Jeśli zagrożenie przychodzi za dnia, garściami chwytasz każdą sekundę nocy i z lubością wpatrujesz się w ciemny nieboskłon. Radośnie szepczesz dziękczynne modlitwy do swych bóstw, zdzierasz gardło słowami przepełnionymi wdzięcznością za kolejny przetrwany dzień i prośbą, abyś następnego wieczoru znów mógł spotkać kamratów. Tych oczekujących niecierpliwie twego powrotu w domach, spoglądających półprzytomnie znad pustych szklanek, przewracających się pod stołami. To dla nich idziesz przed siebie, pokonujesz przeciwności, by wreszcie odnaleźć zaginiony oddział mający r na zawsze odegnać zło, by już nigdy nie zagroziły wam potwory. Oby bogowie wysłuchali i spojrzeli przychylnym wzrokiem na podnoszącą się z kolan grupę wędrowców, nerwowo otrzepującą pył, niepewnie spoglądającą w górę, ku zarzuconej na gałąź linie.