynek. Co jak co, ale przygotowałem się do swojego samobójstwa. Zostało mi tylko jedno - ostatnie siedem dni życia. ...