- Jesteś słodki, Luke.
- Słyszałem żałosny, beznadziejny, irytujący, prawa ręka diabła... Ale słodki? Uderzyłaś się w tę piękną główkę?
- Nie. Skąd. Jesteś słodki jak Eklerka.
I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że Margaret Langford nienawidziła eklerów bardziej niż zmarszczek, niekompetecji i wytrawnego wina.
Może zacznę jak w AA?
Cześć, jestem Luke Hemmings, nie piję dużo wódki, ale Mike z recepcji szepnął, że tutaj mnie wysłuchają. Zatem mam na głowie ślub siostry, marudzącą z tego tytułu mamusię, sprawę rozwodową ze zdradzającą żoną i ośmioletniego syna. W pracy robią restrukturyzację, to znaczy po prostu zwalniają ludzi, mój szef właśnie wyleciał. Na jego miejsce natomiast wsadzili jakąś bucowatą angielkę ze zbyt wysokim ego, która prawko znalazła najpewniej w chipsach. Jeśli ona mnie wyleje, skoczę z Brooklyn Bridge. Żartuję, zapewne zniszczę jej Hondę, a potem będę uciekał przed NYPD śmiejąc się histerycznie w rytm Guns'n'Roses.
Ja mam się spowiadać? Nie mam się z czego spowiadać! No już... Siedzę.
Dobry wieczór, moje imię: Margaret Langford, dyrektor kreatywny, przełożona nowojorskiego zespołu kopiowania projektów w Hood&Dunning. Ta, kogo to obchodzi. Niedługo stuknie mi trzydziestka, jestem zaręczona z nudnym prawnikiem i codziennie rano buudzę się skacowana moralnie widząc szczęście mojej siostry, jej cudownego mężą i dzieci, a potem muszę oglądać te kanalię, Hemmingsa. Och, chciałabym go zrestrukturyzować, ale im bardziej rozpiera mnie taka ochota, tym bardziej on udowadnia, że jest na to za dobry.
W którym Luke nie radzi sobie z dorosłością, a Margaret zapomniała już jak to jest się śmiać.
napisane: czerwiec 2018 - wrzesień 2019