Wzięłam głęboki wdech, skupiając się na ostrym i suchym powietrzu.
Powietrzu pustyni, które tak bardzo różniło się od tego, którym oddychałam w domu. Jak zresztą wszystko tutaj, zaczynając od krajoobrazu, poprzez istoty zamieszkujące tą kraine, aż po cholerną temperature. Kiedyś myślałam, że to lata w Karakar są niemiłośernie gorące, ale jak widać, myliłam się.
Jak zresztą w całkiem sporej ilości kwestii. Nie będę nawet liczyć złych wyborów, jakich dokonałam w trakcie swojego dwudziestoletniego życia, chociaż z łatwością mogę wskazać najgorszy z nich.
Do tej pory nie mogę przeboleć tego, że wyszłam z domu tamtego feralnego dnia, gdy niebo się rozpadło.
Oczywiście, zapewne skończyłoby się na drobnej panice i być może kilku zapowiedziach końca świata, ale jakimś cholernym cudem wylądowałam w środku zdarzeń, które pamiętam jak wieczory następnego dnia po zakrapianych imprezach urodzinowych z osiemnastki znajomych.
Tak więc, w nie do końca dla mnie jasny sposób, skończyłam w jakieś cholernej kuwecie na krańcu świata. Dodatkowo, zaczynam podejrzewać, że nie mojego.