Grzegorz nigdy nie wierzył w te wszystkie bajeczki dla dzieci. Wielkanocny Zając? Idiotyzm. Wróżka Zębuszka? Skończona głupota. Święty Mikołaj? Wolne żarty. Podobne podania miał za bzdety dla małych dzieci już jako kilkuletni brzdąc. Nic dziwnego, że teraz, kiedy ukończył jedenaście lat, uważał tak samo.
A przynajmniej uważał tak jeszcze dziesięć minut temu. Niestety musiał gwałtownie zmienić swój światopogląd. Dlaczego? Cóż, powód był dość banalny, a jednocześnie znaczący. Otóż trochę trudno nie wierzyć w bajdy dla dzieci, kiedy siedzi się w worku Krampusa. Do tego nie samemu, a z czworgiem innych dzieciaków: małym elegancikiem, dziewczyną o różowych włosach, wygolonym niemal na łyso łobuzem i pyskatym, bez przerwy odgrażającym się rudzielcem.
Grzegorz - czy może raczej jego otoczenie - miał pewien, duży problem: podły charakter połączony z poczuciem całkowitej bezkarności. Najgorsze w tym wszystkim było to, że dzieciak ni jak nie dawał się utemperować. W dzieciństwie straszenie go Krampusem, Babą Jagą czy wszelkiego rodzaju babokami i straszydłami nie pomagało. Tłumaczenia i próby obudzenia w nim sumienia czy też – po incydencie z kotem, klejem i dużymi ilościami brokatu – empatii tym bardziej nie. Przydałaby się silna ręka, jednak takowej nigdy nie zaznał. Rodzice chłopca nie należeli do ludzi szczególnie konsekwentnych, za to mieli bardzo miękkie serca, więc bez trudu dawali się urobić. Wystarczyło, żeby Grzesiu chwilę popłakał lub powiedział „przepraszam" i puszczali w niepamięć KAŻDĄ jego przewinę, jednocześnie anulując wszystkie kary. Mało tego. Gnani nadopiekuńczością atakowali każdego, kto ważył się krzyknąć na ich synka, zagrozić mu czy chociażby skrytykować, mimo iż zdawali sobie sprawę, jakim jest potworkiem. Kiedy znów sami spotykali się z krytyką innych rodziców, z wyższością oznajmiali, że stosują „znaną i powszechnie chwaloną metodę bezstresowego wychowania, pozwalającą dziecku w pełni rozwinąć własne „ja", a co do psot, to Grzesiu w końcu z nich wyrośnie".
Oczywiście Grzesiu z „psot" nie wyrósł. Za to te urosły wraz z nim, przeobrażając się w prawdziwą podłość.
Siedząc w śmierdzącym, brudnym worze, chłopiec zastanawiał się, co konkretnie sprowadziło na niego nieszczęście. Dręczenie tej brzyduli z czwartej A, Beaty? Robienie porządków z ciamajdami na osiedlu? Rozprowadzanie tych różowych tabletek w szkole? A może sprawa z psem Krzyśka? No ale przecież to nie jego wina, tylko Krzyśka, a właściwie jego rodziców. To oni powiedzieli mu, że nie dostanie nowego psa, dopóki stary nie zdechnie. On Krzyśkowi tylko podsunął pomysł. Krzysiek wcale nie musiał topić Brutusa, chociaż tak po prawdzie to nie rozumiał, czemu dorośli robili z tego taką aferę. Kundel był zgrzybiały, głuchy, prawie ślepy i zupełnie bezużyteczny. A bezużyteczne rzeczy się wyrzuca.
Przypominając sobie to wszystko, Grześ nie czuł ani odrobiny żalu. Przeciwnie. Wspomnienie spłakanej buzi pulchnej dziesięciolatki, której ściął włosy budziło w nim rozbawienie, a myśl o laniu osiedlowych ciapciaków satysfakcję. Rzucanie kamieniami w gołębie? Cudowny sport, namiastka polowania. Dilerka? Przedsiębiorczość. Manipulowanie, kłamanie i stosowanie wobec rodziców licznych szantaży emocjonalnych? Psychologia stosowana.
Jedyne, czego naprawdę żałował, to tego, że został schwytany.
Przerażony Grześ nie wiedział, czego oczekiwać. Krampus zabije go? Zje? Uwięzi? Nie miał pojęcia. Jedyne, co wiedział, to to, że jeszcze nigdy w życiu się tak nie bał. Niosący ich, świąteczny demon pędził gdzieś z zawrotną szybkością, wśród wyjącego wiatru i skrzypienia śniegu, a jedynym, co widzieli, gdy padła bateria ostatniej z rozświetlających wnętrze wora komórek, to ciemność. Nieprzenikniona, lepka i czarna jak smoła.
CZYTASZ
ELFY (one-shot)
General FictionKrótka historia o tym, skąd się biorą świąteczne elfy. Opowieść pachnąca piernikiem, rozbrzmiewająca świątecznymi pieśniami, ale niezbyt słodka. Praca bierze udział w konkursie Chwila, którego organizatorem jest grupa personnes-