Żyjemy w świecie anorektyczek, samobójców, depresji, a w szkole uczą nas o wzorach skróconego mnożenia, o tym że 500 lat temu ktoś napisał nudny wiersz, że 1510 była bitwa... Rozumiem że kiedyś to było ważne, ale realia się zmieniły, to co było 1000 lat temu nie jest istotne bo spora część ludzi nie radzi sobie z teraźniejszością. Spora część nie wie czy przeżyje następny dzień bo ich psychika już dawno umarła, bo stracili nadzieję... Dlaczego nikt nie uczy nas jak poradzić sobie w życiu, albo o tym że głodząc się nie staniemy się piękni że tnąc ręce brzuch czy nogi nasz problemy nie znikną, a odebranie sobie życie nie jest wyjściem... Dlaczego ktoś zaczyna o tym mówić gdy jest już za późno gdy Matt z 2 klasy skoczy z mostu a Maya z 3 nie będzie wstanie wstać bo od wieków nic nie zjadła. Przecież to nie ma sensu. Podobno uczymy się historii by nie powtarzać błędów, ale halo czy my właśnie tego nie robimy? Czy do wojen nie doszło bo ktoś za późno zareagował, czy nie dlatego że skupiano się na przeszłości nie zwracając uwagi na to co dzieje się w chwili obecnej? Nie możemy czekać aż miliony umrą by zacząć mówić o rzeczach, które niszczą nas teraz. Nie możemy nazywać prawdziwych problemów wymysłem nastolatek a alkoholizmu odciąganiem się od problemów.