─── Anthony odebrał sobie życie wczorajszej nocy ─── zająkał się ojciec. Nie łatwo takie słowa przechodzą przez gardło, a w szczególności osobom najbardziej zżytym z ofiarami samobójstwa. W tamtym momencie świat Benjamina się zawalił. Tylko jego brat był w stanie go upilnować, tylko w Anthony'm widział oparcie i tylko jemu ostatecznie ufał. Dziewiętnastolatek stanął jak wryty, miał wiele pytań, ale żadnego nie potrafił wykrztusić z gardła, poprzez łzy spływające samowolnie po jego policzkach. Tej nocy zdecydowanie nie zasnął już spokojnie, a nawet jeśli mu się to udało, to i tak po jakimś czasie w środku snu budził się z krzykiem. O dziwo, następnego dnia już nie płakał, kompletnie wyłączył myślenie. Starał się nie przyjmować do siebie myśli o tym, że jego ukochany brat nie żyje, a nawet jeśli ta myśl próbowała go nawiedzić to bardzo szybko zmieniał myśl na coś innego. Wiedział, że duszenie emocji to coś złego dla jego psychiki, ale przecież był w tym mistrzem.
Obudził się około szóstej, a konkretniej zrobił to jego ojciec, który swoje cierpienie zastępował remontem domu i porządkami przy nim. Benjamin nawet nie chciał wyobrażać sobie tego, jak cierpi teraz jego matka, dlatego unikał jej cały ranek i wczorajszy wieczór, by móc nie patrzeć jej w twarz. Doskonale wiedział, że i to by go złamało, a nienawidził ukazywać swoich uczuć. Czuł się wtedy naprawdę słabo, jakby miał zostać oceniany. Zatem zbiegł szybko na dół i udał się do garażu, w którym od kilku minut czekał na niego jego ojciec. Na dworze było na tyle ciepło, że Benjamin'owi wystarczyła zaledwie luźna podkoszulka i jakieś szare dresy. Wzięli się do roboty, której było naprawdę sporo, ale i ojciec i Benjamin chcieli zając sobie czymś myśli. Nie rozmawiali za dużo, obydwoje skupili się na swojej pracy.
─── Benjamin, chodź coś zjeść ─── ojciec przerwał cholernie długą i niezręczną ciszę. Oczywiście Benjamin przytaknął, ale wcale nie zamierzał pokazywać się matce w domu. Może powinien dać jej wsparcie, przytulić i powiedzieć, że wszystko się z czasem ułoży. Może powinien z nią szczerze o tym wszystkim porozmawiać. Może powinien pokazać jej, że On nadal z nimi jest, ale to nie charakter bruneta. On wolał wszystko przemilczeć, zająć się sobą i nikogo nie martwić. Zdecydowanie nie jest to odpowiednia pora na rozmowę, gdy dzień wcześniej zmarł ich pierwszy syn. Chwile po tym, gdy ojciec opuścił pomieszczenie, ze stołu w ogrodzie spadł dzbanek z lemoniadą, który gwałtownie uderzył o ziemie i jak można się domyślić, zbił się na milion kawałeczków. Benjamin niewzruszony podniósł się z ziemi, otarł dłonie o spodnie, zostawiając na nich brudne, czarne plamy i podszedł do stolika ze zmarszczonymi brwiami. Rozglądał się chwile, trochę stał w miejscu i zastanawiał się co ma zrobić. Uciekać, krzyczeć, wracać do pracy, czy raczej usiąść i płakać, bo doskonale wiedział, że to zasługa martwego już brata. Nigdy nie wierzył w duchy i zjawiska paranormalne, ale zmarł jego brat, nie było wiatru. Inaczej nie mógł tego wytłumaczyć niż tym, że to właśnie Anthony go nawiedził. Nie zdążył wybrać niczego z powyższych opcji, bo przy rozglądaniu się ujrzał cień za drzewem. Jego wzrok zaczął podążać wyżej, aż w końcu spotkał się ze wzrokiem i bladą twarzą Anthony'ego.
12 lat temu
─── Ben? Co się stało? ─── chłopiec wrócił ze szkoły zapłakany, twarz jego i ręce były całe w siniakach, a pięści zaś on zaciskał, by poczuć się lepiej. Zawsze tak robił. Właśnie to pozwalało mu panować nad swoimi emocjami, uwalniać z siebie złą energię. Tego również nauczył go Anthony, bo wiedział, że przyda mu się to na stare lata. Czasami warto ignorować niektórych ludzi, niezależnie od tego jak bardzo mamy ochotę im przywalić. Miał zaledwie siedem lat, nie dziwne, że czternastoletni chłopak, wyglądający na co najmniej dwudziestolatka, nie byłby w stanie zainteresować się swoim własnym, młodszym braciszkiem. Blondyn usiadł obok niebieskookiego na łóżku i zerknął na Benjamina przepełnionym troską i miłością wzrokiem. Nie umiał inaczej, za swojego brata był w stanie zabić, ukatrupić i jeszcze nie ponieść konsekwencji. Widok Bena w takim stanie po prostu go rozbrajał i momentalnie chciało mu się płakać, za każdym razem gdy zastawał go w rozsypce. Benjamin wszystko mu wyjaśnił bardzo spokojnym tonem, jakby zupełnie nic się nie stało, bo nigdy nie miał niczego przed Anthony'm do ukrycia. Benjamin za dzieciaka był bardzo spokojny, nie interesował się bójkami jak jego starszy brat. On wolał zamknąć się w pokoju i rysować. Okazało się, że w szkole jest dwóch chłopców, wiele starszych od Anthony'ego, a tym bardziej od Benjamina, ale co z tego, jeśli to Anthony miał znajomości na całe miasto, a nawet i za? W końcu to on wyglądał na gangstera, gdy miał zaledwie czternaście lat. Sprawa została naprawdę szybko wyjaśniona i nie trzeba było nawet pomocy jakiegokolwiek znajomego blondyna, bo ów wspomnianą dwójkę załatwił sam raz, a na dobre. Od tamtej pory Benjamin nigdy więcej już ich nie zobaczył i szczerze, to pomyślał niemalże od razu, że Anthony ich zabił, zrobił niewyobrażalną krzywdę, bo wiedział, że był do tego zdolny, ale pewnego dnia wpadł na dwójkę chuliganów w sklepie. Okazało się, że zmienili szkołę, byleby tylko unikać małego Bena i jego jakże okropnego brata, tak jak Anthony im rozkazał. Benjamin cieszył się, że ma takie plecy. Że jest nietykalny.