Listy. Zwykłe, nijakie, czasami nawet ledwo co zapisane, kartki papieru. Pojedyncze, puste litery. Nic nie znaczące słowa. A jednak...
Koperty. Najzwyczajniejsza w świecie ozdoba. Papier, który owija ten okropny zlepek przereklamowanych tekstów. Mimo wszystko...
Nadawca. Zazwyczaj zakłamany, biedy człowiek, pragnący kontaktu z inną osobą tak od niego oddaloną. Oczekuje odpowiedzi, nawet tej okropnej, niepozwalającej żyć dalej bez konkretnego wyjaśnienia. Ale przecież...
Odbiorca. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Odbiorca zawsze nie wie czego się spodziewać po nadawcy. Istnieją dwa rodzaje osób otwierających listy. Ci, którzy są podekscytowani i ci, którzy boją się zobaczyć zawartość. Przeczytać pytania. Znaleźć odpowiedzi. Bądź zabłądzić jeszcze bardziej.
A jednak odbiorca kocha otrzymywać listy.
Mimo wszystko kolor koperty zawsze miał dla niej znaczenie.
Ale przecież tak wyczekiwała tych kłamstw. Chciała nadawać swoim listom piękne zakończenia, aby osoba od której ona otrzymywała zlepki zdań, mogła łatwo wyczytać koniec.
Dlatego zawsze odpisywała. I chodź z czasem już tylko to jej zostało, skrzynka stała się jedynie pustym pobojowiskiem nieświadomych niczego, czarnych kopert.
{Miałby ktoś pomysł na inną okładkę do tej książki? Moja jest okropna. Napiszcie.}
Przyznam, że wystarczyło jedno spojrzenie, żebym dosłownie przepadła dla jego brązowych oczu. Jedno spojrzenie i już nie mogłam spać spokojnie. Przez całe moje trudne, piętnastoletnie życie nie poczułam się tak jak w tamtym momencie gdy Pablo zabrał mnie na jeden ze swoich treningów.
Nie wiedziałam nawet kogo tam wtedy spotkam i jak wszystko potoczy się dalej...