Przez długi czas zastanawiałem się, czy powinienem coś zostawić swoje matce.
Kobiecie, z którą mieszkam, która muszę oglądać dzień w dzień. Jestem zmuszony patrzeć, jak z dnia na dzień pogarsza się jej stan. Widzę, jak kładzie się spać, kiedy nie jest w stanie ustać na nogach, a zamiast słów z jej ust wydobywa się jedynie niezrozumiały bełkot.
Niepewnie przekraczam próg apteki, najbardziej oddalonej od mojego domu. Nie chcę, żeby ktoś ze możliwych znajomych mojej mamy zobaczył mnie podczas zakupów. Nie sądzę, żeby mogliby przekazać jej jakieś informacje, ale mimo wszystko wolę dmuchać na zimne.
— Dzień dobry — witam się spokojnie, siląc się na delikatny uśmiech.
Aptekarka w białym kitlu przenosi wzrok z monitora komputera na mnie. Pewnym ruchem podaje na ladę karteczkę z nazwą leków, które są mi potrzebne.
— Potrzebuję tych tabletek — Kobieta czyta karteczkę i zaskoczona przenosi na mnie wzrok. — To dla mamy. Ma straszne problemy ze snem. Lekarz jej to przepisał jakiś czas temu i tylko to działa.
— To bardzo silne leki nasenne — zauważyła.
— Wiem. To dla mamy.
Wiem, takie są m i potrzebne, bo te podobno działają najlepiej.
Kobieta nie zadaje więcej pytań. Kiwa szybko głową i znika w magazynie, by przynieść mi tabletki. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a kiedy wychodzę z budynku żegnam się z uśmiechem.
Chowam tabletki do plecaka, a wyciągam paczkę papierosów, wraz ze schowaną tam zapalniczką. Od razu zaciągam się dymem, czując pewnego rodzaju ulgę.
— Palenie zabija — słyszę, przez co odruchowo odwracam się za siebie. Nie zauważyłem, żeby wcześniej ktoś tam stał, wydawało mi się, że jestem sam.
Dziwi mnie, że druga już osoba, całkowicie mi opcja zaczepia mnie na ulicy. Wczoraj była to staruszka, a dzisiaj jakaś blondynka w okolicach mojego wieku.
— To było do mnie? — upewniam się niepewnie, wskazując na siebie, na co ta tylko kiwa głową. — A obchodzi cię to, ponieważ...?
Wzrusza obojętnie ramionami, a potem dochodzi do mnie. Stoimy zaraz obok siebie, a przechodzący obok nas przechodnie przyglądają się nam z jakimś dziwnym zainteresowaniem na twarzy.
— Nie jesteś stąd, prawda? — pyta jak gdyby nic, chowając smukłe dłonie do głębokich kieszeni jeansowej, zdecydowanie za dużej kurtki, którą ma na sobie. Zauważam, że na rękawie jest przybrudzona ziemią i podarta w łokciu. Nie wygląda jakby dziura została zrobiona specjalnie. Bardziej wygląda, jakby wywróciła się i ten łokieć otarła. Na jej twarzy jednak nie zauważam żadnego śladu wypadku. Może to sprawka makijażu. Blond włosy związane są w luźnego koka, a akcentu dodają usta w kolorze ciemnej krwi. — Pomóc ci? Jestem Harumi.
— Nie dzięki, dam sobie radę — mówię i nie czekając na jej odpowiedzi ruszam przed siebie. — Wiem gdzie jestem i wracam właśnie do domu.
W zasadzie to miałem jeszcze plan, żeby poprosić jakiegoś bezdomnego, czy kogoś biedniejszego, a w szczególności dorosłego, by kupił mi alkohol, jednak mogę przełożyć to na jutro. Albo pojutrze. Najwyżej kupię go w innej dzielnicy.
— Na przystanek w tamtą stronę — odzywa się melodyjnym głosem, jak syrenka wodząca marynarzy na pokuszenie.
Odwracam się na pięcie w jej stronę, robiąc gniewną minę, co nie jest wcale takie trudne trzymając papierosa między zębami. Wyciągam go z ust, a nawet zastanawiam się, czy go nie wyrzucić i nie zdeptać go, ale z drugiej strony szkoda papierosa. A to moja ostatnia paczka, bo nie zamierzam już nigdy więcej ich kupować.
— A skąd wiesz, że chce iść na przystanek? — pytam w końcu.
— Każdy chce iść na przystanek. Uciekają stąd najszybciej jak tylko się da — odpowiada Harumi, wzruszając ramionami. Podczas tego ruchu kurtka przesuwa się, odkrywając krótką koszulkę, która ma założoną. Na obojczykach zauważam dwa spore siniaki. — Ale skoro nie potrzebujesz mojej pomocy, to na razie.
I odchodzi w ciemnościach wieczoru radosnym krokiem, zauważam jednak, jak ciężko stanąć jej na prawą nogę. Odczuwa ból z każdym krokiem.
Ból...
Z moich ust wydobywa się ciche westchnienie, kręcę delikatnie głową, zaciągając się dymem, starając się pozbyć wszystkich kręcących się w mojej głowie myśli.
Mam misję do wykonania i nie jestem dzieckiem, które potrzebuje opieki, by chodzić po mieście w po zachodzie słońca.
Potrzebuję kupić alkohol.
I drugi z powodów, dla których tu jestem to właśnie ten powód. W tej dzielnicy najłatwiej znaleźć można osobę, która kupi mi najmniejszą butelkę alkoholu. Kręcę się między sklepami spożywczymi z ulicy na ulicę szukając osoby biedniejszej ale też trzeźwej, bo nie mam ochoty wysłuchiwać historii jak człowiek zdolny jest stoczyć się samo dno. Cieszę się, że mi nigdy nie będzie to grozić. Zostało mi niecałe sto czterdzieści cztery godziny, podczas których nie zamierzam się pogrążać w rozpaczy i zadumie.
— Przepraszam! — zaczepiam jednego z mężczyzn, od razu sięgając do kieszeni spodni, skąd zaraz wyciągnę banknot dwustudolarowy. Ja i tak nie wykorzystam już swoich oszczędności, więc może dzięki temu pomogę komuś i ulepszę mu dzień. Brodaty mężczyzna podnosi wzrok na mnie, a kiedy otwieram usta, orientuję się, jak bardzo to głupie. — Przepraszam, że pana zaczepiam, ale mam pewną prośbę.
— Co takiego? — pyta zaskoczony.
— No... Wiem, że to głupie, ale czy może mi pan kupić alkohol? Dam panu pieniądze i może sobie zabrać całą resztę.
— Alkohol?
— No, jadę jutro na wycieczkę. Rozumie pan wybrali, że mam kupić wódkę, ale jestem jeszcze niepełnoletni.
Po krótkiej chwili mężczyzna decyduje się na spełnienie mojej prośby. Nie wiem, czy to jego dobre serce, wizja gotówki, którą ode mnie otrzyma. Tak czy siak, kilka minut później pakuję do plecaka najmniejszą butelkę, jaką można kupić. Wymieniam z mężczyzną jeszcze kilka zdań, a potem każdy rozchodzi się w swoją stronę. Przynajmniej przed śmiercią wykonałem jakiś dobry uczynek.
Wracam do domu. Od razu zaglądam do salonu i w ogóle nie dziwi mnie widok śpiącej na kanapie kobiety. Tym razem jednak nie ma butelek, puszek, a w całym domu pachnie bzem. Nie mam pojęcia dlaczego, bo na pewno nikt tu nie sprzątał. Okrągłe okulary leżą na stole, zaraz koło włączonego laptopa, którego ekran zgasł przez długi czas nieużywania.
Najciszej jak tylko można wyciągam z szafy z przedpokoju jeden z kilku kocy i szczelnie przykrywam kobietę. Nie czuję od niej woni alkoholu, wiec uśmiecham się do siebie. I choć w barku jest go pełno, jest liczony dzień w dzień, więc gdybym coś ukradł zaraz zostałoby to zauważone. Dlatego wolałem kupić, bo wiem, że wtedy matka nic nie podejrzewa. Bo wiem, że nikt nie ma pojęcia co będzie się działo za kilka dni.
Moja matka ma silny i mocny sen. Naprawdę ciężko ją obudzić.
Nie przeszkadza mi, że jest późno, a ja mam jutro szkołę. Czeka mnie środa.
Ostatnią rzeczą, jaką postanawiam zrobić dla matki to dokładnie wysprzątania całego naszego mieszkania, w którym żyjemy oboje.
CZYTASZ
𝓞𝓼𝓽𝓪𝓽𝓷𝓲𝓮 7 𝓭𝓷𝓲 𝔃 𝔃𝔂𝓬𝓲𝓪 𝓛𝓵𝓸𝔂𝓭𝓪 𝓖𝓪𝓻𝓶𝓪𝓭𝓸𝓷𝓪
FanficOd tygodnia nosiłem przy sobie sto militaria wódki i cały listek tabletek nasennych. Sprawdziłem jak wejść na najwyższy w mieście budynek. Co jak co, ale przygotowałem się do swojego samobójstwa. Zostało mi tylko jedno - ostatnie siedem dni życia. ...