5 dni przed

573 57 13
                                    

— Wytrzymaj, Lloyd. To zaraz się skończy — szepce do siebie, biorąc kilka uspokajających wdechów. Nie muszę się rozglądać, żeby wiedzieć czyja to sprawka. Nie mam ochoty oglądać zawartości koperty, która na pierwszy rzut oka może wyglądać jak list miłosny, bo wcale to nie jest list miłosny.

Postanowiłem z dnia na dzień opróżniać swoją szafkę, by w piątek była już pusta, zupełnie jakby moja persona tam nie istniała. Dzisiaj zabieram podręczniki, które nie będą mi już potrzebne.

Zamykam szafkę, a kopertę podnoszę z ziemi. Wyrzucam ja do kosza, wcześniej czując kwadratową wypustkę. Te debile naprawdę podarowali mi prezerwatywy.

— Oh, daj już spokój, Smith! — wrzeszczę na cały korytarz, wiedząc, że chłopak jest gdzieś w niedużym tłumie z pewnością ze swoim głupim towarzystwie i oglądali mnie, bo chcieli zobaczyć moją reakcję. — Żadna laska na ciebie nie leczy i nie możesz zamoczyć, więc oddajesz mi je?

Nikt mi nie odpowiada. Dostaję jedynie zaskoczone spojrzenia uczniów znajdujących się w pobliżu mnie. Mam ochotę krzyknąć im, żeby zajęli się swoimi sprawami, ale kiedy nabieram powietrza w płuca jeden z nauczycieli mających właśnie dyżur na korytarzu staje koło mnie.

— Takie okrzyki chyba nie są na miejscu. Przypominam, że znajdujesz się w szkole, młody człowieku — Kobieta, która to do mnie mówi jest stara. Z pewnością powinna wybrać się właśnie na emeryturę, wiec nie mam pojęcia co robi właśnie w szkole i najwyraźniej zacznie prawić mi kazanie, jak ksiądz podczas mszy.

— Tak, przepraszam. To się nie powtórzy, odrobinę mnie poniosło. Dowidzenia.

A potem kieruję się na schody, by wejść na piętro, gdzie będę miał lekcję.

Nienawidzę Kai'a Smitha całym swoim sercem. Nienawidzę go tak bardzo, jak kiedyś mi na nim zależało. Gdy byliśmy dzieciaki, byliśmy przyjaciółmi. A potem, nagle, z dnia na dzień wszystko legło w gruzach i od tamtej pory go nienawidzę. Nienawidzę to tak bardzo, że gdybym tylko miał taką możliwość zaciągnąłbym go na dach najwyższego budynku z mieście i zmusił do skoku. Ludzie i tak uznaliby to za podwójne samobójstwo.

Kto wie, może uznaliby, że byliśmy w związku, o którym nikt nie miał pojęcia i nie mogliśmy się przyznać do naszej miłości, bo nasze miasto wciąż jest zacofane i nietolerancyjne i nie mogliśmy tego rozumieć, więc razem postanowiliśmy pozbawić sobie życia.

W imię miłości.

Jak Romeo i Julia.

O H Y D A. Już wolałbym chyba żyć, niż by ludzie wciskali taki kit.

Na lekcji nie skupiłam się na wykładzie, który wygłasza nauczyciel. I tak nie ma to sensu. Cały dzień poświęcam na szukaniu informacji.

Znalazłem jej profil na portalu społecznościowym. Stalkuje go prawie codziennie w szkole, odkąd tylko podjąłem decyzję o samobójstwie. Chcę jednak z nią porozmawiać. Przeprosić za wszystko.

Zastanawiam się, czy nie powinienem napisać co jej brata. Z drugiej strony będzie to strasznie głupie, może specjalnie unikać w sobotę miejsc, do których chodzi. Na weekend będzie moja ostatnia szansa.

Po lekcjach kieruję się na cmentarz. Od jakiegoś czasu mnie tam nie było, wiem, że to było błędem. Ale miałem wrażenie, że przyda mi się przerwa od ciągłych odwiedzin i mówienia do nagrobka ojca, który nie jest w stanie mi nawet odpowiedzieć.

— Zobaczymy się za niedługo — mówię, zapalając znicz kupiony przed wejściem na miejsce święte.

Mimo że w tym roku byłem tu już niezliczoną ilość razy, z pewnością więcej niż moja matka kiedykolwiek wciąż czuję się niepewnie. Mam wrażenie, że każdy kamienny nagrobek obserwuje każdy mój chuj. Albo, że zaraz coś wyskoczy mi na twarz, czego się na pewno nie spodziewam. Choć cmentarz pozbawiony jest osób żywych. Jestem ja, kręcący się tu zawsze paskudny kocur, którego w głowie nazywam Kai (na część Smitha, który jest tak samo paskudny i wredny). Jakieś dwie kobiety rozmawiają nad jednym grobem po drugiej stronie alejki. Nikt z osób żywych mnie nie słyszy. Mogę mówić co tylko chce i nikt nie może mnie osądzać.

— Obiecuję, napisze list to mamy, żeby się tobą zajęła. Masz moje słowo. A potem będziemy znowu grać w piłkę. Jak wtedy. I nie będziesz musiał się podkładać.

Mam ochotę zacząć płakać. Wilgoć w oczach robi się niewygodna, zamazuje mi widok, prosi się o pozbycie z oczodołów.

Ale obiecałem się, że nie chcę płakać. Chcę ostatni tydzień życia przeżyć dobrze, bez zmartwień. Ale kiedy myślę o ojcu, że nie ma już go obok mnie. O tych wszystkich wspomnieniach, które udało nam się stworzyć nie jestem w stanie zatrzymać łez. Z całej siły staram się jednak stłumić krzyki i wulgaryzmy, które cisną mi się na usta.

Czuję, że zaczynam się trząść, cały czas rycząc jak głupie małe dziecko, które nie jest w stanie powstrzymać emocji. Nie widząc co powinienem zrobić opadam na kolana.

— P-przepraszam — łkam przez łzy. — To wszystko moja wina. Zniszczyłem cię.

Zastanawiam się, czy gdyby nie to, gdyby mój ojciec żył, to chciałbym się zabić? Czy wciąż przyjaźniłbym się ze Smithem? Matka byłaby częściej trzeźwa i racjonalnie myślącą? Czy wtedy byłbym normalnym nastolatkiem bez myśli o skrzywdzeniu siebie i zrzuceniu swojego chudego ciała w nicość.

— Jeśli tylko się uda — zaczynam pociągając nosem, starając się ochłonąć z tych wszystkich emocji we mnie wybuchających. — Przeproszę cię osobiście. Obiecuję.

Ostatnią rzeczą, jaką postanawiam zrobić dla zmarłego ojca to dokładnie wysprzątania całego jego nagrobka, który jest teraz jego domem, cały czas opowiadając mu, co działo się przez ten czas, kiedy mnie nie było. 

𝓞𝓼𝓽𝓪𝓽𝓷𝓲𝓮 7 𝓭𝓷𝓲 𝔃 𝔃𝔂𝓬𝓲𝓪 𝓛𝓵𝓸𝔂𝓭𝓪 𝓖𝓪𝓻𝓶𝓪𝓭𝓸𝓷𝓪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz