Rozdział 35

156 9 7
                                    

Budzę się wtulona w ciało Aleca, nie uciekł, został. Odwracam się w jego stronę i zauważam jak jego klatka piersiowa unosi się tak lekko, spokojnie. Przyglądam się jego twarzy, jego duże malinowe usta są lekko uchylone, jego nos jest lekko uniesiony do góry, a kilka kosmyków włosów spoczywa na jego czole.  Po chwili chłopak otwiera oczy i odwraca się w moją stronę, oboje sobie patrzymy w oczy.

 - Co powinniśmy zrobić? - pytam.

- Nie wiem - odpowiada. - Musisz mnie z samego rana zasypywać takimi pytaniami?

- Wybacz - uśmiecham się. - A co czujesz w związku z tą sytuacją?

- To było cholernie dobre, ale znałaś ryzyko - informuje głaszcząc mnie po twarzy. - Seks bez zobowiązań, Zoey.

- Wiem Alec - przewracam oczami. - Ale czy to nie zmieni pomiędzy nami i innymi niczego?

- Spraw łóżkowych nie miesza się z zawodowymi - uśmiecha się.

- Jesteś głupi - pokazuję mu środkowy palec.

Zbieram swoją koszulę nocną z podłogi i ją ubieram. Nakładam swoje ciepłe kapcie i kieruję się do drzwi. Odwracam się w jego stronę i widzę ten łobuzerski uśmiech.

- Nie licz na więcej - uśmiecham się.

- Sama jeszcze będziesz błagać - odbija piłeczkę.

Z uśmiechem na ustach wychodzę z pokoju i szybko wbiegam do swojego. Snico od razu mnie atakuje swoim szczekaniem. Daję mu jedzenie i szybko ubieram na siebie jakieś dresy i bluzę, wiąże włosy w koka i nakłądam na siebie sportowe buty. Biorę psa na smycz i wychodzimy z domu na polanę.Rzucam mu patykiem i nagrywam filmik, a potem wysłam go Landonowi. Bawię się jeszcze kilkanaście minut z psem i wracam do domu.

- Szukałam cię - naskakuje na mnie Liz. - Musimy pogadać, za godzinę w sali spotkań, to ważne.

- O co chodzi? - pytam zdziwiona.

- Po prostu przyjdź - prosi.

 - Będę - odpowiadam i wchodzę doo kuchni. - Dzień dobry Amelio.

- Zoey to ty, słyszałam co się wczoraj wydarzyło - mówi. - Tu masz śniadanie.

- Dziękuję, na całe szczęście nikt nie zginął - odpowiadam  i dostaje sms'a.

Od: Landon

Mam nadzieję, że widzimy się w święta

Do: Landon

Postaram się być, sprawdzę loty.

Wcale nie sprawdzę żadnych lotów, dzieli mnie od nich kilkanaście kilometrów, a dobrze wiem że te święta nie będą z moją rodziną tylko tu w wielkiej willi pełnej gangsterów. Nie nastawiam się na to, że Alec pozwoli mi wrócić do rodzinnego domu i tam spędzić święta, nie chcę sobie robić niepotrzebnej nadziei.

- Zoey kiedyś będziesz musiała wybrać, życie tu albo powrót do starego życia - radzi.

- Kiedy Alec ukończy swój plan wyśle mnie do domu, a ja wrócę do Bostonu - informuję.

- Nie byłabym taka pewna, każdego dnia udowadniasz im że jesteś warta aby tu być - podkreśla.

- Pogadamy kiedy indziej, Liz mnie potrzebuje - uśmiecham się i wychodzę z kuchni.

Wchodzę na kolejne piętro i kieruję się do sali narad, siadam przy Lili i czkam aż pojawi się reszta. W tej sali pojawiają się ludzie, którzy są najbliżej Aleca i odpowiedzialni za swoje grupki mieszkające w innych domach aby powiadomić ich o nadchodzących zmianach albo wydarzeniach. Do pomieszczenia wchodzi Alec, Blake i Liz. Każdy z nich zasiada na swoich miejscach.

Nienawiść nie zna granicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz