4 dni przed

536 55 24
                                    

Jestem debilem z matematyki. Wiedziałem o tym od zawsze. Dlatego najszybciej jak tylko się dało znalazłem sobie korepetytora, który był na tyle wytrzymał ze mną dość sporo czasu. Podziwiam go za to, naprawdę.

— Dzień dobry — witam się spokojnie, posyłając mężczyźnie najszczerszy uśmiech, na jaki jestem w stanie wysilić się w tym ostatnim dla nie ostatnim tygodniu. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

— Oczywiście, że nie. — Mężczyzna jest emerytowanym nauczycielem z super podejściem do każdego ucznia, a lekcje z nim były naprawdę czymś fajnym, ale wciąż nie nienawidzę matematyki. — Wchodź, coś się stało? Wcześnie jesteś, chcesz poćwiczyć dłużej?

Nigdy nie wiedziałem, żeby w jego małym mieszkaniu kręciła się jakaś kobieta. Nie wiedziałem, żeby kręcił się ktokolwiek poza nim.

— Tak właściwie to chciałem powiedzieć, że rezygnuje z lekcji. Nie będą mi już potrzebne.

— Oh, um. No dobrze. — Wiem, że korkami, które udziela dorabia sobie do nauczycielskiej emerytury i jest mi trochę smutno, że nie będę mógł się już z nim zobaczyć. Jak wspomniałem, naprawdę lubiłem lekcje z nim. Mężczyzna wydzielał dziwną, spokojną aurę wokół siebie, nigdy się nie denerwował i tłumaczył wszystko dokładnie to momentu aż wszystko zrozumiałem.

— Mam coś dla pana — Sięgam do plecaka zawieszonego na jednym ramieniu i wyciągam z niego wszystkie repetytoria, które zabrałem z domu. — Proszę. Może panu się przydadzą. Mnie nie będą już potrzebne.

— Nie mogę tego przyjąć, Lloyd — Staruszek odsuwa moje dłonie z książkami, które nie należą do najcieńszych oraz najtańszych. Wolę nie wiedzieć ile na nie wydałem.

— U mnie się zmarnują. Albo ktoś je wywali, a panu mogą się przydać podczas udzielania lekcji — zapewniam.

— Niby dlaczego ktoś miałby je wywalić?

Cały czas stoimy w korytarzu, jednak byłem tu tyle razy, że nie czuję się tu niezręcznie. Z zamkniętymi jestem w stanie trafić do salonu, gdzie co tydzień miałem przeprowadzone lekcje.

— Wyprowadzam się — kłamie — Nie będę już chodził w ogóle do szkoły. Wszystkie tego typu rzeczy zostawiam tu.

Cieszę się, że kłamanie na ten temat przychodzi mi z taką łatwością. Bałem się, że te słowa nie będą chciały mi przejść przez słowa, ale jednak w moim głosie nie słychać ani jednej chwili zawieszenia. Jakby to naprawdę była prawda.

— Wiesz, że rozdawanie swoich dóbr to jeden z oznak, że ktoś zamierza odebrać sobie życie? Lloyd, chcesz o tym porozmawiać?

— Co słucham? Że niby ja miałbym coś sobie zrobić? Wydawało mi się, że dobrze mnie pan już zna. Po prostu proszę przyjść te książki.

— Jeśli czujesz się źle, porozmawiaj ze mną — prosi spokojnie.

Rozmowa nic nie da. Co z tego, że się otworzę, powiem o demonach siedzących mojej głowie jak nic to nie ja. To nie sprawi, że będzie lepiej. To nie sprawi, że ojciec wróci, że matka przestanie zatracać smutki w alkoholu, że Kai przestanie się mnie czepiać i rzucać karteczki na ławkę czy do szafki, to nie sprawi, że Akita będzie chciała ze mną rozmawiać.

— Nic mi nie jest. Przeprowadzam się i nie będę chodził już do szkoły — kłamie. — Przepraszam, ale mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia przed wyjazdem.

— Kiedy wyjeżdżasz?

Zatrzymuje się w pół roku słysząc to pytanie. Mężczyzna nie jest na tyle głupi, żeby tak szybko uwierzyć w tak idealnie powiedziane kłamstwo. Domyślił się języka metafor, którego użyłem. Bo faktycznie rzecz biorąc, to wyprowadzam się. Rzucę z wysokiego budynku w podróż w nieznane. I nie mam pojęcia gdzie będę mieszkał.

— W poniedziałek rano mam pociąg — rzucam — Żegnam.

Zamykam drzwi za sobą i od razu uderza we mnie fala gorącą. Kładę dłoń na klatce piersiowej, czując jak szybko bije moje serce.

Mój przyjazd tu jednak nie był tylko oddaniem podręczników. Mężczyzna pokazał, że gdybym chciał to jest ktoś, to może mi pomóc.

Ale ja nie chce pomocy. Chcę umrzeć. To jedyna opcja pomocy, która jest mi potrzebna.

Nie potrzebuje wiary, że ktoś wierzy w moją przyszłość, jak starsza pani pod budynkiem.

Nie potrzebuje przekonania o bólu, który odczuwa każdy i nie jestem jednym cierpiącym na tym świecie. Gdzieś na tym świecie jest blondynka ze zdartym łokciem, siniakami na obojczyku czy kulejącą nogą.

Bezsilność, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić w obliczu niespodziewanej śmierci, której nikt się spodziewał, jak mój ojciec czy matka, która radzi sobie ze wszystkim za pomocą alkoholu, dlatego staram się ograniczyć kontakt z nią do minimum.

Troska za drugiego człowieka, która jednak istnieje jeśli tylko trafi się na odpowiedniego człowieka.

Drogi Świecie, pierdol się. Nie potrzebuje dowód, żeby się nie zabijać. Bo postanowiłem. I nic nie zmieni już mojej decyzji. 

𝓞𝓼𝓽𝓪𝓽𝓷𝓲𝓮 7 𝓭𝓷𝓲 𝔃 𝔃𝔂𝓬𝓲𝓪 𝓛𝓵𝓸𝔂𝓭𝓪 𝓖𝓪𝓻𝓶𝓪𝓭𝓸𝓷𝓪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz