Rozdział XVII

311 19 0
                                    


   Wokoło panował niesamowity spokój. Na zewnątrz już dawno zapadł zmrok, a ja mogłam w spokoju odetchnąć, czując świeży powiew z zewnątrz, który przedostawał się przez szczeliny w chacie.

   Nie było jednak zimno, wcześniej zdążyłam napalić w kominku i co jakiś czas dorzucałam do niego kolejno drewniane pieńki.

   Na przeciwko rozpalonego ognia znajdowała się wygodna kanapa, na której aktualnie zajmowałam miejsce. Jednak nie sama. Pod moją szczupłą dłonią czułam rytmiczny oddech mężczyzny, który zapadł w niespokojny sen, a jego klatka piersiowa poruszała się co jakiś czas nieregularne.

   Biodra łotra były owinięte bandażem, który zdążył już przesiąknąć krwią w miejscu gdzie został oddany strzał. Lewe ramię kruczowłosego również opatrzyłam, a wyraz mojej twarzy wydawał się być jak najbardziej skupiony, gdy kończyłam owijać zadraśnięcia białym materiałem. Została tylko jedna rana, jedno draśnięcie na policzku.

   Ostrożnie zamoczyłam ręcznik w misce z ciepłą wodą i wykręciłam go dokładnie, a następnie przyłożyłam do czoła łotra. Najdelikatniej jak mogłam obmyłam jego twarz, a koniuszkami palców przejechałam po jego zranionym policzku.

   Westchnęłam cicho, lustrując wzrokiem twarz mężczyzny, a następnie pół nagi tors. Wiele dla mnie zrobił i miałam tego pełną świadomość. Był gotów nawet oddać życie, abym była bezpieczna. Gdyby nie on, Elron już dawno zmusiłby mnie do pozostania w pałacu i wykonywania jego chorych zachcianek.

   W chwili, gdy myślałam, że to już koniec on się nie poddał.

   – Nie pozwól, by ktoś stanął ci na drodze... – Zaczęłam cicho, nucić dobrze znaną mi melodię i tym samym wpatrując się w ogniste iskry, wydobywające się z paleniska. – Musisz po prostu powstać i iść przed siebie... Zignoruj strach, zignoruj to, co złe. Idź przed siebie, aż dotrzesz tam gdzie wędrowały twoje najskrytsze pragnienia. – Skończyłam szeptać i zamknęłam oczy, wsłuchując się w spokojniejszy oddech łotra.

   W pewnym momencie poczułam dotyk na mojej ręce i gdy tylko uniosłam powieki, napotkałam najpiękniejszy wzrok ciemnych jak noc oczu, które wpatrywały się we mnie w skupieniu. Victor pogładził kciukiem wierzch mojej dłoni, a następnie posłał mi słaby uśmiech.

   – Jak się czujesz? – Zapytałam szybko, odpędzając zmęczenie w kąt i nachyliłam się nad mężczyzną.

   – Jakby stratowało mnie stado koni. – Powiedział z uśmiechem, a jego klatka piersiowa uniosła się rytmicznie.

   Pokręciłam głową z westchnieniem i przeczesałam kruczoczarne włosy Victora, który przymknął lekko oczy na ten gest.

   – To moja wina... – Przyznałam, zatrzymując rękę na policzku łotra, który od razu pochwycił ją w swoją dłoń i ścisnął delikatnie.

   – Nie obwiniaj się Lorie. Nigdy nie myśl, że to z twojej winy, rozumiesz? Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Gdyby ten drań coś ci zrobił...

   – Victorze. – Powstrzymałam go od niepotrzebnego wybuchu gniewu, chciałam aby wypoczywał i tego właśnie zamierzałam się trzymać. – Uratowałeś mnie, już nic mi nie grozi. Król uszanował moją decyzję, dlatego...

   – Lorie, nie zostawiaj mnie. – Oznajmił cicho i oparł się o wypchaną pierzem poduszkę.

   Uśmiechnęłam się szczerze, gdy nie pozwolił mi dokończyć zdania. To było tak bardzo do niego podobne. Mimo wszystko powoli przysunęłam twarz do jego, tym samym łącząc nasze wargi w namiętnym pocałunku. Następnie wyszeptałam w jego usta.

Dama i Łotr ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz