Siedziała w parku. o bardzo późnej porze. płakała. a może się śmiała? któż to wie. podszedłem do niej i spytałam jak ma na imię. - Vincent Długo patrzyłem się na nią. Vincent. Wycierała nos w koszule. miała brudną twarz i zielone oczy kota. skubała skórę i szurała dziwnie nogą. - Werte. Miło mi- przedstawiłem się nie znajomej, znajomej.- Jeśli chcesz mam trochę żółtej farby w domu. dziewczyna wstała bez słowa. ruszyliśmy. nad nami była gwieździsta noc...