verkwan (seventeen)
top! hansol vernon chwe
bottom! boo seungkwan
1024 słowaZgubiłem najcenniejszy na świecie skarb, którego nie jest wstanie wyrazić żadna kwota, prócz mojej miłości.
Chwilami miałem wrażenie, że moje życie kończyło się w momencie, gdy wchodziłem ponownie do swojego domu.
Może to dziwne przeczucie, było powodem tego, dlaczego tak często uciekałem albo wracałem w nocy, unikając wszystkich ścigających mnie odwiecznie demonów, czających się za rogiem. Złe duchy goniły mnie, chowały się w moim cieniu, szepcząc złowieszczo do ucha, mieszając w mojej głowie, niszcząc jedną rzecz za drugą, jakby próbując zmusić mnie do poddania się im. Ścieżka życiowa była coraz dłuższa, jednak z każdym przebytym kilometrem – znacznie cięższa. Stawiałem kolejne kroki, a moje szczęście i nadzieja uciekało, oddając się w ręce tych strasznych potworów.
Codziennie musiałem wrócić do piekła, wrócić do domu, gdzie przecież się wychowałem. Ilekroć ktoś dowiadywał się o moich problemach, mówił, że powinienem się przyzwyczaić, ale problem tkwił w tym, że na tym polegały moje demony. Przekonywały każdego, że to tylko błahostka, że to ja jestem słaby, nie potrafiąc się do tego nawet przyzwyczaić.
Puste słowa skierowane do mnie rozcinały skórę, tworzyły krwawiące rany, codziennie przypominając o tej powszechnej wśród ludzi obojętności.
Za każdym razem, gdy przekraczałem próg niewielkiego, skromnie umeblowanego, pokrytego warstwą kurzu mieszkania i potykałem się o w połowie puste butelki po alkoholu, słyszałem wszystkie rzucane w moją stronę komentarze na korytarzu szkolny, odbijały się w mojej głowie, a co najgorsze – bolały bardziej niż wbijające się w moją stopę potłuczone szkło, jeszcze mokre od wysokoprocentowego płynu. Przytłumiony tym wszystkim zamykałem się w własnym pokoju, licząc, że nikt nie odnotował mojego przyjścia, że może tym razem o mnie zapomnieli, że może wszystkie zjawy nie przemkną się pod szparą drzwi.
Burzliwe dni i noce potrafił naprawić tylko on. Jeden uśmiech wystarczył, aby wszystko uciekło w zapomnienie, aby duchy zmieniły się w proch i zagrzebały się w wilgotnej ziemi, odpuściły, dały chwilę ukojenia.
Przechodząc codziennie koło placu zabawa, położonego przy jednym z parków widziałem, jak bawi się z rodzeństwem, uśmiecha się szeroko, sprawiając przy tym, że wszystkie koszmary momentalnie znikały. Ignorowałem co sił świadomość, że przecież nie uśmiecha się do mnie, że przecież nie jest szczęśliwy ze mną, tylko z innymi.
Wszystkie moje myśli wędrowały wtedy do momentu, gdy jeszcze chciał uśmiechać się do mnie, gdy jeszcze próbował być dla mnie.
Przypominałem sobie, jak moje dłonie wędrowały po całej jego talii, schodząc na biodra, pośladki, uda.
Przypominałem sobie, jak powtarzał moje imię, śmiejąc się, że jestem głupi.
Przypominałem sobie, jak obiecywałem mu wszystkie gwiazdy, które ściągnę z nieba tylko dla niego.
Przypominałem sobie, jak uciekaliśmy wspólnie ze szkoły, byleby móc przez chwilę być tylko dla siebie.
Przypominałem sobie, jak mnie kochał.
Pozwoliłem mu odejść, nie miałem mu tego za złe. Wina leżała po mojej stronie, ale pogodzenie się nadal było zbyt ciężkie, zbyt bolesne, zwłaszcza, że gdy tylko go widziałem - wszystko do mnie wracało.
Tak wiele bym dał, aby znów poczuć różany zapach jego włosów, gdy wtula się we mnie zmęczony i przeklina wszystkich, powoli zasypiając, a ja wtedy mogę poczuć, że całość wreszcie się uspokaja, jest on – więc mogę być i ja.
Każdy kolejny wypalony papieros był jak jego pocałunek, odczuwalny, mimo wszystko delikatny, tak cholernie uzależniający.
Może to właśnie dlatego, tyle razy każdej wspólnie spędzonej nocy kosztowałem jego ust, pogłębiając wszystko bardziej i bardziej, licząc przy tym, że to zostanie ze mną już na zawsze.
Z dnia na dzień wszystko znikało, zapominałem, jak wyglądało jego ciało, rozmywało się wspomnienie cichych jęków, chociaż chciałem, by było nierozerwalne.
Gdybym tylko wiedział, że to wszystko skończy się tak szybko, to zmieniłbym ten ostatni raz.
Powoli błądziłbym dłońmi po jego brzuchu, składając drobne pocałunki na szyi niższego, pokazując mu więcej własnych uczuć niż gdy mocno wgryzałem się w jego skórę, ssąc ją przy obojczykach, zapełniając powoli każde wolne miejsce krwistymi śladami, które zamiast być efektem rozpalającego serce uczucia, były wytworem rażącego podniecenia naszej dwójki.
Zerwałem z siebie własne ubrania, to samo robiąc z tymi należącymi do chłopaka, nie myślałem wówczas, aby zrobić to delikatnie, rozkładając ten moment w czasie, aby powoli rozkoszować się tym widokiem.
Nie było chwili ciszy, jęki, chaotyczne sapnięcia odbijały się od ścian, uderzając we mnie ze zdwojoną siłą, napędzając to wszystko. Gorące, wymieszane ze sobą oddechy oraz spocone ciała spotykały się ze sobą, powodując, że wariowałem jeszcze bardziej. Ilekroć wyrzucał spomiędzy idealnych warg moje imię, miałem wrażenie, iż mogę jeszcze więcej, mogę ciągnąć to dalej i dalej, tak w nieskończoność, to wspólnej śmierci lata później.
W głowie miałem myśl, że jest mój, dlatego próbowałem wszystkiego, aby tylko mu to przekazać. Miłość odeszła na drugi plan, widziałem, jak oboje przeganiamy to uczucie, zachowując się nieobliczalnie, bardziej agresywnie w stosunku do siebie.
Kolejny tej nocy pocałunek, łączący nasze opuchnięte, czerwone wargi był równie podniecający jak wszystkie poprzednie, tak samo szybko prowadził nas do granicy, dociskając jedynie pedał gazu w aucie namiętności oraz pożądania.
Łamaliśmy kolejne przepisy, nie przejmując się konsekwencjami. Pędziliśmy wspólnie po autostradzie doznań.
On, ciągnąc coraz mocniej za moje włosy, piszcząc i krzycząc, żebym wreszcie się pospieszył, żebym znowu zmienił bieg, i pozwolił nam nabrać na dynamiczności po raz kolejny.
Ja, na początku poruszając w nim swoimi palcami, po chwili dając się przekonać do kolejnego zwiększenia prędkości, zapominając o istnieniu hamulców.
Dlatego pozwoliłem sobie wtedy wejść w niego mocno, zaczynając poruszać się w jego wnętrzu lawinowo, nie odpuszczając żadnemu z nas. Nie czułem potrzeby zachowania tego na dłużej, zwyczajnie było dla mnie oczywiste, że to będzie na zawsze nieważne co się wydarzy, nieważne czy będziemy dalej pędzić, czy wlec się polnymi drogami, nieważne czy naprawimy usterki, wymieniając dziurawe koła, czy zignorujemy niedociągnięcia. Nie zdawałem sobie sprawy, jak błędne jest moje myślenie.
Kolejne pchnięcia, kolejne jęki, zbliżające nas obu do linii mety.
Jak się okazało, przekroczyłem ją tylko ja, nie orientując się, że zgubiłem go po drodze, zostawiając na jakimś zakręcie, daleko za sobą, na jednokierunkowej drodze.
Nie było odwrotu, możliwości cofnięcia się, nim się obejrzałem straciliśmy koła, skończyło się paliwo i chociaż robiłem wszystko, byleby naprawić samochód i wrócić, to nie miałem wpływu na to, że on postanowił odjechać w przeciwną stronę, mimo wciąż kotłującym się we mnie uczuciu, a także poczuciu winy, że przypomniałem sobie o nim zbyt późno.
Zgubiłem najcenniejszy skarb, który ktoś tym razem znalazł przede mną.
.・゜゜・.・。.・゜✭・.・✫・゜・。.
na życzenie strawberrylumi Super_Sexy_Aegyo_PLZ
imuwugay

CZYTASZ
kpop smut
Fanfictionkpop smuts @/jul1axn (minsung, yugbam, verkwan, minsung) II część usuniętego przez wattpad "kpop °smut°"