Rozdział I

4.7K 166 24
                                    

Każdy ma swoją ulubioną porę roku, miesiąc czy datę w kalendarzu. Ja mam swój ulubiony dzień tygodnia. Poniedziałki. To one sprawiają, że czuję się jakbym była czystą kartą. Jakbym mogła od nowa pokierować swoim dniem, tygodniem czy nawet życiem. Wiem, może to śmieszne ale ostatnio potrzebuję takich poniedziałków w swoim życiu. Czuję, że tracę kontrolę, że na większość rzeczy nie mam wpływu i strasznie, cholernie mocno mnie to dobija. Przykładowo, nie mam wpływu na to, czy uznają mój wniosek o przedłużenie stypendium. Nam, dzieciom bez nazwiska, nie często udaje się pójść na Uniwersytet. 

W swoim dotychczasowym dwudziestodwuletnim życiu słyszałam parę, nie byle jakich, określeń na siebie. Znajda, przybłęda, bękart, podrzutek, sierota. Ale to tylko słowa, słowa i jeszcze raz słowa. Owszem, mają ogromną moc ale na papierze, bez kontekstu są nadal tylko zlepkiem liter. To ludzie nadają im znaczenie i posługują się nimi tak zręcznie, jak sztyletami. Być może moja fascynacja do słów, tworzenia z nich całości wynika z faktu, że nigdy nie miałam ich a wiele. W domu dziecka nie mówi się personalnie. Nikt tam nie zwraca się do nikogo na ty, czy słodkimi przezwiskami. Byłam bardzo spragniona słów, ich dźwięku, patrzenia jak usta osoby, która je wypowiada, układają się w zawiłe kombinacje. Kochałam czytać i wyobrażać sobie, że jestem bohaterką, że to ktoś dla mnie i o mnie spisał te wszystkie piękne, pracochłonne wyrazy. Nic dziwnego, że zawsze pragnęłam zostać pisarką, wprawiać druk w życie. Ożywiać postacie. 

- Marco, rusz tyłek. Za chwile zaczynasz swoją zmianę. Billy wkurwi się, jeśli znowu się spóźnisz - krzyknął z sąsiedniego pokoju mój współlokator, wyrywając mnie ze świata fantazji. 

Niechętnie podniosłam się z fotela i zamknęłam pamiętnik. Ostatnio musiałam ciężko pracować, nie biorąc nawet ani jednego dnia przerwy. Ale nie przeszkadzało mi to. Kawiarnia bowiem tętniła życie i była jednym miejscem w naszym miasteczku, w który można było poszukać rozrywki. 

Gdy dotarłam na miejsce, dokładnie pięć minut po czasie, mój szef rzeczywiście nie był zbyt zadowolony. Na mój widok wykrzywił twarz w niesmaku.

- Marco, znowu jesteś spóźniona. - Jego zaciśnięte w wąską linię wargi, nie wróżyły niczego dobrego.

- Przepraszam Billy. Zamyśliłam się a potem nie wiem nawet kiedy, gdzie co i jak a już była trzynasta. Wybacz - powiedziałam, słodko się uśmiechając. 

Na szczęście szefunio miał do mnie słabość. Byłam w wieku jego córki i podobnie jak ona, chodziłam z głową w chmurach. Czasami zdarzało mi się jadać u nich obiad, czasami pomagałam w opiece nad schorowaną mamą Billego. Wbrew pozorom, był dla mnie bardzo pobłażliwy chociaż starał się tego nie okazywać.

- Masz szczęście Marco, że cholernie cię lubię. Inaczej już dawno szukałabyś nowej fuchy.

- Ja ciebie też uwielbiam, najlepszy szefie pod słońcem.

Rozpromieniona udałam się na zaplecze, by przebrać się w firmową bluzkę. Szybko rzuciłam okiem na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam na wypoczętą a skóra zdrowo jaśniała. Parę, ledwie zauważalnych piegów zdobiło mój nos i policzki. Brązowe oczy świeciły własnym blaskiem. Uwielbiałam pracę z ludźmi i naprawdę, kawiarnia była miejscem, w którym po prostu lubiłam przebywać. Związałam swoje długie, blond włosy w chaotyczny kok i ruszyłam do pracy.

Do godziny dwudziestej zdążyłam dwa razy oblać się kawą i pomylić zamówienie. Nie był to jeden z najlepszych dni, więc odetchnęłam z ulgą, gdy wybiła godzina wyjścia. W pośpiechu złapałam swoją jeansową kurtkę i zamknęłam kawiarnię. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, zanurzyć się w gorącej kąpieli i posłuchać audiobooka. Nie rozglądając się po okolicy, kierowałam się do mieszkania. Nagle poczułam, że ktoś złapał mnie za łokieć. Instynktownie odwróciłam się w stronę oprawcy i zanim wszystko stało się ciemne, spojrzałam w podobne do własnych, brązowe oczy.

[DO WYD.]Sophia. Krwawy obowiązek/ZOSTANIE WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz