Ktoś kiedyś powiedział: „czas leczy rany". Cóż, gdybyście zapytali mnie, powiedziałabym: „Hello! To zwykła bujda!". Bo czas tak naprawdę nie leczy ran. On po prostu przyzwyczaja do bólu. Kiedyś, pewna Sky myślała, że świat jest piękny i cudowny. Potem, za sprawą przeróżnych zbiegów okoliczności przekonała się, że to kolejne kłamstwo. Radość zamieniła się w ból i cierpienie, a poczucie szczęścia w poczucie winy. Nic nie było już takie samo, jak kiedyś. A potem pojawił się on, cały na biało. A raczej na srebrno, jeśli mam być szczera. Otworzył pewne zakamarki serca tej Sky i pokazał jej, że kurcze nie musi być tak, jak ona myśli. Że może być inaczej. I ta Sky mu uwierzyła. Zaczęła zmieniać swój mały świat. I pewnie powinna była mu być wdzięczna, bo dzięki niemu znów ujrzała słońce. No właśnie, powinna. Ale nie była. Bo rycerze na białym koniu nie istnieją, bajki nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości, a każda opowieść nie kończy się „happy endem". A jednak była kiedyś pewna Sky. I pewien Matt. I na pewien czas los złączył ich razem, by uleczyli siebie nawzajem. W każdym znaczeniu tego słowa.