#1

408 13 1
                                    

- I co Ci z tego przyszło? - spytała moja mama, która kolejny raz musiała opatrzyć mi rany. Delikatnie przyciskała gazik do mojego czoła. A ja milczałem. Kolejny raz to zrobiłem, choć obiecałem że tamten czwartek to był ostatni raz. Teraz pewnie też to zrobię. A parę dni później jakiś idiota znowu ode mnie oberwie. Ale czy to moja wina że tak jest?
-Przepraszam - powiedziałem cicho. Mama nawet na mnie nie spojrzała. Czasami podziwiam ją za tą cierpliwość do mnie.                                               

-Po co mi twoje przeprosiny? - spytała lejąc wode utlenioną na wacik - Zawsze przepraszasz, ale i tak dalej robisz swoje.

Zaczęła przemywać mi ranę na łuku.       brwiowym. Tu już trochę bolało. Ale w końcu zasłużyłem, co nie? Myśl że tamten wygląda gorzej, poprawia mi humor.                    

Drzwi nagle otworzyły się i zamknęły z hukiem. Ooo nie.. Tylko nie to..             

-Thomas Anthony Bradley! - Nie ma to jak ciepły głos ojca..  - Nawet nie wiesz jak olbrzymie masz kłopoty!                  

- Chyba się domyślam...

Użył mojego pełnego imienia... Musiało być źle.

-Co powiedział tym razem pan Derby?- spytałem obojętnie- Zawieszenie? Prace społeczne? Czy może wykazał się kreatywnością i mnie zaskoczy?

Ojciec nie zmienił wyrazu twarzy ani na sekundę. Stał tak i się patrzył.. I patrzył..

-Wiesz z taką miną pokerzysty byłbyś dobry w karty - stwierdziłem.

-Zostałeś wydalony - powiedział krótko.

-Co? - otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Okk... Tego się nie spodziewałem.. Ojciec zmienił wyraz twarzy na karcący.

-To co słyszałeś. Zostałeś bez szkoły, bo musiałeś znowu się pobić.
I znowu miałem ochotę w coś walnąć.. Czy to źle że szanuję kobiety i staję w ich obronie?
-To nie moja wina! Powiedziałem to już dyrektorowi, mamie i tobie! Komu jeszcze muszę to powiedzieć, aby ktoś mi uwierzył!?

Wstałem i ruszyłem po schodach do pokoju. Być może zachowuje się jak rozpuszczony bachor, ale teraz mam ro w dupie. Mama zdążyła już opatrzyć mi rany, i stała teraz obok taty. Tak, jak zawsze stoi po jego stronie.

-Oo nie - odezwał się Steven, znaczy się mój tato.. - Tak szybko się nie wywiniesz.. Musimy porozmawiać.

-Przecież to właśnie robimy - odwróciłem się do nich twarzą stojąc na drugim schodku.

-Skoro zostałeś wyrzucony z tej szkoły..
Przerwał, jakby nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
-To co? - Niech mi to powie w końcu.. Nie zawsze będę miał 17 lat...

-To musimy Cię przenieść do innej - dokończyła mama.

-Przecież w tym mieście nie ma innych szkół.

-No właśnie w tym rzecz.

Zastanawiałem się chwilę.

-Wyprowadzamy się?

Odpowiedziała mi mama.

-Tak.. Znaczy się nie.. - później dodała ciszej - - My nie.

Zamilkłem.. A to co ma niby znaczyć?

-Wyrzucacie mnie?

-Oczywiście że nie..

-No to powiedzcie mi w końcu co tu się dzieję.! - Jeśli chcieli mnie zdenerwować, to im się udało..

-Wyjeżdżasz do Seattle. Jutro.

Zaniemówiłem. Przynajmniej na chwilę.

-Do Seattle? Żartujecie sobie? - spytałem, choć wiedziałem że tak nie jest. On nie umie żartować.  - Załatwiliście to już? Tak szybko?
Czy może tylko szukali pretekstu aby się mnie pozbyć?

- Zostawiliśmy to już dawniej, po twojej bójce, kiedy pan Derby tylko rozważał usunięcie Cię ze szkoły - Głos ojca był niemal przepraszający.. - Ale wtedy to się nie przydało. Chcieliśmy wycofać się z wynajmu mieszkania, ale pomyśleliśmy że taka sytuacja prędzej czy później się powtórzy.. I tak się stało.
Coś mi tu nie pasowało..
-Dlaczego Seattle? To jest Denver, nie lepiej byłoby wam przenieść mnie do Dallas albo Phoenix? Jest bliżej.

-Może i bliżej.. - mama zawahała się - Ale jedziesz do Seattle.
Pomyślałem o moich kumplach z którymi miałem mnóstwo planów na weekend..
-A moi przyjaciele?

-Ich zabrać nie możesz- powiedział tato. W jeho głosie można było wyczuć kapkę sarkazmu.

-Przecież wiem - przewróciłem oczami, i pomyślałem że muszę to wszystko przełożyć. Zmrużyłem oczy - Mam ot tak po prostu wszystko zostawić?

-Przecież będziesz przyjeżdżał.

-Na święta? - spytałem pogardliwie.

-Nie tylko. Na ferie.. I wakacje..

Nie rozumiałem ich. Czy Oni w ogóle mnie kochali, czy tylko byłem ich kolejnym sukcesem w życiorysie. Albo porażką. Inwestycją która się nie opłaciła, więc trzeba się jej pozbyć. To właśnie robią teraz ze mną.

-Ok. Jak chcecie - powiedziałem chłodno - Ale wiedzcie że nie ważne gdzie, czy tu, czy kilkaset km stąd, zawsze będę taki sam. 

Someone Like YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz