Nieistniejąca
leocuddya
- Reads 6,481
- Votes 450
- Parts 16
Nigdy nie miałam przyjaciół. Rodziny zresztą też nie bardzo - zaległy w swoim laboratorium na wieki, nie do końca normalny, z niezłą obsesją na jednym punkcie brat się nie bardzo liczy, co? Za to miewałam koszmary - śniło mi się, że szłam przez miasto, po szkole, po parku, a ludzie jakby w ogóle nie zdawali sobie sprawy z mojej obecności. Nawet nieświadomie omijali mnie łukiem, jakbym nigdy nie istniała. Najgorsze jednak było to, że po obudzeniu ten koszmar dalej trwał i dalej trwa od kiedy pamiętam. To wcale nie tak, że jestem jakimś wyrzutkiem, którego obgaduje się za plecami - ja po prostu dla tych wszystkich ludzie nie istnieję. Nikt nigdy nie widział mojej twarzy, mimo, że mija ją codziennie; nie słyszał mojego głosu, mimo, że często głośno nucę pod nosem; nikt nigdy nie wiedział, że taki ktoś, jak Cho Okimoto (jedyna rzecz, jaką nienawidzę bardziej od tego bycia niby-duchem - moje przygłupie nazwisko). Nikt nigdy nie widział, że moje "nieistnienie" nie jest jedyną nadprzyrodzoną rzeczą, jaką posiadam.
[...]
Jednak mam jeszcze marzenie. Chyba mogę Wam powiedzieć - jak ma się nie spełnić, to się i tak nie spełni - marzę, że spotkam kiedyś kogoś takiego jak ja, a przynajmniej podobnego... Wystarczy, że będzie mnie widział!
Co, myślicie, że za dużo sobie życzę? Powiem Wam, że wcale nie - ja wiem, kto mógłby być taki. Nie, to żaden z ludzi - ludzie mają kiepski wzrok, jeśli chodzi o takich jak ja. Są jednak tacy, którzy widzą więcej. Są to Shinigami - Bogowie Śmierci.