Rozdział 10

618 46 6
                                    

Patrzę na moje pomalowane na czarno paznokcie. Próbuję odwrócić swoją uwagę od mojej chęci zwymiotowania. Eric jeździ bardzo szybko. Zaciskam ręce na siedzeniu. Nie wytrzymam tu ani sekundy dłużej.

Eric to mój kuzyn i tylko z nim mogę jechać na narty. Jestem praktycznie skazana na jego towarzystwo.

Zerkam niecierpliwie na deskę rozdzielczą. Jedziemy 155 kilometrów na godzinę. Czuję, jak żołądek wywraca mi się do góry nogami.

- Daleko jeszcze? - pytam z zaciśniętymi zębami. Mam chęć wyskoczyć przez okno, chociaż przy tej prędkości nie wiem czy to dobry plan.

- Jedenaście minut? - Rzuca przelotne spojrzenie na swój nadgarstek. - Gdzieś tyle. - Wzrusza ramionami z obojętnością. Mnie to n i e jest obojętne.

Zwracam głowę ku jego twarzy. Wygląda tak jak go zapamiętałam: długie, brązowe włosy, piwne oczy, chorobliwie chudy i blady.

Oglądam się za siebie. Na tylnym siedzeniu rozłożył się brat Erica, pulchniutki, jedynastoletni Baldric. Pamiętam jak mi się zawsze przedstawiał. To było coś w stylu: 'hej, mów mi Baldi.'

Chichoczę głośno na wspomnienie o tamtych latach. Głowa Erica i wzrok Baldrica kierują się na mnie. Pewnie zastanawiają się, czemu ta idiotka śmieje się sama do siebie.

- Jesteśmy na miejscu.

Przecieram dłonią zaparowaną szybę i wytężam wzrok. Za oknem widać ośnieżone górskie szczyty i pod nimi: bielutki i gładki jak gałka lodów stok. Podpieram się ręką i poprawiam w siedzeniu. Przyglądam się zjeżdżającym po pagórku narciarzom, jeżdżącym jak profesjonaliści i innym dziewczynom, które chyba zeszły z wybiegu pokazu sportów zimowych.

- Jaki jest plan? - pytam lekko przestraszona całokształtem tego, co teraz widzę

- Punkt pierwszy to wypożyczalnia nart. Masz swoje, tak? - Stuka rytmicznie palcami o kierownicę.

- Tak. - Krzywię się na wspomnienie osoby, od której je dostałam.

- Babcia coś wspominała. - Kiwa głową w zamyśleniu. - Może najpierw pójdź na łatwiejszy stok, hm? Porywanie się od razu na ten stromy to szaleństwo.

- Taa...

Kiedy kupujemy karnety, jest coś, co bardzo mnie niepokoi. Mianowicie chodzi o nazwę stoku...

- Poproszę o dwa karnety na oślą łączkę i dwa na wzgórze śmierci.

Obruszam się trochę słysząc to. Nie jestem dzieckiem, ani osłem. Próbuję przekonać Erica, że dzisiaj nie marzę o zostaniu atrakcją całego tego cyrku, ale on tylko utwierdza się w przekonaniu, że to konieczne. Dziękuję Eric, wiem, że mogę na ciebie liczyć.

Kiedy już myślę, że nie może być gorzej, nadszedł czas na wyciąg. Tak się składa, że obok wyciągu na oślą łączkę jechali narciarze tak zwani 'narciarze profesjonaliści'. Jak można się było tego spodziewać, przywitali mnie głośnym wybuchem śmiechu.

Jedyną rzeczą, na jaką mam ochotę,jest rozpłynięcie się gdzieś w powietrzu i ucieczka od ich wzroku. Oglądam się za siebie i widzę samych 9 latków, najstarszą osobą jest jeden 12 latek.

Z ulgą witam koniec wyciągu. Na moje nieszczęście, jest punkt, w którym ośla łączka łączy się z trasą dla zaawansowanych. Wtedy dzieje się TO.

Baldric, a raczej jedna wielka kula śniegu spada z ogromną prędkością prosto na mnie. Czuję jak jego narty i kijki obijają mi kości i wbijają okrutnie we wszelkie miejsca mojego biednego ciała.

Beyond WordsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz