rozdział 10

129 77 11
                                    

Trzymali ją w tym pokoju przez dwa kolejne dni. Dostała nowe ubranie, materac i gruby koc, pozwolono jej się umyć, dostarczano posiłki, prowadzano do toalety – wszystko pod nadzorem co najmniej dwóch uzbrojonych ludzi. Wykorzystała ten czas na odpoczynek. Dużo spała, jadła – tutejsze jedzenie było tłuste, ale po ośmiu miesiącach więzienia i tułaczki po górach właśnie tego jej było trzeba. Czasem obserwowała żołnierzy i starała się wprawić ich w zakłopotanie bezpośrednim gapieniem się, ale to byli zawodowcy, ignorowali ją po mistrzowsku. Zauważyła, że niektórzy tutejsi ludzie mieli bardzo ciemną, brązową skórę. Nigdy nie spotkała nikogo takiego na Amarze, a jej miasto było przecież wielkim, ruchliwym portem, po którym kręcili się ludzie ze wszystkich stron świata. Mieszkańcy Południowego Archipelagu zawsze byli mocno opaleni, w końcu ich styl życia opierał się głównie na przebywaniu na świeżym powietrzu, ale nikt nie miał aż tak ciemnej skóry.

Humor poprawił jej się na tyle, że czasem mówiła do siebie albo śpiewała jakąś piosenkę. Często się modliła. Nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, ale po każdej modlitwie nabierała coraz większej pewności, że wszystko będzie dobrze. Po prostu czuła, że w końcu uda jej się wrócić do domu i zobaczyć piękne szare amarskie niebo.

Kolonel Margareti kilka razy dziennie próbował wypytywać ją o kody do Płaszczki i technologie użyte do budowy statku. Za każdym razem odmawiała, a on na razie poprzestawał tylko na pytaniach. Czasem denerwował się i zaczynał krzyczeć, ale nie posunął się jeszcze do gróźb i bicia. Jak na razie to był najmilszy przesłuchujący, z jakim miała do czynienia i wciąż ciężko było jej uznać go za wroga. Najgorsze, że zabronił Kamilli z rozmawiać z nią na tematy inne niż statek. Nikka mogła tylko zadawać pytania, a tłumaczka za każdym razem odpowiadała tak samo: najpierw podaj kody.

Każdego wieczoru odwiedzał ją medyk, ten sam, który bandażował jej dłonie zaraz po lądowaniu. Zmieniał opatrunki, badał ją różnymi przyrządami, pobrał kilka fiolek krwi do analizy. Nawet grzebał jej w gardle jakimś patykiem, nie miała pojęcia po co. Był przyjaźnie nastawiony, ale przez barierę językową mogli tylko uśmiechać się do siebie.

Trochę martwiła się o Ingę i Kalię, ale stwierdziła, że skoro jej nie skrzywdzili, to tym bardziej nie mają powodu, by robić dziewczynom coś złego. Chętnie poprosiłaby o spotkanie z nimi, ale na razie nie było ku temu okazji.

Okazja sama się znalazła. Trzeciego dnia izolacji, późnym wieczorem, razem z medykiem przyszli do niej Kamilla Pik i Antony Margareti w towarzystwie nieznanego jej brodatego i łysiejącego mężczyzny w średnim wieku. Ktoś ważny zadecydował, że może odwiedzić przyjaciółki pod warunkiem, że będzie słuchać Margaretiego i nie sprawiać problemów, cokolwiek miałoby to znaczyć. Zgodziła się.

Na głowę założyli jej czarny worek. Rąk nie skuli, chociaż chyba przez chwilę się nad tym zastanawiali. Prowadziło ją dwóch strażników. Razem wsiedli do jakiegoś auta, jechali dłuższą chwilę: tutejsze pół godziny, może więcej. Wysiadka, krótkie przejście po odkrytym terenie – czuła wieczorny chłód – jakiś budynek, schody, echo kroków w korytarzu. Drzwi, krótka wymiana zdań pomiędzy mężczyznami. Wreszcie zdjęli worek. Białe światło lamp boleśnie poraziło jej oczy.

Ale w pokoju, w którym się znalazła, były też Inga i Kalia.

– Nikka, ty żyjesz! – wykrzyknęła młodsza dziewczyna.

– Nie chcieli nam powiedzieć, co się z tobą dzieje – odezwała się Inga, leżąca na drugim łóżku.

Wyglądała lepiej, chociaż wciąż dużo brakowało jej do szczytowej formy. Obok ciągle stały jakieś urządzenia wyglądające na aparaturę medyczną. Najwidoczniej był to szpital.

– Tak, żyję. Chociaż nie wiem, ile to jeszcze potrwa. – Nikka uśmiechnęła się smutno. Z tyłu Kamilla tłumaczyła każde ich słowo kolonelowi i temu brodatemu mężczyźnie.

– Co się dzieje? – spytała poważnie Inga.

– Otóż bardzo interesuje ich nasz statek. Tak bardzo, że już raz przy nim grzebali i musiałam wyłączyć autodestrukcję. I mój przyjaciel Antony ciągle o niego wypytuje.

– Do nas też przychodzi taki jeden wojskowy z tłumaczem, rozmawiamy o różnych rzeczach. O statek też pytali, ale ja się nie znam na statkach – stwierdziła Kalia.

– Ja też się nie znam, pierwszy raz takim leciałam. Ale ty... Nic im nie mów. Nawet jakby... no, wiesz co. – W głosie Ingi dało się teraz wyczuć twardsze nuty. Nikka przysiadła na jej łóżku.

– Wiem, co muszę robić. – Obie spojrzały na Kalię, a potem Nikka zmieniła temat. Wiedziały, że lepiej o tym nie mówić przy Amerikanach. – No, a jak ty się czujesz? Powiedzieli ci, jak bardzo oberwałaś?

– Mam pęknięte żebra i mnóstwo siniaków. Będę żyć – westchnęła. – Myślałam, że jest ze mną gorzej, ale to chyba od przeciążeń w trakcie lotu.

– Które to było przesłuchanie? Drugie, trzecie? Chcieli cię jeszcze zachować w dobrym zdrowiu do następnej tury – spekulowała Nikka.

– Skurwysyny. – Kalia podsumowała okrucieństwo żołnierzy Murkey.

– Ej, młoda, skąd ty znasz takie słowa? – zaczepiła ją Inga.

– Od ciebie. Sama ich tak nazwałaś, nie pamiętasz?

Rozmowa zaczęła im się kleić, ale przerwało ją pytanie zadane przez Kamillę:

– Pan Hill chciałby wiedzieć, dlaczego byłaś przesłuchiwana.

Wszystkie trzy spojrzały na rzeczonego pana Hilla, którym zapewne był ów brodacz.

– Żołnierze wroga okupujący nasze królestwo chcieli ustalić, czy Inga należy do Armii Wyzwoleńczej – odpowiedziała szybko Nikka.

Inga nie zaprotestowała. Może nie chciała udawać cywila, ale to Nikka była wyższa stopniem i ona ustalała strategię w takich sytuacjach.

– A należy?

– A czy to ważne? Ta wojna została w naszym świecie, tutaj nie mamy wrogów. Tutaj jesteśmy tylko rozbitkami szukającymi pomocy. Za którą bardzo dziękuję, w imieniu swoim i moich towarzyszek.

Nikka wstała i ukłoniła się dwornie. Nie kolonelowi, nie tajemniczemu panu Hillowi, a Kamilli. Kobieta zakłopotała się tym, próbowała wyjaśniać, że tutaj nie trzeba się nikomu kłaniać. Pan Hill, który najwidoczniej objął teraz dowództwo, powiedział coś do niej stanowczo.

– To koniec widzenia, teraz pójdziesz z nami. – Przełożyła tylko część jego słów. Na pewno powiedział znacznie więcej.

– Pozwolili mi tu przyjść, bo obiecałam, że będę grzeczna – szybko wyjaśniła dziewczynom. – Ale jeszcze się spotkamy.

– A jeśli nie? – spytała zaniepokojona Kalia.

– To i tak damy sobie radę – odpowiedziała Inga, i było to dokładnie to, co chciała powiedzieć Nikka.

Niewłaściwy kolor niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz