— gdzie jesteś? — zapytał jisung, gdy tylko minho odebrał połączenie od niego.
— na dachu — odpowiedział cicho chłopak.
i jisung już wiedział. wiedział, że minho znowu czuł się źle. inaczej by tam nie przychodził. nie sam. bo przecież zawsze chodzili tam razem.
— zaraz będę — powiedział, zmieniając kierunek w którym do tej pory zmierzał. — mam papierosy. wiśniowe. i sok malinowy.
— dziękuję.
minho zakończył połączenie, a han przyspieszył kroku, poprawiając swój czarny, obwieszony przypinkami plecak. droga do kamienicy, na której dachu zazwyczaj przesiadywali była krótka. już po dziesięciu minutach (lub czterech piosenkach, brzmiących w słuchawkach jisunga) był na miejscu.
nigdy nie wspinał się po schodach tak szybko. na ostatnim piętrze zabrakło mu tchu, jednak pozostało mu jeszcze wejść pi drabinie. wiedział, że nie pomylił klatek schodowych. bywał tu za często, by się pomylić.
klapa nie była zamknięta na kłódkę. nigdy jej nie zamykali, ponieważ prawdę mówiąc była ona zepsuta. oczywiście sprawcami byli właśnie minho i jisung, którzy za pierwszym razem zastali ją zamkniętą.
w najszybszym dla siebie tempie wpadł na dach kamienicy. i wtedy zobaczył minho. siedział bliżej środka; nigdy nie siadał przy krawędzi przez swój lęk wysokości. jisung podszedł bliżej chłopaka i usiadł przy nim.
— co się stało? — zapytał, wyciągając z plecaka paczkę papierosów i szklaną butelkę z sokiem.
— znowu ojciec. nadal nie może poradzić sobie ze śmiercią mamy, a ja... nie chcę patrzeć jak tracę i jego — wyjaśnił cicho minho, biorąc od przyjaciela jednego papierosa.
— wiesz, że mógłbyś... pomieszkać u mnie przez jakiś czas — zaproponował jisung. odpalił już swoją używkę i zaciągnął się dymem. — moja mama nie miałaby nic przeciwko. zresztą sam wiesz, że cię uwielbia.
— wiem, ale nie chcę zostawiać taty. chcę po prostu żeby przestał się za to obwiniać. — w oczach chłopaka pojawiły się łzy. — chcę, żeby wszystko było jak dawniej.
jisung widział, że minho powoli się rozsypuje. po prostu zatraca się w tym wszystkim. nie chciał, żeby minho zniknął.
— musisz być silny. twoja mama nie chciałaby, żebyś popadał w taki stan. — han położył dłoń na mokrym od łez policzku lee.
minho spojrzał na niego zaszklonymi oczami. wiedział to. nie chciał zawodzić swojej mamy.
ale minho był też głupi. cholernie głupi. był głupił chłopcem, który zakochał się w innym chłopcu. głupim chłopcem, który bezpowrotnie zatracił się w spojrzeniu swojego przyjaciela.
— sungie... mogę cię pocałować? — zapytał, nie panując nad swoimi emocjami. potrzebował go. potrzebował jisunga. bez niego był nikim. był tylko wrakiem; pustą skorupą. jisung był jego początkiem i końcem. jego sensem.
han nie odpowiedział. po prostu przybliżył się i złożył na ustach chłopaka delikatny pocałunek, w drugiej ręce nadal trzymając odpalonego papierosa.
a/n idk napisalem takie cos mozecie ocenic