Kiedy odnalazłem swój pokój, nie chciało mi się już spać. Rozejrzałem się po pokoju. Był przestronny, biały i chłodny. Jako meble służyły tu jedynie łóżko, biurko i komoda.. Ee tam, wystarczy. Nareszcie mam swój własny kąt... Ok, może nie taki własny - pomyślałem myśląc o Liz. Siedząc przy biurku zadzwoniłem do mamy. Wiem co myślicie, ale nie, nie stęskniłem się..
-Halo? - odebrała po drugim sygnale.
-Tu Thomas.
-Już dojechałeś? Szybko.. I jak mieszkanie?
-Jest świetne.. - zacząłem - Tylko nie mówiliście że dajecie mi współlokatorkę w zestawie.!
-Ah, tak, zapomnieliśmy wspomnieć.. Polubileś Lize?
-Lize? Chwila, wy ją znacie?
-Tak, to córka naszych przyjaciół. Ty jej nie pamiętasz?
-A powinienem?
-Bawiliście się w wieku 5 lat w piaskownicy. To twoja dziecięca miłość.
-Mamo! - jęknąłem - Przestań. Wiesz że nie dzwonię aby sobie pogawędzić o starych czasach. Dlaczego nie mogłem zamieszkać sam?
Mama na chwilę zamilkła.
-Ty.. - prychnęła, jakby powstrzymując śmiech - Naprawdę myślałeś że pozwolilibyśmy Ci zamieszkać samemu?
-Taa.
Mama wybuchła śmiechem. Zacisnąłem usta. -Bardzo się cieszę że Cię rozbawiłem mamo, i skoro nie masz mi nic do powiedzenia, żegnam.
-Czekaj Thomas, nie bądź taki wrażliwy...
Rozłączyłem się. Oparłem się o oparcie fotela i zamierzałem tak siedzieć, dopóki coś lepszego nie przyjdzie mi do głowy.
Ale przyszło szybciej niż myślałem. Przez drzwi. A nawet zapukało.
-Co chcesz na kolację? - spytała Liz wychylając głowę zza drzwi.
-Pytasz mnie o to co chce na kolację?
-Powtórzyć? - spytała z uroczym uśmiechem- Jesteś głuchoniemy?
-Słyszałem co powiedziałaś. Po prostu nie wierzę że mnie o to pytasz.
-Z Lori zawsze tak robiliśmy..
-Z kim?
-Z moją byłą wspólokatorką. Zamawiałyśmy jedzenie. Chińszczyzna, meksykańskie, albo jeszcze jakieś inne? Więc?
-Ty wybierz.
-Ok. To chińszczyzna.
-Może pizzę? - zaproponowałem czując że nie mam ochoty na makaron...
Zagryzła wargę.
-Ok. Zjemy pizze.
Pół godziny później siedzieliśmy na przeciwko siebie przy blacie kuchennym i odrywaliśmy kawałek pizzy.
-No więc? Co się stało z tą Lori?
-Poszła na college. Prosta sprawa - Zamilkła - Chcesz coś do picia?
-Tak, dzięki.
Dziewczyna wstała, a ja jak zahipnotyzowany wpatrywałam się w jej długie blond włosy, które teraz upięła w wysoki koński ogon. Były kręcone, i uroczo podskakiwały przy każdym jej ruchu. Mój wzrok przesunął się w dół kiedy dziewczyna sięgnęła po puszkę pepsi na dolnej szafce lodówki. No co? Jestem facetem tak?! Przekręciłem lekko głowę, a kiedy Liz wyprostowała się, przeniosłem wzrok na jej twarz i uśmiechnąłem się uroczo. Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Co Ci jest?
-Nic a nic. Dzięki za picie.
-Już mówiłeś - przewróciła oczami - Idziesz jutro do szkoły?
-Po to tu jestem... I tak.. Niestety muszę.
-Och, jak mi przykro.. - zrobiła minę skrzywdzonego psa. Spojrzałem na nią z uniesioną brwią, na co ta się zaśmiała - I pomyśleć że prawie Cię zapomniałam.
-Tak, ja Ciebie prawie też.. Wiesz.. wyrosłaś.
Przypomniałem sobie małą dziewczynkę z którą robiłem babki z piasku.. I spojrzałem na nią teraz.. Nie dziwię się że na początku jej nie poznałem..
-I vice versa Tommy.
-Ja nazwałem Cię Lizzie.
Zaśmiała się perliście.
-Pamiętam.. - spojrzeliśmy na siebie, a ja dostrzegłem wtedy jak niesamowite ma oczy. Bursztynowe.. Niemal miodowe.
-Ok.. to ja już pójdę spać- powiedziałem kiedy nagle zrobiło mi się ciepło na sercu. Liz zmarszczyła brwi.
-Przecież jest 8..
-Mam za sobą długą podróż, i jestem wykończony. Więc.. Dobranoc Lizzie.
-Ugh nie zaczynaj.
Zaśmiałem się. Kiedy wszedłem do swojego pokoju położyłem się na łóżku, ale jedyne co robiłem to przewracanie się z boku na bok.
CZYTASZ
Someone Like You
Teen Fiction- I co Ci z tego przyszło? - spytała moja mama, która kolejny raz musiała opatrzyć mi rany. Delikatnie przyciskała gazik do mojego czoła. A ja milczałem. Kolejny raz to zrobiłem, choć obiecałem że tamten czwartek to był ostatni raz. Teraz pewnie też...