Część Pierwsza

18 6 7
                                    

Teofil, jak na dobrego sługę arcybiskupa przystało, starał się nie wychylać, dopóki nie było to konieczne. Hieronim nigdy nie był w wystarczająco dobrym nastroju, żeby ryzykowanie w jego towarzystwie było opłacalne, zdobycie u niego awansu graniczyło z cudem, tak samo jak otrzymanie kilku dni wolnego. Gdyby mężczyzna miał jakikolwiek wybór co do swojego miejsca pracy, wolałby cokolwiek, co nie było jego obecnym zawodem. Gdyby był skrybą, nawet u tego samego pana, jego życie byłoby o wiele prostsze. Nie narażałby się na codzienny widok duchownego, mógłby pracować bez ciążącej nad nim groźby rychłej śmierci. To nie tak, że przejmował się ewentualnym zamachem na swojego pracodawcę, albowiem wtedy zawsze mógł wycofać się odrobinę, ratując swoje życie przed niewiernymi. Gniew Colloredo przerażał go o wiele bardziej, ponieważ był czymś, od czego nie mógł uciec bez żadnych konsekwencji.

Jego spokój został przerwany przez pojawienie się pana Mozarta. Rodzina ta przebywała w tym miejscu niebywale często, w końcu arcybiskup zapewniał im zatrudnienie, jednak gdyby był to jedynie Leopold, zapewne nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Starszy przedstawiciel rodziny był na tyle spokojny, żeby najbliższa służba ignorowała go już całkowicie, jednak mężczyzna znajdował się już w pomieszczeniu, tak więc nie mógł wkroczyć do niego ponownie. Obiektem zainteresowania wszystkich stał się za to jego syn, Wolfgang. Jego sposób bycia szokował zapewne nawet osoby, które miały z nim kontakt niemal od początku jego życia. Teofil skłamałby, gdyby chciał powiedzieć, że młody artysta nie fascynował również jego. Wyróżniał się pod każdym względem, pod którym tylko mógł, jednak strażnik poczuł lekki zawód, kiedy zorientował się, że, jak zawsze, ten głupi dzieciak był otoczony kręgiem wielbicielek.

Rozdzielenie ich wydawało mu się świetnym pomysłem. Rozpusta w Domu Bożym była czymś, co było oburzające i właśnie dlatego, jak na pobożnego człowieka przystało, Teo wykonał te kilka kroków w ich stronę, próbując ramieniem oddzielić muzyka od dam, z którymi ten namiętnie się żegnał.

Jego zadanie wydawało się niemal niemożliwe. Był tylko jeden, tak samo jak Mozart, jednak grono jego adoratorek, pomimo tego, że te po pożegnaniu odbiegały ze śmiechem, cały czas zdawało się powiększać, całkowicie ignorując istnienie Teo.

Czy młody mężczyzna czuł się dumny ze swojej bohaterskiej postawy? Tak powinno być, jednak upokorzenie, w końcu właśnie tak dało się określić jego sytuację, zdecydowanie przebijało się przez jego odczucia o wiele bardziej. Popychanie przez tłum rozemocjonowanych kobiet, bez względu na to, jak wiele ich było, nie powinno mieć miejsca, ponieważ to on był odpowiednio wyszkolony. Skierował swój wzrok na muzyka, dochodząc do wniosku, że nic więcej mu już nie pozostało. Pozostawało mu jedynie liczenie na to, że jego wybryk nie zostanie przez nikogo zapamiętany i nie poniesie dodatkowych konsekwencji swojej porażki. Próbował najzwyczajniej w świecie ratować swoją sytuację, próbując przegonić chociaż ostatnie kilka dam, jednak kiedy z powrotem odwrócił się w kierunku artysty, szukając w nim wsparcia w pozbyciu się przeciwniczek, poczuł jedynie dłonie na swoich ramionach i szybki pocałunek na ustach.

Trwało to ułamek sekundy. Teofil mógłby przysiąc, że wszystko skończyło się w tej samej chwili, w której się zaczęło, jednak z drugiej strony... Równie dobrze mogłoby trwać to całą wieczność, a nie byłoby to wystarczająco długie, żeby do sługi arcybiskupa w pełni dotarło, co tak właściwie się dzieje. Sekundę później Wolfgang już go nie całował. Spojrzał tylko na niego, uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił, a była to zdecydowanie najbardziej szelmowska mina, jaką u kogokolwiek można było zobaczyć, co też czyniło ją najbardziej wyjątkową.

— Napisz — usłyszał szept, który prawdopodobnie był przeznaczony jedynie dla niego. Po tym Mozart zaśmiał się, co brzmiało zupełnie jak zstąpienie zastępów anielskich, a starszy mężczyzna, jak przystało na dobrego pracownika, zaczął powoli się wycofywać.

Po drodze został uderzony różą albo kilkoma. Najwidoczniej komuś nie spodobało się, że pozbawił biedną białogłowę szansy na pożegnanie z ukochanym, jednak nie miał zamiaru się tym przejmować. Niepewnie odwzajemnił uśmiech, po chwili odwracając głowę w kierunku wybiegających, tym razem już bez żadnych sporów, kobiet.

Stanął z powrotem wśród swoich towarzyszy, tak jak to powinno być od początku, przez całe spotkanie z uwagą obserwując obiekt swojego zainteresowania. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 16, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Dłonie || MOR FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz