Rozdział 32.

164 4 61
                                    

Godzinę później w progu posiadłości stanęła kobieta po trzydziestce. Była ubrana w długi, powłóczysty płaszcz i kozaki za kostkę. Miała skórę koloru kawy z mlekiem, czarne, faliste włosy sięgające połowy pleców i oczy o barwie gorzkiej czekolady. Trzymała za rękę dwoje dzieci. Chłopiec i dziewczynka nie mogli mieć więcej niż osiem lat i wydawali się onieśmieleni. Kobieta nie wykazywała zaskoczenia na widok komitetu powitalnego w postaci trzech pierwotnych wampirów i dwóch hybryd. Coś w sposobie, z jakim dumnie i bez lęku unosiła podbródek wydało się Klausowi znajome. Ku zaskoczeniu wszystkich Rebekah przedstawiła kobietę jako prawnuczkę Bonnie Bennett.

- Jasna cholera -zaklął Kol, przecierając oczy w wyrazie niedowierzania.

- Właściwie Aria Griffith - sprostowała kobieta ostrym tonem. - Miło poznać. Rebekah - zwróciła się do wampirzycy - podobno to pilne -ponagliła ją, znacząco unosząc brwi.

- Niepotrzebnie przyprowadziłaś dzieci.

- Wiesz, że byliśmy w drodze. Poza tym... Przecież mamy umowę - przypomniała jej z naciskiem. Rebekah prychnęła jak rozjuszona kotka i ignorując pytające spojrzenia rodziny uklękła przy dzieciach przywołując na twarz najłagodniejszy wyraz na jaki mogła się zdobyć. Oboje cofnęli się instynktownie a dziewczynka skuliła się za chłopcem jakby przeczuwając, że za  słodkim uśmiechem Rebeki kryje się realna groźba. 

- Nie będziecie się nudzić przy dorosłych. Znajdziemy wam coś do zabawy, zgoda? - Zaproponowała, siląc się na ton pełen entuzjazmu. Uniosła oczy, by napotkać nieprzejednane spojrzenie Arii. Coś  jednak w wyrazie twarzy Rebeki musiało ją przekonać, bo po chwili mulatka skinęła głową. Popchnęła maluchy ponaglająco.

- Navia, Raphael! -Upomniała dzieci, gdy te nie ruszyły się z miejsca. -Idźcie z ciocią Rebeką. Przyjdę po was za jakiś czas.

Z ociąganiem dzieci spełniły polecenie.

Przy wyjściu Rebekę zatrzymało wołanie Arii.

- Będę potrzebować...

-Wiem... Ach -Rebekah obróciła się na pięcie jakby o czymś sobie przypomniała. - Nie zagryźcie jej, będzie nam jeszcze potrzebna - pogroziła palcem w stronę Klausa, Hayley i Kola i uśmiechając się diabolicznie opuściła jadalnię.

* * * *

Dzieci zostawiła w salonie, pod opieką pokojówki. Pod groźbą surowej kary nakazała jej zabawiać je aktywnie aż do swojego powrotu. Sama skierowała się do zachodniego skrzydła. Zapukała ostrożnie do ostatnich, uchylonym drzwi. Odpowiedziało jej ciche "proszę".

Hope zastała siedzącą na łóżku. Była ubrana w piżamę i chyba na nią czekała, bo spod kołdry wyciągnęła szczotkę z końskiego włosia i podała ciotce bez słowa.

Rebekah, również w milczeniu, zabrała się za rozplątywanie splotów warkocza. Gdy kasztanowe włosy opadły luźno na ramiona przeczesała je palcami i pochyliła się, składając na jej głowie czuły pocałunek.

- Wszystko się ułoży kochanie - zapewniła ją gorliwie. - Ufasz mi? -dodała, gdy nie uzyskała odpowiedzi.

Przez moment Hope milczała jak zaklęta, rozkoszując się kojącym sposobem, w jaki szczotka przeczesywała jej gęste włosy.

- Zawsze i na wieczność - rzekła wreszcie a w jej dziecięcym głosiku tyle było powagi, że Rebekah miała wrażenie, jakby pomimo swoich niespełna siedmiu lat doskonale wiedziała, co te słowa w rzeczywistością oznaczają. Coś mocno ścisnęło ją w dołku. By odgonić podniosły nastrój chwyciła dziewczynkę pod boki. Hope zapiszczała słodko i opadła na poduszki mocno wierzgając nogami.

Klątwa Pierwotnej RodzinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz